Otwórz mi drzwi
Wpuść mnie do środka
Wpuść mnie do siebie
Do bardziej widzieć Do bardziej wiedzieć
Otwórz mi drzwi
Bym ze świecznikiem stać w nich mogła
Oglądając czas przeszły niedomknięty klamrą zakończenia
Przynajmniej je uchyl
A smugą zapachu dotknę istoty
Przemoczonej Wytartej Głęboko ukrytej
Przed oknem okiem lustrem
Będziemy rzucać w siebie klockami
Starymi drewnianymi ciężkimi
Do pierwszego otarcia naskórka guza na czole zakrwawionego kolana.
sobota, 14 kwietnia 2018
piątek, 13 kwietnia 2018
Pasja ciała
Ciało
Przełamane chwilą
Ciasną jak przymały rozmiar
I ostrą jak chili
Ciało
Rosnące Zatracone w wizji śmierci
Po narodzinach poprzez
Ciało
Umknęły w półmrok pół ciszy
Całe naręcza krzyków
Orszaki uniesień
Zostało
Ciało
Przeniesione przeznaczeniem
Wypędzone wiekiem
Wypełnione próżnią po miejsca po zębach
Po mózg Po myślach Po snach
Białe półtony
W marszu po życie
Nazwane duszą.
Przełamane chwilą
Ciasną jak przymały rozmiar
I ostrą jak chili
Ciało
Rosnące Zatracone w wizji śmierci
Po narodzinach poprzez
Ciało
Umknęły w półmrok pół ciszy
Całe naręcza krzyków
Orszaki uniesień
Zostało
Ciało
Przeniesione przeznaczeniem
Wypędzone wiekiem
Wypełnione próżnią po miejsca po zębach
Po mózg Po myślach Po snach
Białe półtony
W marszu po życie
Nazwane duszą.
czwartek, 12 kwietnia 2018
Akt ciała
Sam mistrz przedstawił ocalone
Ciało bezradnie opuszczające
Ramiona jak wstążki po występie
Gdzie akompaniamentem były jego
Własne jęki syntetyczne jak plastik
Spojrzenie błądzące gdzieś za spokojem duszy
W koszmarze bestialskich upiorów
Tylko tło udało ozdobić się falbanką
Krwistoczerwonego stęchłego płótna
Mistrz w artystycznym spazmie tworzenia
Zapomniał okien przymknąć
I trochę powpadało i podoczepiało się do niego
Muzyki techno
Więc zaciekawione rytmem kikuty podrygują
Jak najprędzej by zdążyć przed snem mistrza
A nie podejrzewam by pracował do rana
Ma na to zbyt trzeźwe serce
Odmówi prawa kłapania zębichami
Nawet demonom
Bo jemu chodzi tylko o akt ciała
Dzierżącego życie w drżących trzewiach
Uśmiechającego się charkotem i bełkotem
Całe lata świetlne dzielącego go od ciała mistrza.
Ciało bezradnie opuszczające
Ramiona jak wstążki po występie
Gdzie akompaniamentem były jego
Własne jęki syntetyczne jak plastik
Spojrzenie błądzące gdzieś za spokojem duszy
W koszmarze bestialskich upiorów
Tylko tło udało ozdobić się falbanką
Krwistoczerwonego stęchłego płótna
Mistrz w artystycznym spazmie tworzenia
Zapomniał okien przymknąć
I trochę powpadało i podoczepiało się do niego
Muzyki techno
Więc zaciekawione rytmem kikuty podrygują
Jak najprędzej by zdążyć przed snem mistrza
A nie podejrzewam by pracował do rana
Ma na to zbyt trzeźwe serce
Odmówi prawa kłapania zębichami
Nawet demonom
Bo jemu chodzi tylko o akt ciała
Dzierżącego życie w drżących trzewiach
Uśmiechającego się charkotem i bełkotem
Całe lata świetlne dzielącego go od ciała mistrza.
środa, 11 kwietnia 2018
Akt śmierci
Mam ekumeniczny stosunek do świata
Zwłaszcza gdy zbliżam się do szczytu
Lecz moimi oczami pisząc
Jestem wierna ludziom którzy odeszli
Bo ja mam obowiązek wobec aktu śmierci
Niezwykle odczuwam nieodczuwanie
Zimnej kostuchy
Pojmuję osobę Byt zanurzony po uszy
W niebycie
Taka groteska ze mnie
Jestem objawieniem
Albo tylko biologiczną wędrówką
Samo takie myślenie
Stawia akt ponad śmiercią
A śmierć ponad umieraniem
Bo śladów kostuchy można nazwać poszukiwaniem
Gdy brakuje poplątania w tobie spraw i myśli
W takim stopniu
Że myślisz o pomocy siły zewnętrznej
By podała ci nóż
Bo wciąż pozostaję i pozostajesz
Przywiązani do konkretu.
Zwłaszcza gdy zbliżam się do szczytu
Lecz moimi oczami pisząc
Jestem wierna ludziom którzy odeszli
Bo ja mam obowiązek wobec aktu śmierci
Niezwykle odczuwam nieodczuwanie
Zimnej kostuchy
Pojmuję osobę Byt zanurzony po uszy
W niebycie
Taka groteska ze mnie
Jestem objawieniem
Albo tylko biologiczną wędrówką
Samo takie myślenie
Stawia akt ponad śmiercią
A śmierć ponad umieraniem
Bo śladów kostuchy można nazwać poszukiwaniem
Gdy brakuje poplątania w tobie spraw i myśli
W takim stopniu
Że myślisz o pomocy siły zewnętrznej
By podała ci nóż
Bo wciąż pozostaję i pozostajesz
Przywiązani do konkretu.
poniedziałek, 9 kwietnia 2018
Z samej...
