wtorek, 28 kwietnia 2020

Mój ojciec przerywa milczenie

Mój ojciec stoi na przystanku autobusowym
Jest zima Mróz Płatki śniegu wpadają mu prosto w oddech
Jakby ta cała dookolność wywołała zasinienie wokół ust
Martwą twarz której nie ruszają nawoływania syren
Płyń do mnie Płyń do nas Płyń
Ojca sen trwa już wiele lat
Mamy tak samo On też jest obok w moim śnie
Na zdjęciach jego oczy mówią do mnie
Słyszę cię jak ciągle płaczesz Nie ma takiego snu
Po którym mogłabyś zapłakać
Twój płacz nie pozwala mi usłyszeć wyraźnie syren
Duchy przeszłości mówią że to dobrze
Moja podróż wciąż urywa się po pierwszym kręgu
Czekam na autobus Będę mógł wyprostować sztywne nogi
Poruszyć osocze Spróbuj ty zacząć od prawej nogi
Zorganizuj jakoś swoje życie byś oddzieliła mowę od milczenia
Moje słabe nawoływania byś nie stała się zwiotczała
Zupełnie nie wiem kiedy kłaść cię spać
Żyjesz inaczej niż cię wychowałem
Żyję jak chcę
Nie Żyjesz jak ci każą Nie poruszasz głową gdy coś ci się nie podoba
Udajesz chowasz się i zaklinasz rzeczywistość
A ona i tak się wypełni twoje wróżby Kurczowo się trzymasz
Przypadku który miał nastąpić Przypadku który nie był przypadkowy
Poznaj bezpłatnie swoją przyszłość rozkładem jednej talii
Nie ponawiaj po nieudanych przepowiedniach
Trwonisz się na uzyskanie odpowiedzi a ona przyjdzie
Nie wypatruj jej ale czekaj
Nie umiem pielęgnować kwiatów Przerażają mnie
Rośliny są okrutniejsze od zwierząt Ich miłość słabsza
Nie ma słabych miłości On cię nigdy nie kochał
Po co mi to mówisz teraz Niepotrzebne zupełnie
Nie ma w życiu niepotrzebnych rzeczy tylko ty się martwisz
Niepotrzebnie
Nie chcę nosić maseczki w monsterę dziurawą
Wolę nosić bransoletki Najlepiej fioletowe
Muszę iść na autobus bo dzisiaj nie przyjedzie
Dlatego ważne jest bym był bym czekał
Obecność jest zawsze najważniejsza reszta mniej.

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Człowiek Siedzący. After koronawirus


Piasek. Gorący. Złoty. Pieszczący ciało, bo tak mu każe słońce. Podległość, uległość. Ten spokój, bo morze ma dziś dobry humor. Daje szum, daje muszle, daje bursztyny. Nie ma czasu, więc go nie daje. Czas daje człowiek. Obwarowany organizerami odczuwa rozkosz, gdy czas zostaje na talerzyku z croissantem. Nikt się nie zastanawia, co się stanie z deszczem. Może deszcz się zgubił. Jest takie niebo, które przejmuje gęsią skórkę, dotyk, drżenie. Kawałki chmur są zabezpieczeniem ostatecznym, że po to się urodziliśmy i po to żyjemy. Powietrze takie czyste, do zachłyśnięcia, do dna, za zdrowie nasze i wasze. Wtedy wiatr się wzrusza lekkim muśnięciem włosów. Wiatr jest sprzymierzeńcem. Nie chce ogłaszać zmian, bo wiatr też kocha ludzi. Spokój daje spokój. Cisza napełnia uszy, oddechy i termosy. Mrożona herbata ma wzbogacony smak. Ziemia ma inny smak. Mineralizowany obłędnie. Palce wyczuwają korzenie drzew, a ich energia spada w ramiona bez ich obejmowania. Po moim języku krąży słowo, zaczyna brzęczeć, początkowo słabo. Końcem języka chcę odsunąć sen na drugą stronę. Nie ma drugiej strony. Powieki są zaskoczone niedzianiem się. Wciąż ten sam widok. Jednak to prawda. Słowo się połknęło. Drzewa machają z daleka energią. Liście spoglądają tęsknie za ludzką istotą. I z tego spokoju rodzi się furia…
 Nigdy. Nigdy nie powrócimy już do życia znajomego, rutynowego, tego sprzed epidemii. Im szybciej zdamy sobie z tego sprawę, tym będzie mniej bolało. Trzeba uświadomić sobie, że żyjemy w czasie epokowym, przełomowym i to, co się rozgrywa teraz na naszych oczach, bezpowrotnie zmieni nasz świat i naszą cywilizację. To nie jest nic nowego, tak się już działo, po prostu ten moment trafił na nas. Epidemia koronawirusa uświadomiła, że nic nie możemy i nad niczym nie panujemy. Nasze plany okazały się nic nie warte, a nasze zabezpieczenia złudne. Nic nigdy nie dostaje się na zawsze i nie ma trwałego poczucia bezpieczeństwa. Arogancja została obalona na ziemię. Jesteśmy, my ludzie na całym świecie, jednym wielkim organizmem. Systemem naczyń połączonych poprzez splot różnych korzeni. Koronawirus zaraża ludzi niezależnie od wieku, zatrudnienia i stanu konta w banku. Pandemia medyczna jest odpowiedzią na pandemię społeczną, która wybuchła znacznie wcześniej. I tak jak wobec tej straszliwej choroby jesteśmy równi, tak wszelkie podziały i nierówności stały się niegodne człowieka już