Jakoś
trzeba przeżyć to życie i żeby przy tym nie oszaleć, nie uciekać przed życiem
do lasu, każdy czymś się
wspiera i na czymś opiera. Dla większości jest to religia. Jest tak ważną
ochroną przed wariactwem bądź nieuleczalnym lękiem ( pierwotny jest wręcz
konieczny), że dla religii zabija się, niszczy i walczy z tymi, którzy mają
inną religię. Inna religia jest, co prawda, też lekiem na szaleństwo, ale
przecież tu nie można się pomylić jak z zapachem perfum. Pomyłka mogłaby oznaczać
niezbyt skuteczną terapię jednych albo nieodpowiedni medykament dla drugich,
więc albo ta religia, albo żadna. Niektórzy
uważają się za ateistów albo agnostyków (ci najczęściej łakną cudu, dowodu
naukowego bądź nawrócenia), choć samo założenie niewiary jest przyjęciem wiary
jako aksjomatu. Magia, czarownice, szeptuchy, tarot, runy żyją w przedziwnej
symbiozie z religią; osoby deklarujące wiarę w Boga chodzą do wróżek, nie kładą
kluczy na stół i omijają czarną kicię szerokim łukiem, bo jak kicia w czarnym
futrze przebiegnie drogę to wiadomo… Bez względu na wyznanie i praktyki religijne raczej nikt nie chce,
by zbiło mu się lustro, bo co wtedy począć przez aż siedem lat? Fanatycy
traktujący dyskopatów na zabiegach akupunktury jak czarcich synów i rozmemłani
w modzie XXI wieku na pierwiastek żydowski
i dobry przekaz energetyczny między mszami świętymi i stawianymi horoskopami
numerologicznymi. Moda na judaizm i Hebrajczyków jest jakże biegunowa wobec
strachu i obaw przed ujawnieniem pochodzenia wieku XX. Bohaterska postawa nawet
tych, którzy w 1/23 są wyznania mojżeszowego wynika z zerowego niemalże ryzyka
i chęci wyniesienia martyrologii własnej i w 1/23 rodziny. Trudno zawyrokować,
czy wiąże się to z ustępującą dojrzałością i co za tym idzie; skupieniem uwagi
na wszystkim, co dalekie od konkretnych spraw jednostki, czy też zachłyśnięciem
mądrością narodu Gwiazdy
Dawida i zazdrością o wybranych. Niemniej jednak obawa pozostaje, że w sytuacji
ekstremalnej, hipotetycznie ponownej zagładzie Żydów - chętnych do gaszenia
światła w komorach gazowych nie byłoby... Mówiąc wprost, gdyby
historia II wojny światowej powtórzyła się; liczba osób obchodzących Chanukę na
Facebooku dziwnie by się skurczyła. Zakładając, że wszyscy pochodzimy od jednej
i tej samej pary rodziców, zdajemy sobie sprawę z wielkiej rodziny globalnej
wioski i mieszanki krwi. Zastanawiającym więc pozostaje, że akurat procent
judaistyczny jest tu aż tak ważki.
Życie zawsze i bez wyjątku kończy się śmiercią, więc i tak
drugorzędna w jego aspekcie znajduje się wiara w Boga, bogów, kartę Dziewięciu
mieczy, runę Gebo czy kabalistyczną czerwoną nitkę. Najważniejsza jest wierność
samemu sobie, czyli wierność życiu. To prymarny zaczyn i jeśli go nie ma, nie
ma też szacunku do siebie samego. Człowiek nieszanujący siebie (czyt. życia)
nie jest w stanie należycie szanować Boga bądź innych deklarowanych przez
siebie wartości. Grozi mu zatem pochłonięcie /
wchłonięcie, a więc brak pierwiastka realistycznego, który nawet przy
największej gorliwości religijnej pozostaje obligatoryjny. Realizm, twarda
rzeczywistość domaga się własnego myślenia, własnego zdania i własnej oceny.
Lenistwo (jeden z powszechnych grzechów) prowadzi do przyjmowania nie swoich
myśli i sądów za własne i mówienie głosem zbiorowym,
co z kolei zwalnia z odpowiedzialności za siebie (czyt. swoje życie).
