wtorek, 18 kwietnia 2023
poniedziałek, 17 kwietnia 2023
Sól moich łez
Płońscy Żydzi
Gdy nad Płońskiem zebrał sięWrzód cierpień z pobliskiego getta
Zabrali ich w jeden zaprzęg
I popędzili przez czerwony śnieg
Tłumy z gwiazdą na rękawach
Wytupywały że - gnaj, że - gnaj, że - gnaj
Zaparował się od ich głodnych żołądków świat
Ale nie zachwiał się nawet przez chwilę
Zapakowani w czeluść wagonów
Umierali według upodobań
Na stojąco, na siedząco i w zgięciu
Nie rozchorował się od tego świat nawet na chwilę
Polała się żydowska krew na rozsądek
Wroga i przyjaciela
Zalała strumieniem zwój Księgi Izajasza
Obmyła Tron Chwały z wizji Ezechiela
I wymieszała się z głosem Kantorów żydowskich w synagodze
Zasechł strup na płońskim rynku
Lecz z rosą nadal powraca tamta woń
Zwłaszcza na Koziej i na Warszawskiej
Unoście mnie na swoich snach
Co wieczór śpiewa żydowska matka Fajga
O Boże mój, czemu jej strach czuć w moich włosach
Na pianinie kurz gra żałobny marsz
A w kącie mysz odmawia Kadisz
Bez minjanu, bo jest taka pustka
Nauczył ją słów chorowity pająk z pajęczyny dat
Zebranych jeszcze za żydowskiego dnia
Babciu, usiądźmy wspólnie za stołem i napiszmy alef-bet
Twoją krwią i moją ręką...
Bądź dumny w minucie śmierci, Jakubie
Jak przez całe swe życie
I módl się w języku Żydów ocalałych
Jesteś, dziadku, narodem wybranym
Do śmierci za zbawienie innych
Do cierpień za przykład na istnienie szatana
Rozkwitniecie w aureoli światła
Z girland białych róż
Wzniesiecie się jak oręż procy i kamienia nad Goliatem
I żaden grom nie zagłuszy
Jęków z Birkenau
Żadna błyskawica nie przyćmi
Łuny z rozpalonych serc w kominach Auschwitz
Jestem taka dumna z was - babciu, dziadku
Tylko gdyby nie to, że jesteśmy narodem wybranym
To byśmy się znali
Estero, nie płacz
Nie ochronią twoje łzy
Ziemi popękanej od suchości serc
Nie wyżłobią miejsca
Na ludzkość w niemieckich mundurach
Teraz musisz iść do pociągu śmierci
Pokłonić się aniołom
I przeprosić za rozlane mleko i niezjedzoną chałę
...I wejść do nieba, gdzieś ponoć jest
Bo jesteś narodem wybranym
Nie możesz, Saro, bawić się teraz lalkami
Pójdziesz z panami Niemcami
Wdychać rewelację ostatnich lat - śmiercionośny gaz
Nie płacz, tylko kilka wdechów
Odsłoń czoło, niech widzą semickie
Oczy i nos - nie zasłaniaj historii, Saro
Nie wymazuj przeszłości, Rywko
Nie można...
Powrócisz z nią tu
Będziesz płynąć w moich żyłach
I staniesz się solą w moich łzach
Uniesiesz się na sygnał szofaru w ostatnim spazmie wielkich gwiazd
Na płoński rynek wracacie do dziś w kroplach deszczu
Ubrani w potęgę Gwiazdy Dawida
I na sześciu ramionach połyskuje sześć luster
By każdy spojrzeć mógł
W mądrość utkaną przez Abrahama i przez czas
Ale ziemia nie drży wtedy
Bo Płońsk was wita cichym łkaniem dnia
Wędrówką Żyda Wiecznego Tułacza
Zadumaniem zmierzchu
Westchnieniem nocy tlącej się w źrenicach ISTNIENIA
Jak ogarki szabasowych świec.