z samej definicji. Nikt nie jest na tyle głupi, by mieszkać na ławce w parku i żywić się resztkami ze śmietnika i nikt nie jest tak genialny, by latać własnym odrzutowcem pomiędzy swoimi zamkami na różnych kontynentach. Nikt, z samej racji urodzenia jako dziecko Boga, nie zasługuje na głód i łachmany. Skazywanie kogokolwiek na śmierć głodową jest najwyższą formą okrucieństwa, a jednak po obejrzeniu w telewizji dzieci z rozdętym brzuchem w etiopskiej wiosce, idziemy zrobić sobie kanapkę. Bo co ja sama mogę? Myśli tak połowa świata. To dużo. Na myśleniu się kończy. Myślę, że najwyższy czas uświadomić sobie, że problem każdego z nas jest problemem całego świata. Dokładnie jest tak jak się Państwu wydaje, czyli jak z koronawirusem. Bieda, niedostatek, ubóstwo, zdrada, kłamstwo, gwałt, ból, przemoc, etc. są zaraźliwe. Na początku tej pandemii ludzie wykupowali wszystko, może teraz jest trochę lepiej, ale to był błąd. Jeżeli ja wykupię cały papier toaletowy i całe mydło, to moja sąsiadka będzie brudna. Nie będzie fizycznie w stanie przestrzegać zasad higieny, stanie się bardziej podatna na wirusa, a wraz z nią wrośnie liczba zakażonych i tym samym zwiększy się prawdopodobieństwo zarażenia. Jeżeli zaś wykupię całą mąkę to ktoś inny nie doje, stanie się osłabiony, jego system odpornościowy popsuje się z niedożywienia i nie poradzi sobie przy ewentualnym zakażeniu. Takich przykładów można mnożyć więcej, ale wniosek jest jeden. Jesteśmy odpowiedzialni za nas nawzajem. Jesteśmy jedną wielką rodziną w tej globalnej wiosce i powinno nas obchodzić, by każdy był najedzony z dachem nad głową. Nie dopuszczać do sytuacji, w której gówniarz wciąga dwa samochody do każdego otworu nosowego, bo ma takie pieniądze na narkotyki. „To nie mój problem. To nie moja sprawa”. Dokładnie odwrotnie; twój problem i twoja sprawa. Każdy tracący pracę nie zasila państwa, nie pompuje pieniędzy w gospodarkę i dokłada się do kryzysu. Wszyscy bez dochodów stają się potencjalnie niebezpieczni dla społeczeństwa, bo instynkt samozachowawczy popchnie, by przeżyć, by przeżyli ich rodzice czy dzieci. To żaden wstyd potknąć się i upaść. Wstyd to przejść obok takiego i nie podać ręki. Wstyd jest mieć stan posiadania, którego nie można nabyć pracą własnych rąk. Jedno i drugie nie mieści się w zakresie słowa „człowieczeństwo”. Natomiast ten przeciętny, nie obciążony nędzą ani willą na Majorce wielkości mniejszego osiedla, to człowiek pracujący kilkanaście godzin na dobę, bez wyjazdów na plażę z mizernym zasilaniem witaminy D3, blady aż przezroczysty, karmiący się fast foodami i słodyczami, pogrążony w wiecznym stresie. Odporność żadna, zaś nowe technologie zawiodły i w czasach - gdy wydawałoby się, że taki wirus nie ma szans - okazało się, że zachwiał potęgą świata. A przecież nie ma takich pieniędzy, które nie zasiliły pracy najznamienitszych naukowców wszystkich krajów, jednak po upływie kilku miesięcy sytuacja jest katasrofalna. Jak to możliwe, że przy takim poziomie wiedzy, badań, możliwości, doświadczenia  nie ma skutecznego leku? Jak to możliwe, że laboratoria nie robiły wcześniej symulacji na potencjalne zagrożenia, że nikomu nie udało się wyizolować genu koronawirusa (na ile więc stuprocentowe są owe testy)? Bezradność i bezsilność człowieka XXI wieku jest podobna do tego sprzed kilkudziesięciu lat. Wygrywa higiena oraz izolacja na tej naszej nieszczęśliwej, brudnej i zaniedbanej planecie. Nasza Ziemia jest chora, przez nas. To żywy organizm odczuwający nasz niekończący się wrzask i oceany wylanych łez. Ta Ziemia jest taka dobra, kochana, piękna, ale zaśmieciliśmy ją, zatruliśmy jej piękne korytarze wodne wylewając trucizny z fabryk. Nie umiemy nawet wyrzucać śmieci. Za to są kary finansowe. Absurd. Bogaty zapłaci i nadal będzie śmiecił. Człowiekowi w każdej sytuacji trzeba poświęcić czas, pochylić się nad jego problemem, wytłumaczyć. Dużo skuteczniejsza będzie obowiązkowa edukacja, żeby poczuć aż fizycznie ból Ziemi, która jest domem nas wszystkich. Jeżeli w jednym mieszkaniu zalęgnie się robactwo, po jakimś czasie to właśnie robactwo opanuje cały blok. Tak jest ze wszystkim. Bez wyższej filozofii. Bardzo wiele osób ma po kilka fakultetów i informacje o stringach celebrytki z codziennych wiadomości na Pudlu, ale nie ma elementarnej wiedzy o życiu i to trzeba zmienić.  