Tak też może wchłonąć książka. Książka może stać się wielkim unikiem
przed światem realnym. Świat przedstawiony jakby nie był straszny i okrutny ma
swoje drzwi – wystarczy zamknąć książkę. Kiedy jednak okazuje się, że problemy
rzeczywiste są nie do ogarnięcia – wystarczy otworzyć książkę i konstruuje się
nawyk ucieczki stąd - tam. Uodpornienie na ten rodzaj eskapizmu daje jedynie
wystawienie na ekspozycję, czy traktowanie
czytania jako codziennej stałej czynności jak każdej innej. Czytelnicy z
wieloletnim doświadczeniem rzadko zmagają się z takim problemem – literatura
ich uczy, rozwija, kształci i kształtuje ponadczasowe wartości, pozwala
zachować choćby elementarną wiedzę o wciąż zmieniającym się świecie i jego
mechanizmach z akcentem na uczucia i emocje, atencją dla wrażliwości oraz
empatii. To bardzo skrótowe ujęcie, bo wiele miejsca potrzeba choćby dla
procesu świadomości społecznej jak i
samoświadomości oraz tożsamości poprzez obcowanie ze sztuką w poszczególnych
jej obszarach, literaturą na kolejnych poziomach. Niestety w teraźniejszości
mało już ktoś tak czyta. Ludzie piszą, na czytanie brakuje im czasu, nie mają
też ku temu kondycji – czytanie męczy. Jeśli więc zdarzy im się przeczytać
książkę, ulegają jej całkowicie nie odróżniając literackiego świata od
tego za oknem. Brakuje im podstawowej
wiedzy z teorii literatury, obycia literackiego i biegłej znajomości własnego
języka, więc nagle ta mała niewinna książeczka staje się niebezpieczeństwem i
to realnym.
Umiejętność rozumienia słowa, postępowania ze słowem i jego traktowanie jest
jedną z najważniejszych umiejętności, jakich człowiek uczy się od dziecka i
szlifuje przez całe życie. Jeszcze gorszym, wobec tego ze względu na
powikłania, staje się przeczytanie jednej, ale własnej książki. Skrajny narcyzm,
pycha, arogancja, ignorancja to tylko te pierwsze naskórkowe symptomy. Głębiej
już w trosce o optymalny stan psychiczny lepiej nie schodzić. Książka
jednak to wielkie słowo, a więc
niektórzy traktują pisanie postów i kilkuwyrazowych komentarzy za kreatywność.
Zdejmują cudze opinie ( czasami z demotywatorów) i wystawiają jako własne. Tzw.
własność intelektualna kurczy się i blednie a sita na wyławianie mądrych,
wartościowych i pięknych tekstów, którymi można wzbogacić skarbnicę kultury,
stają się towarem deficytowym. Życie człowieka nie jest już apoteozą, lecz jarmarcznym przedstawieniem. Słów nie traktuje się z
atencją, jakże wymaganą od tych, którzy panują nimi nad zwierzętami. Książka
nie jest już księgą przed napisaniem i opublikowaniem której czuje się respekt
i obawę przed profanacją. I nie ma już na względzie ani jej czytelników ani
ogromu odpowiedzialności przed pokoleniami, które mają dopiero przybyć i mogą
ją znaleźć. A przecież książka to nie wiadomość z brukowca o tyjącym
niemiłosiernie aktorze i opadającym rozpaczliwie biuście piosenkarki. Książka należy do
synonimów wieczności. Newsy trwają kilka godzin, kilka dni; zacierają się potem
twarze celebrytów z opadającym brzuchem i taśmie kochanków. Książki pozostają.
Piszą je wszyscy. Można mieć 25 lat i kilka woluminów kucharskich z własnym
nazwiskiem na okładce. Smażenie naleśników na różnych patelniach, z różnymi
dodatkami, na różnych tłuszczach i bez tłuszczu. Na piechotę i z blenderem.
Taki mikser życiowy, robot zastępujący nas samych.