środa, 20 kwietnia 2022

Zazdroszczę Twardowskiemu? Może tak...



Aniołowie na rumakach nocy przemierzają stepy nieba
Rozbryzganie jakiego tym dokonują nazywamy urwaniem chmury
Załamaniem pogody Śwista od razów ich mieczy To zaprzęg Archaniołów
Mokre ubranie na poręczy krzeseł Siedzimy w skupieniu z ubraniami
Razem
Zagarniam przestrzeń na szufelkę Zagarniam smak Zapach Ciszę
Miękki przypadek Kruchy cios Słabe kolana w kącie
Mistycznie zakurzonym Zarzucona nicość na plecach przebitych przez strach
Bombki deszczu kołyszą mrok w smugach wątpliwości
Obsesja w tłumie mówiącym w innych językach
Mocno obejmuje mnie nicość Zazdroszczę Twardowskiemu jego dziecięcej wiary
Każdy ma prawo mieć inne zdanie Nikt nie ma mojego zdania
Choć chcę wręczyć mu prawo Ściąga próg wciąż w dół czasu Światła Dnia
Który przestaje być moim początkiem Podróż już obok siebie
Czy istnieje schizofreniczne zmartwychwstanie
Może zrobię się filozoficznie na Platona
Uporządkuję sobie Platonem życie Na półce z poetą mistycznym
Starcem pamiętającym Holocaust Obecnie kloszardem z wolną wolą Reprezentatywny wybór Zawsze to jakoś brzmi.

wtorek, 19 kwietnia 2022

Hosanna



Nie wódź mnie, Panie, na wygnanie z Edenu
Nie wskazuj mi palcem drzwi kościoła
Gdy obok chcę postać chwilę
I popatrzeć na kwiaty polne Twojej kwiaciarni
Chcę dotykać rozżarzonych kamieni
Akurat rano w niedzielę
W konfesjonale tli się zawsze szansa
Na owijanie człowieka
W szaty podłości i upokorzeń
Nie spowiadałam się wiem
Ale ja nie umiałam wytłumaczyć
Że właśnie przed Wielkanocą wchodziłam
W trójkolorowe sady i soczyste ogrody
Z moją wiarą kojącą jak miękkie kapcie po całym dniu łażenia
Na Pasterce nie byłam
Ale leżałam na sianie
I rozpamiętywałam Twoje życie ciężkie
Jak znoszone i niemyte włosy
Miałam zajść do Ciebie w tę niedzielę
Na trzynastą
Ale zostałam dłużej w galerii
Przed obrazem
Upamiętniającym Twoje Zmartwychwstanie
W skrzydłach unoszących się nad nim owadów
Migotały kościelne witraże
A w moich łzach spływających pod nim
Twój obraz i podobieństwo.

sobota, 16 kwietnia 2022

Eloi, Eloi

Mój Chrystus Mój Bóg Mój Krzyż

Moje odrapane kolana

Moja wina

Mój grzech co dnia ten sam

Czemuś mnie opuścił

Moje modlitwy

Moje szarpania

Mój gniew Mój smutek Moja tęsknota

Rozłożona ramiona bezradny gest

Na prostym krzyżu złożony napis

Prawda wpisana w fałsz wpisany w Prawdę

Przekłamany krzyk Wrzask ludzki i nieludzki

Każdy kogoś opuszcza

Mój Bóg mówi do mnie cicho i spokojnie

Rozdygotany wiatr zaciera niektóre sylaby

Grzebie w piachu jakby był na to czas

I wydobywa ogromne bochny chleba

Rysuje ryby ze zdziwionymi oczami

Że nie wiedzą co czynią

Mój świt przychodzi zawsze z Nim

Czasami przy mnie chwilę poczeka

Czasami klękam a czasami przeżegnam się leżąc

Puszczam wodę nad wanną Przelatują myśli śliską emalią

Za brak wiary w Niego i W imię wiary w Niego

Musi garść z trumny zmarłego donieść do Golgoty

Zamknięta synagoga i rozchylone wrota kościoła

Kościół Lud i Dom Boży

Zniknięcie i objawienie na obłokach niebieskich

Słone łzy szybko wsiąkają w wełniane rękawy

Zostanie tylko wełna i sól

Pomarszczone ręce porzucone Aleje poszukiwań

Aleje zmierzchów Aleje rozrysowanych nadziei

Zmięte życie Zmarszczki człowieka

Twarz Boga Głos Chrystusa Miecz Archanioła

Złota tarcza przed głodem wojną i chorobami

Zawołał donośnym głosem Oddał za mnie życie

Gdybym nie wiedziała że zaraz potem Zmartwychwstał

Strzeliłabym sobie w łeb.

środa, 13 kwietnia 2022

Bez obecności z...

 Obecność jest jak światło. Brak boli, przeraża. Ma wymiar albo pustki, albo mroku. Przez i poprzez brak można właściwie docenić ten nieporównywalny z niczym dar. Miłość także wyraża się obecnością. Nie ma nic cenniejszego, co można podarować, jak i otrzymać. Nie sposób kochać, w spełnieniu, ducha, jak i deklarować miłości bez ofiarowania swojego czasu. Kontakt czyni egzystencję mniej egzystencjalną; absorbuje myśli. Człowiek zagraża sam sobie, jest największym wrogiem siebie samego, gdy ma tylko siebie i skupia tylko na sobie swoje myśli, a jedyne czego słucha to myśli jego własne. Nie wyraża ich, jedynie słucha. Brak je koślawi, popycha, innym nakłada kły. Samotnia wchłania, przygniata i okłada chorobą. Kwestia czasu. Niemożliwość do bycia z każdym staje się jedyną możliwością bycia w ogóle. Płomienia, który nigdy nie gaśnie. Choćby przyćmiony dookolnością jednego wymiaru. Pochłania negatywy z zaledwie jednego metra. Sweet focia pomarszczy się. Znajdzie się Feniks i popioły. Śmierć i zmartwychwstanie. Dla kogoś. Zasięg bez znaczenia.