Kościół w gęstym mroku się pogubił Jeden poeta niesie na
barach cynową misę
Ale poeci umierają Boże mój Boże któż Ci libretto
poskłada
Nie odbieram telefonów od zastrzeżonych numerów Tłumaczę
samotności
Moja samotność leży w moich rękach
W roztrzaskanej kałuży przez niewierzących w życie
Coś więcej niż agnostycy
Widzę odbicie oczu mojej matki Persony Niewiasty
Zgromadzenie dwunastu apostołów ogląda ulice Nie są w
stanie pomóc
Odeszli od życia jakiś czas temu
Jest koniec świata Noc się nie skończy Można odespać
Wyprostować kości Nie spieszyć
Wyciągnięty jęzor próbuje mnie dotknąć
Oddaję cynową misę Ostatniej Wieczerzy
Wracam do mojego wiersza o ojcu Nie zamieszczam postów o
pierwszym zachwycie
Pastelowych freskach Francji kolebce oświecenia
Rytualnych gestach Mocnych linijkach poematów Walącym się w gruzy banku świata
a potem
Potem to jednorazowy projekt Leży zwinięty na sumieniu
Odnawianego jak oblicze planety Metafizyka światła
Wieczność zapisuje wiersz
Gorzka istota materii z cząstkami ognia wody powietrza
ziemi
Uginam się pod gorejącym krzewem Oprawiam w antyczne
złoto skłonności i przyzwyczajenia
Miliardy zderzeń i zdarzeń
Rzeki historii Łany dzieci z jasną nutą marzeń
Święć
się imię Twoje Przyjdź królestwo Twoje Bądź wola Twoja.