tracąc swoje istnienie. Sara
była aguną, bo jej mąż Mosze znalazł kobietę głupszą, która nie zadawała mu
tylu pytań przy studiowaniu Tory. Cierpienie, jakie odczuwała w związku z jego
odejściem, zamykało zakres znaczenia słowa gehenna. Ale ból zawsze może być
większy i gehenna nastała dopiero wraz z Holocaustem. A Holocaust stworzyli
ludzie ludziom.
* *
*
Sarę pchnęli w czeluść wagonów wraz z jej
rodzicami – żydowską matką i katolickim ojcem, mimo że ten nosił krzyż na szyi
i odklepywał niemieckiemu oficerowi „Zdrowaś Mario” na zmianę z „Ojcze nasz”….
Prawie każda z wynędzniałych twarzy w bydlęcym pociągu była posiadaczką czegoś
cennego, co miało ją – wynędzniałą twarz – uchronić od nieuchronnej śmierci i
uczynić nieznośny los znośniejszym. Były to kolczyki z perłami, pierścionki z
rubinami lub szczerozłote monety. Sara zabrała drewnianego ptaka. Trzymała go w
zaciśniętej pięści. Miał dwa wieki. Prapradziad jej matki podarował go swojej
siostrze, na pocieszenie, gdy ta straciła palec u ręki. Prawdopodobnie palec
trzeba było obciąć, tak dotkliwie dziewczyna przemarzła pewnej srogiej zimy.
Drewniany ptak miał w rodzinie szczególną wagę i moc. Był symbolem więzów krwi,
przynależności, miłości, ale nade wszystko opieki i wsparcia w trudnych
chwilach. Przez wiele lat Sara kpiła z „magiczności” starego drewnianego ptaka
bez jednego oka, ale w chwili, gdy miała zabrać coś najcenniejszego z domu,
wzięła właśnie jego. Ptak wkłuwał się boleśnie w rękę drewnianym dziobem, ale
kobieta nie czuła bólu tylko radość, że jednooki stwór jest z nią. Ojciec
odmawiał „Ojcze nasz”, matka zdzierała skórę z pomarszczonej twarzy, Mosze –
gdziekolwiek był, tulił swoją nową kochankę, a Sara miała drewnianego ptaka.
Urwaniem wielkiej czarnej chmury dobijały się do ich wagonów neurotyczne krople
deszczu. Jak wielki dzwon obwieszczały, że Bóg płacze, bo jego umiłowane
dzieci, które wyprowadził z Egiptu – domu niewoli, cierpią. Jego pierworodnym,
którym wybaczył nawet złotego cielca, dzieje się krzywda. Otwarty granat nieba
przepukliną oparł się o dach pociągu chcąc wprosić się do nich na nocleg. Sara
uniosła ptaka na wysokość źrenic. Jakże zazdrościła prapradziadowi Dawidowi
jego śmierci – pochłonęło go morze w całości i bez ran. To dobra śmierć –
krótka i skuteczna. Poza tym, Dawid był już wtedy starym mężczyzną, szybko
upijałsię w Purim i połowy ryb
męczyły już go coraz bardziej. Ale ponoć na wieść o śmierci Dawida, oczy jego
siostry Rywki tak się zachłysnęły łzami, że roztrzaskały się od ich nadmiaru na
tysiąc kawałeczków jak stłuczone lustro czyniąc Rywkę niewidomą. Teraz
nasączony łzami Sary drewniany ptak nie ożył, ale ożyły jego wspomnienia, które
ożyć w takich warunkach nie powinny.
* * *
Przed Sarą stała kobieta szarpiąca się ze
swoją, co najwyżej, trzyletnią córką.
Nie chciała, żeby dziewczynka wraz z nią poszła do komory gazowej.
Tłumaczyła zniecierpliwionej esesmance, że dziecko zaraz się uspokoi, że
jeszcze chwila. Niemcy często zabierali bardzo małe żydowskie dzieci, które
można było jeszcze zniemczyć. Takie prawie jedyne drzwi do przeżycia. Prawie
milczy, wygina grzbiet, pręży się. Prawie zostaje w końcu zatrzaśnięte tymi
drzwiami w prawie krzyku ginie pod kołami historii w rozsypanym niepotrzebnym
brzasku. Zmiana stanu skupienia i prawie już nikogo nie obchodzi i nie obłazi.
Niestety, ta mała w żaden sposób nie potrafiła tego zrozumieć. Matka biła ją i
wyzywała, chcąc zniechęcić tym sposobem do siebie, ale na nic to....Wreszcie
esesmanka z całych sił wyszarpała dziecko i odeszła. Wrzask trzylatki zagłuszał
nawet dźwięki walca, którego Niemcy nie żałowali Żydom przed śmiercią. Matka
zasmarkała się w zduszonym płaczu na, wykrzywionej grymasem uśmiechu, twarzy.
Paktowała z Bogiem o zmniejszenie eksterminacji Żydów o trzyletniego dzieciaka.
