czwartek, 23 maja 2019

Rozwód


                 Każde inteligentne dziecko reaguje na rozwód rodziców, niezależnie od wieku, stresem, gdyż struktura rodziny zostaje rozerwana. Pomijam całkowicie przyczyny, które doprowadzają dwoje ludzi na salę sądową oraz wszelkie dywagacje mające przybliżyć sytuację przed i po rozwodzie w domu; jak będzie lepiej i czy będzie lepiej. Nie ma rozwiązań Salomonowych, zawsze ktoś będzie cierpiał, ponieważ rozwód nie jest przekazaniem znaku pokoju. Nawet jeśli odbywa się z szeroko pojętą klasą,  nolens volens, musi zakończyć się nieodwracalnym rozcięciem. Jak bardzo ludzie chcieliby nawzajem się oszczędzić; na sali rozpraw następuje symboliczne stwierdzenie zgonu małżeństwa i równie symboliczny pogrzeb tegoż małżeństwa jako podstawowej komórki rodzinnej. Rozpad tej komórki zostanie przekazany w spadku dzieciom i wnukom. Truizmy głoszone potomkom „dla was nic się nie zmienia” stanowią krople uspokajające sumienie i samopoczucie rodziców, ulegających ułudzie, że na nich problem się kończy. To oczywiście hipokryzja, bo problem od nich się zaczyna i ta rodzina, która od nich pochodzi, z nich została spłodzona, dostanie karmę rozwodowego miecza. Nie histeryzujmy, od tego się nie tyje, ale i nie bagatelizujmy, że nie ma to znaczenia. Rodzina została rozbita i nie można już jej posklejać, przynajmniej w tradycyjnym rozumowaniu. Ja osobiście nie uważam, by mój rozwód był tylko moją porażką życiową. Byłabym zakłamaną suką, gdybym tak powiedziała. Rozwód jest moją życiową klęską, choć musiał nastąpić. Nie uniosłam dość krzyża, nie podołałam, nie udało mi się. Rozwód jest świadectwem braku konsekwencji i odpowiedzialności, jakbyśmy tego nie nazwali. I choć powody i winy wiele by w tym miejscu wyjaśniły, nic nie zmienia faktu, że jeśli zawiera się związek małżeński na całe życie a później z tego wycofuje to jak mawiają młodzi „nie jest fajnie”.
                   Rozpady związków stają się niemalże codziennością, ludzie już na to nie reagują. Pamiętam, że w dniu mojego rozwodu, postanowiłam, zgodnie z zaleceniem psychologów, nie tłamsić w sobie emocji i poinformowałam o tym fakcie zaprzyjaźnioną osobę. Byłam zdumiona stanem psychicznym tej osoby bardziej niż swoim własnym, bo w odpowiedzi usłyszałam, że ludzie mają gorsze problemy w życiu. Z całą pewnością ludzie mają gorsze problemy, ale może mają lepszych przyjaciół… Odechciało mi się skutecznie zwierzeń, jakoś musiałam się ogarnąć właśnie ze względu na moje dorosłe dziecko, które bardzo przeżyło formalny rozpad rodziny, choć nieformalnie rodzina nie funkcjonowała dużo wcześniej.
              Recepty, jak zbudować szczęśliwą rodzinę, niestety, córce dać nie potrafię ani wskazać przykładu ze spiżu.
              Małżeństwa z wielkich filmowych miłości też nie gwarantują szczęśliwej rodziny. Nie znam większej miłości, zresztą z żadnego filmu, książki, życia jak miłość mojego brata. Z góry mówię, że gdybym miała zakochać się z taką siłą jak mój brat to dziękuję, ale nie… Miłość Marka była jak śmierć, była śmiercią, całkowitym zabiciem siebie po kawałku. Niestety faza zakochania nie trwała zgodnie z uczonymi traktatami kilka lat (najczęściej trzy), ale kilkanaście. Ten wirus wywołał wszystkie objawy chorobowe i trzymał się 15 lat, mimo że powikłania tej choroby dotknęły wiele osób znajdujących się obok i zniszczyły niejedno życie. Sznyty po próbach samobójczych na obu rękach zabliźniały się na leje i rowy, bo tak były głębokie. Nie wiem jak to możliwe, że takie były symetryczne, choć Marek był praworęczny. Był, bo umarł już dawno, chudszy o 30 kilogramów. Dziwnie wyglądał z tak niską wagą przy swoim prawie 190 cm wzrostu. Do końca życia próbował grać, bo był muzykiem, ale nie dawał rady utrzymać już pałeczek w rękach (perkusista). Rozwodził się z jedną i tą samą kobietą dwa razy, żenił się z jedną i tą samą kobietą dwa razy. Za drugim razem małżeńskim zdecydowali się na dziecko, które miało scementować ich autodestrukcję, bo chyba nie rodzinę. Oczywiście nic to nie dało, były natomiast  inne próby odebrania sobie życia. Po drugim rozwodzie uzależnienie od żony Marek przeniósł na uzależnienie od alkoholu. Pił, żeby zapomnieć. Tak mówił, ale kłamał, bo po jego śmierci dowiedziałam się, że do końca do niej dzwonił… Pamiętam bezradność i bezsilność moich rodziców. Pamiętam ich brak czasu dla mnie, ponieważ Marek i jego nieludzka miłość zajęły cały dom, każdą przestrzeń. Wykończyły mojego ojca, który przez wiele lat próbował dotrzeć do mojego brata, który przebywał w innym wymiarze i nawet na chwilę nie zstępował na ziemię. Marek bowiem umarł już w momencie, gdy zobaczył swoją przyszłą żonę, bo strzała Amora była zatruta. Potem tylko udawał, że żyje.
