Zabijasz mnie każdym łykiem kawy
Kilometrami ciszy
Która tężeje na mój zapach
Jakby miała być zagładą świata
Rozpadem materii Nietykalnego terytorium
Grzechem nie do zbawienia
Zabijasz mnie w każdym kubku filiżance szklance
Istnieniem o istnienie w czystości istnienia
W idei istnienia w idei cienia
Nie pytaj mnie o zgodę o drogę o czas
To lato jest już martwe jego truchło głuche
Na moim parapecie żebrze para gołębi
O moją uwagę strzęp ludzkości wylaną kroplę
Ich suche dzioby wzmagają wspólny ból
Rysują moje myśli w popiołach białej szałwii.