Oddać ją Bogu czy Niemcom? Co ocali jej córkę? Który wybór jest ludzki,
humanitarny? Kobieta wzruszyła ramionami nie mogąc wyprostować pleców, bo
przybyło jej nagle trzydzieści lat. Wytarła ręką nos. Jej ustom zabrakło
pacierza, ale w jej sercu był taki pazur, przy którym ocean przestawał być
spokojny. Poruszała ramionami i czekała na jakiś znak od Stwórcy, że dobrze
zrobiła tłukąc małą przed ostatecznym rozstaniem. W wielkich chwilach każdy
liczy na cud, przecież tak nie może się dziać… Nie może się dziać, więc dostała
znak, Wszechświat odpowiedział zwracając jej dziecko. Mała zdołała uciec
esesmance, podbiegła do matki i wbiła się dotkliwie zębami w jej łydkę aż stały
się na moment zrośnięte. Kobieta znieruchomiała, z jej oczu płynęły łzy, a z
łydki strużki krwi. Pochyliła się nad córką i czule, już bez krzyku,
powiedziała, że nikomu jej nie odda. Równo za pięćdziesiąt lat kobiety w wieku
owej żydowskiej matki będą zastanawiać się jak pozbyć
się cellulitu i marzyć o pierwszej operacji plastycznej dla ich słodkich
córeczek z niezadowalającymi uszami.
Sara nie myślała o śmierci, choć wiedziała, po
co idzie. Jej matka wierzyła albo chciała wierzyć w to, że idą się kąpać.
Drewniany ptak też wiedział, po co. Bał się tak bardzo, że wbił się swym ostrym
dziobem w dłoń właścicielki jeszcze mocniej. W tych ostatnich chwilach stali
się jednością. Jakby już od urodzenia dziewczyna miała rękę ze skrzydłami
drewnianego ptaka. Sara myślała tylko o drewnianym towarzyszu, że nie ma on
nikogo poza nią, że tylko na nią może liczyć, że nie zostawi go w żadnym
wypadku samego. Przecież zawsze był w jej rodzinie, nie może dostać się w inne
ręce. Na moment tylko jej uwagę zwróciła znów trzylatka idąca przed nią ze
swoją matką. Mała zapragnęła pogłaskać psa – wielkiego owczarka niemieckiego,
siedzącego dumnie przy niemieckim oficerze. Żołnierz pozwolił dziecku pogładzić
zwierzę. Scena była rozczulająca; wyszkolony pies do rozszarpywania ludzi na
komendę, kiedy nie otrzymał od pana takiego rozkazu, bawił się z żydowskim
dzieckiem idącym na śmierć jak mały szczeniak. Oficer uznał w końcu, że dosyć
tej beztroski i dziecko z matką podbiegły kawałek, by dorównać kroku idącym do
komory gazowej.
Esesmanka kazała
nagiej Sarze odłożyć ptaka, ale ta tłumaczyła, że on tak na stałe, że nie można
go odczepić od dłoni. Niemka obrzuciła Sarę spojrzeniem ironicznym i kpiącym, i
machnęła ręką na całą sytuację. Goła Żydówka dygnęła przed nią i podziękowała.
Stłoczone kobiety pod prysznicami nie zauważyły dołączenia do nich jeszcze
jednej – nagiej z wbitym w rękę drewnianym ptakiem. Sara otworzyła dłoń i
zaczęła przemawiać do jednookiego nie w jidysz, ale świętym językiem
hebrajskim. Nie wiadomo, czy ptak rozumiał także i w hebrajskim, czy znał po
prostu słowa modlitwy, w każdym razie przekrzywił łeb i spojrzał na swoją
właścicielkę jedynym okiem. Stanął na jej dłoni i rozprostował skrzydła.
Podreptał chwilę w miejscu, po czym wzbił się ponad głowy kobiet. Jego skrzydła
powiększyły się ogromnie, Sara nie widziała poza ptakiem już nic. Ale za chwilę
jego skrzydła to nie były już skrzydła, ale dwa wielkie motyle. Motyle, które
miały wszystkie odcienie różu, czerwieni i fioletu. Ptak wymachiwał nimi, jak
ażurowymi latawcami i uśmiechał się do Sary, puszczając jej swoje jedyne oczko,
które też już nie było takim samym oczkiem, tylko ogromnym, błyszczącym,
szafirowo – szmaragdowym okiem. Drewniany przyjaciel, który nie był już
drewniany, co chwilę zniżał się, aby musnąćswym dziobem - a nie był to
już drewniany dziób tylko mięciutki pluszowy - czoło Sary. Pachniało bzem,
troską wielkich drzew i poprószonym wiecznym majem. Magiczny ptak i jedno życie;
świat nic nie zyskał, świat nic nie stracił.Sara już nie żyje, ale przecież kiedyś rabin tłumaczył jej, że Żydzi są jak księżyc. Czasami widać go na niebie w całej okazałości, czasami tylko część, a czasami go w ogóle nie widać. Ale księżyc jest zawsze!