                  Bez strzały Amora, ale po przejściach poznała moja znajoma swojego drugiego męża. Nie było niespania, niejedzenia, sterczenia pod balkonem. Paradoksalnie rozwód nastąpił w innym miejscu, by scalone ciała przetrwały w jednym. Krystyna któregoś dnia poprosiła mnie o pomoc w uszyciu zasłon z zakupionej wcześniej beli materiału. Ze spuszczoną głową, powoli poszłam do nielubianych krawieckich robótek, bo przecież taka jest rola kobiety, nawet tej z literatury. Nie odmierzyłyśmy jeszcze jednej zasłony, gdy Krystyna oznajmiła, że ma poważny problem z mężem. W łagodnej postawie z nożyczkami w jednej, a szpilkami w drugiej ręce, postanowiłam nieasertywnie jej wysłuchać. Sprawa, zdaniem znajomej, nadająca się na fabułę kryminału, dla mnie funta kłaków warta. Mirek wrócił po pracy kwadrans później niż zwykle (tu twarz narratora lodowata, niemal arktyczna) i przyniósł nowy sweter w modny wzorek… Dalej nic nie było. Czekałam, jak czytelnicy tego tekstu, na dalszy rozwój wypadków, ale nie nastąpił. W dużym uproszczeniu facet po pracy wstąpił do sklepu i kupił sweter. Widziałam ten zakup, mogę jedynie dodać, że modny wzorek to nadużycie. Sweter normalny dla ludzi, brązowy. Zdaniem Krystyny to był znak. Facet zaczyna mącić, mataczyć, ma kogoś na boku, dla kogo stroi się w anilanę, szuka wymówek, by nie być z Krychą… Jej dopowiadanie i dobudowanie do czynności zakupu swetra było jak kosmos nieskończone i zbyt wielkie, by mój mózg mógł to pojąć. Mijały godziny. Długie godziny. Rosło napięcie. Bela materiału niewzruszona. Zasłon uszytych brak. Kryśka w rumieńcach. Jej ciśnienie niepokojąco rośnie. Podtyka mi pod nos zwinięty sweter Mirka jako dowód, że chłop chędoży, że przyrodzenie go nosi, że głowa siwieje a coś tam mu szaleje. Nie miałam żadnych szans na dialog. To był monolog, który zakończył histeryczny płacz. Wyjąc do żyrandola, Krystyna zapowiedziała autorytatywnie, że jutro idą z Mirkiem oddać do sklepu ten łach (brązowy sweter męski ze wzorkiem, ponoć modnym) a potem idą razem (razem wielką literą) do innego sklepu kupić odpowiedni sweter dla Mirosława. Małżeństwo polega na tym, głosiła nadal znajoma od zasłon, że wszystko robi się razem i spędza się ze sobą każdą (każdą wielką literą) chwilę. W przeciwnym razie jest rozwód. Tego dnia oczywiście już nic nie zrobiłyśmy jako krawcowe amatorki, więc umówiłyśmy się na inny dzień. Owego innego dnia drzwi otworzyli mi razem, Krystyna i Mirosław, uśmiechnięci i gotowi do wspólnego szycia zasłon. On był w nowym, brązowym swetrze, kupionym razem w innym sklepie. Tamten „be” sweter został zwrócony. Ten, z dużo lepszej anilany i w dużo lepszym brązie jest dlatego taki, bo wybrała go żona. Z czasem zaczęli razem chodzić po bułki, rzucili swoje prace i zajęli się wspólną firmą, razem odbierali telefon i wybuchali śmiechem w tym samym momencie. By być razem zrezygnowali ze swojej tożsamości, zatracili wszystkie indywidualne cechy. W sensie społecznym ich małżeństwo nie miało żadnego sensu, bo z dwóch organizmów powstał jeden o dwóch nosach. Musieli rozwieść się sami ze sobą, odłączyć ja od ja, odkleić od własnych życiowych kręgosłupów, rozszczepić na tyle, by nie móc ogarnąć realistycznie własnej osoby. Umarli bardzo krótko po sobie. Ich małżeństwo polegało na wchłonięciu siebie do końca.
                     Ciotka Alicja mawiała, że rozwód zawsze wisi w powietrzu i można go wyczuć na odległość. Opowiadała, że odwiedziła kiedyś swojego brata i zobaczyła nieposkładane pranie. Już wtedy wiedziała, że brat się rozwiedzie (co nastąpiło po kilku latach), bo kobieta, która nie składa prania, coś knuje…
                     Nie znam się na życiu. Ani przed, ani po rozwodzie, ale w nieposkładane pranie i męskie brązowe swetry jakoś nie wierzę.