poniedziałek, 23 marca 2020

I wtedy (3)...

Kościół w gęstym mroku się pogubił Jeden poeta niesie na barach cynową misę
Ale poeci umierają Boże mój Boże któż Ci libretto poskłada
Nie odbieram telefonów od zastrzeżonych numerów Tłumaczę samotności
Moja samotność leży w moich rękach
W roztrzaskanej kałuży przez niewierzących w życie
Coś więcej niż agnostycy
Widzę odbicie oczu mojej matki Persony Niewiasty
Zgromadzenie dwunastu apostołów ogląda ulice Nie są w stanie pomóc
Odeszli od życia jakiś czas temu
Jest koniec świata Noc się nie skończy Można odespać Wyprostować kości Nie spieszyć
Wyciągnięty jęzor próbuje mnie dotknąć
Oddaję cynową misę Ostatniej Wieczerzy
Wracam do mojego wiersza o ojcu Nie zamieszczam postów o pierwszym zachwycie
Pastelowych freskach Francji kolebce oświecenia Rytualnych gestach Mocnych linijkach poematów Walącym się w gruzy banku świata a potem
Potem to jednorazowy projekt Leży zwinięty na sumieniu
Odnawianego jak oblicze planety Metafizyka światła Wieczność zapisuje wiersz
Gorzka istota materii z cząstkami ognia wody powietrza ziemi
Uginam się pod gorejącym krzewem Oprawiam w antyczne złoto skłonności i przyzwyczajenia
Miliardy zderzeń i zdarzeń
Rzeki historii Łany dzieci z jasną nutą marzeń
Święć się imię Twoje Przyjdź królestwo Twoje Bądź wola Twoja.

sobota, 21 marca 2020

I wtedy (2)...

Wyizolowany Judasz pomieszkuje w rodzinach rozbitych Na polach bitewnych
Nuklearnych podchodach Sercach rozpaczliwie poszukujących ukojenia
I tylko astrowe gaje oliwne szemrają o miłosierdziu
Gdy krążą pod nimi szakale Morwowe przestają rosnąć i dają żółte drewno
Jak Żółty Chrystus Gauguina
Podobnie po wieczerzy wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: To jest bowiem kielich krwi mojej
Nowego i Wiecznego Przymierza, Która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę.
I wtedy
Duch Święty rozszczepił się między Ojcem a Synem Załamał swoim ludem i odbił wewnątrz was i wielu
Oddał siebie królom i żebrakom
Z niebem wciąż tym samym dotykam wierszem tamtej szyszki z Ogrodu Getsemani
Lęk prawem i obowiązkiem Ja obrazą i potknięciem
Gwar niesie jak krew w przegubie mocno chwyconym pożądaniem natury
Jakub czyni z kamienia ołtarz Batszeba miłością przekleństwo
Ręce Dawida obmywa krew i pomsty czas dosięga pierworodnego syna
Każdy mierzy się z Hiobowym losem i własną Golgotą
Niestabilny lecz samodzielny nieład Z aromatem pochłaniającym pył międzyplanetarny Rozstępuję się z bólu prawdy jak morze
Ruah walczący z wiatrem zapala światło Animy wieczne Alleluja
Dobranoc powiedziała noc oparta na ulicach Gasząc ostatniego papierosa.

czwartek, 19 marca 2020

I wtedy...

I wtedy
Stary Żyd wyszedł z późnym Synem pod rozłożyste pinie
Mały wrzucał mu do kosza dorodne szyszki A Stary charczał mówiąc do niego czule
Szli prostą drogą na końcu której czekały irysy uosabiające tęczę
Syn wyprzedził Ojca Odłączył gen od przeznaczenia Połączył wolę ducha z wolą ciała
Stary dusząc się upadł w poprzek prostej drogi Jego byt ucałował ziemię Jego duch Syna
Animus odłączony od materii Wysypały się szyszki i odłączyły od kosza
Nikt później już nie widział żydowskiego Syna
Tylko żółte akacje ugryzione zębami bólu
Stały się gorzkie na wieczność
A sodomskie jabłka zamieniły się w popiół
Tak przynajmniej szumią dębowe lasy
On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom, mówiąc:
Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy:
To jest bowiem ciało moje,
Które za was będzie wydane.
Od tamtej pory Człowiek obłaskawia samotność
Ona stając się krzyżem zrasta się z plecami I wszędzie już chadzają razem
Aż do ostatniej alejki gdzie pinie zrzucają ostatnie szyszki
Dromadery noszą ze sobą swoją własną wolność
Wiecznie zielone cyprysy udają mimozy A w kielichach odbijają się apostolskie szaty.