A teraz po świętach czas wygospodarować miejsce w szufladzie na maseczki. One staną się częścią naszej garderoby już na stałe. W bieliźnie będziemy mieć teraz gacie, skarpety i maseczki. Zawsze będzie jakieś zagrożenie uwolnienia nowego patogenu z topniejącego lodowca, smoga gęstego jak ściana albo remisji koronawirusa bądź jego mutacji. Pewne zawody zanikną. Rozwinie się gospodarka zdalna. Ludzie zaczną być bezdotykowi. Myślę, że nawet AIDS nie wystraszyło populacji tak bardzo jak Corona i Covid. Człowiek będzie obecny wirtualnie, wyobrażenie o nim stworzy nowy portret wrażeniowy. Zmieni się dynamika zmysłów i kanały doznań. Z czasem również kształt twarzy, skorygują powieki, wydłużą palce a masa mięśniowa, zwłaszcza nóg, zwaliłaby dzisiaj z nóg. Człowiek po pandemii koronawirusa przejdzie do epoki Człowieka Siedzącego, którego esencją życia stanie się ekran. Ten według naszego stanu wiedzy teraz, zapewnia bezpieczeństwo, nie ma ryzyka zarażenia. Tak będzie funkcjonować cały trzon gospodarki i rodzin. Córy Koryntu czeka konieczność podniesienia kwalifikacji w zakresie obsługi różnych programów, które będą potrafiły rozpalić żądzę Siedzącego i poruszyć jego niedotlenione tkanki. Internetowe swaty i randki zaowocują  może sztucznym zapłodnieniem, a młody tatuś będzie asystował przed laptopem w narodzinach swego pierworodnego. Może być fajnie, jakieś wzorki, kolorki, maseczki w zwierzaczki, rękawiczki future obsługujące sprawniej niż własne ręce. Siedzący czasami obejrzy film o człowieku bez maseczki, jedzącego loda włoskiego w parku, roześmianego, z grupą przyjaciół. Może nawet zakręci mu się łezka w oku jak nam, oglądającym „Walkę o ogień”, ale film się skończy i głos z telefonu przypomni o połknięciu sterylnych tabletek na wieczorny posiłek i zdezynfekowaniu  samego siebie. Czas wielkich zakupów, wielkiego żarcia stanie się historią, bo któż dostarczy w epoce Siedzącego tyle kilogramów?
Psychologia zakłada, że po owej narodowej kwarantannie będzie więcej rozwodów i dzieci. Dwie opcje; albo się rozpadnie coś, co już normalnie nie funkcjonowało, albo ludzie się do siebie zbliżą. Mówiąc skrótem; miłość zwycięży i wyjdzie na jaw, co się działo pod każdym dachem naprawdę. Eskalacja przemocy fizycznej i psychicznej doprowadziła do prawdziwego piekła wiele rodzin zamkniętych z oprawcą. Ja się jednak z jednym nie zgadzam. Nie wszystkie gładkie pary, byłyby tymi gładkimi w czasach pokoju. Panika, strach, względy ekonomiczne i zwyczajna wygoda mogą sprawić, że ludziom będzie się wydawać, poprzez tworzenie iluzji dla dobrego samopoczucia, że ta pandemia potwierdziła siłę ich związku. Pandemia jest anomalią  życia. Człowiek uwiązany do jednej osoby, jednego łóżka i metra kwadratowego nie funkcjonuje według wolnej woli i ogromnego poczucia wolności. Wybór partnera życiowego nie może być wyborem pandemicznym. Świat nie jest bezludną wyspą, na której jest jedna para. Jakby z samego założenia nie można się zgodzić, że Robinson i Piętaszek byliby świetnymi kumplami, spotykającymi się w każdy piątek w pubie. Poza umiejętnością radzenia sobie z pokusami, wolnym wyborem, pozostaje jeszcze odmienność funkcjonowania w stanie zagrożenia. Miłości powstańcze i przyjaźnie obozowe nie zawsze odnajdywały się w powojennym życiu. Mocny przykład, ale myślę, że właściwy.
A teraz jak jest? Trochę jak z późną starością, w której wyostrzają się najsilniejsze cechy. Ludzie dobrzy stali się lepsi, a ludzie źli kompletnie do dupy. Gęsta frustracja i wzmocniona drażliwość. Tyle. Obyśmy wszyscy zdrowi byli. Całym sercem.