Z samej głębi wyszło słowo
W najdalszy punkt
Uderzył echem las
Języków mnóstwa Jednego zrozumienia
Tysiąca zgrzytów
Alienacja W samotności jęków
Kołysanie sylab przez neurotyczną matkę
Tworzenie neologizmów Hiperboli znaczeń
Znaków obcych własnych własnoobcych
Zimny świat fonetyki
Mrozem maluje graficzne siostry
Po szybie mojej tabula rasa
Jeszcze nie tak dawno znawcy tej dziedziny
Z upływem lat analfabeci egzystencji
Nieporadni w całej materii
Opadamy na dno
W oceanie sytuacji Do brzegu już nie jest daleko
Brzegu nie ma w ogóle
Są wysepki Plamy wysepek Plamy plam
Nigdzie nie ma wolnych miejsc
Totalne przypominanie
Wiosny sprzed wieków Za mały przesmyk
By dojrzeć pąki na drzewach
A ich aksamit pod stopami
Afazja dotyka nawet śladowych
Pierwiastków życia
Nieumieranie staje się
Najboleśniejszą stroną codzienności
Czas rozciąga się niemiłosiernie
Platfusem na mapie bytu
Wchłania się reakcja serca i umysłu
W tramwaj bez celu czerwony
Krążący od przystanku A do przystanku B
Bezwietrzność trwania
Głuchoniemych żywych bez wnętrz
Z ogonem wiecznych prób Powtykanych w nieudanie
Koszmarne sny Szydełkują kordonkiem pogrzebowym
Ażurkowe pokrowce samozniszczenia
Ale nie nadchodzi
Dryfujemy syzyfowo kolejne lata Obok siebie
Z samej głębi wyszło słowo
I do głębi powraca
Niby wciąż mówimy do niego Lecz się nie odwraca
Trwamy wiekami razem i osobno
Obok siebie i tamtych
Rzucamy milionem głosek
W puste fale naszych następnych
Roczków do śmierci
Zidiociałe mutanty tych urodzonych
Wykrzywiają usta jest OK
Potakuje Jak krzak gronami nabrzmiałymi
Do samego stołu
Nakrytego czerstwym przebaczeniem
Dla białej mewy
Która unosi na skrzydle
Ogrom ziemskich problemów
Ale już nikt nie wie
Że mewy tej nie było
To miraż naszych ostatnich potrzeb
Bycia z kimś obok kogoś nad kimś
Wejść na stałe w kogoś.
W najdalszy punkt
Uderzył echem las
Języków mnóstwa Jednego zrozumienia
Tysiąca zgrzytów
Alienacja W samotności jęków
Kołysanie sylab przez neurotyczną matkę
Tworzenie neologizmów Hiperboli znaczeń
Znaków obcych własnych własnoobcych
Zimny świat fonetyki
Mrozem maluje graficzne siostry
Po szybie mojej tabula rasa
Jeszcze nie tak dawno znawcy tej dziedziny
Z upływem lat analfabeci egzystencji
Nieporadni w całej materii
Opadamy na dno
W oceanie sytuacji Do brzegu już nie jest daleko
Brzegu nie ma w ogóle
Są wysepki Plamy wysepek Plamy plam
Nigdzie nie ma wolnych miejsc
Totalne przypominanie
Wiosny sprzed wieków Za mały przesmyk
By dojrzeć pąki na drzewach
A ich aksamit pod stopami
Afazja dotyka nawet śladowych
Pierwiastków życia
Nieumieranie staje się
Najboleśniejszą stroną codzienności
Czas rozciąga się niemiłosiernie
Platfusem na mapie bytu
Wchłania się reakcja serca i umysłu
W tramwaj bez celu czerwony
Krążący od przystanku A do przystanku B
Bezwietrzność trwania
Głuchoniemych żywych bez wnętrz
Z ogonem wiecznych prób Powtykanych w nieudanie
Koszmarne sny Szydełkują kordonkiem pogrzebowym
Ażurkowe pokrowce samozniszczenia
Ale nie nadchodzi
Dryfujemy syzyfowo kolejne lata Obok siebie
Z samej głębi wyszło słowo
I do głębi powraca
Niby wciąż mówimy do niego Lecz się nie odwraca
Trwamy wiekami razem i osobno
Obok siebie i tamtych
Rzucamy milionem głosek
W puste fale naszych następnych
Roczków do śmierci
Zidiociałe mutanty tych urodzonych
Wykrzywiają usta jest OK
Potakuje Jak krzak gronami nabrzmiałymi
Do samego stołu
Nakrytego czerstwym przebaczeniem
Dla białej mewy
Która unosi na skrzydle
Ogrom ziemskich problemów
Ale już nikt nie wie
Że mewy tej nie było
To miraż naszych ostatnich potrzeb
Bycia z kimś obok kogoś nad kimś
Wejść na stałe w kogoś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)