Gdy nad Płońskiem zebrał sięWrzód cierpień z pobliskiego getta
Zabrali ich w jeden zaprzęg
I popędzili przez czerwony śnieg
Tłumy z gwiazdą na rękawach
Wytupywały że - gnaj, że - gnaj, że - gnaj
Zaparował się od ich głodnych żołądków świat
Ale nie zachwiał się nawet przez chwilę
Zapakowani w czeluść wagonów
Umierali według upodobań
Na stojąco, na siedząco i w zgięciu
Nie rozchorował się od tego świat nawet na chwilę
Polała się żydowska krew na rozsądek
Wroga i przyjaciela
Zalała strumieniem zwój Księgi Izajasza
Obmyła Tron Chwały z wizji Ezechiela
I wymieszała się z głosem Kantorów żydowskich w synagodze
Zasechł strup na płońskim rynku
Lecz z rosą nadal powraca tamta woń
Zwłaszcza na Koziej i na Warszawskiej
Unoście mnie na swoich snach
Co wieczór śpiewa żydowska matka Fajga
O Boże mój, czemu jej strach czuć w moich włosach
Na pianinie kurz gra żałobny marsz
A w kącie mysz odmawia Kadisz
Bez minjanu, bo jest taka pustka
Nauczył ją słów chorowity pająk z pajęczyny dat
Zebranych jeszcze za żydowskiego dnia
Babciu, usiądźmy wspólnie za stołem i napiszmy alef-bet
Twoją krwią i moją ręką...
Bądź dumny w minucie śmierci, Jakubie
Jak przez całe swe życie
I módl się w języku Żydów ocalałych
Jesteś, dziadku, narodem wybranym
Do śmierci za zbawienie innych
Do cierpień za przykład na istnienie szatana
Rozkwitniecie w aureoli światła
Z girland białych róż
Wzniesiecie się jak oręż procy i kamienia nad Goliatem
I żaden grom nie zagłuszy
Jęków z Birkenau
Żadna błyskawica nie przyćmi
Łuny z rozpalonych serc w kominach Auschwitz
Jestem taka dumna z was - babciu, dziadku
Tylko gdyby nie to, że jesteśmy narodem wybranym
To byśmy się znali
Estero, nie płacz
Nie ochronią twoje łzy
Ziemi popękanej od suchości serc
Nie wyżłobią miejsca
Na ludzkość w niemieckich mundurach
Teraz musisz iść do pociągu śmierci
Pokłonić się aniołom
I przeprosić za rozlane mleko i niezjedzoną chałę
...I wejść do nieba, gdzieś ponoć jest
Bo jesteś narodem wybranym
Nie możesz, Saro, bawić się teraz lalkami
Pójdziesz z panami Niemcami
Wdychać rewelację ostatnich lat - śmiercionośny gaz
Nie płacz, tylko kilka wdechów
Odsłoń czoło, niech widzą semickie
Oczy i nos - nie zasłaniaj historii, Saro
Nie wymazuj przeszłości, Rywko
Nie można...
Powrócisz z nią tu
Będziesz płynąć w moich żyłach
I staniesz się solą w moich łzach
Uniesiesz się na sygnał szofaru w ostatnim spazmie wielkich gwiazd
Na płoński rynek wracacie do dziś w kroplach deszczu
Ubrani w potęgę Gwiazdy Dawida
I na sześciu ramionach połyskuje sześć luster
By każdy spojrzeć mógł
W mądrość utkaną przez Abrahama i przez czas
Ale ziemia nie drży wtedy
Bo Płońsk was wita cichym łkaniem dnia
Wędrówką Żyda Wiecznego Tułacza
Zadumaniem zmierzchu
Westchnieniem nocy tlącej się w źrenicach ISTNIENIA
Jak ogarki szabasowych świec.
środa, 12 kwietnia 2023
Uwielbienie
Hosanna
Nie wódź mnie, Panie, na wygnanie z Edenu
Nie wskazuj mi palcem drzwi kościoła
Gdy obok chcę postać chwilę
I popatrzeć na kwiaty polne Twojej kwiaciarni
Chcę dotykać rozżarzonych kamieni
Akurat rano w niedzielę
W konfesjonale tli się zawsze szansa
Na owijanie człowieka
W szaty podłości i upokorzeń
Nie spowiadałam się wiem
Ale ja nie umiałam wytłumaczyć
Że właśnie przed Wielkanocą wchodziłam
W trójkolorowe sady i soczyste ogrody
Z moją wiarą kojącą jak miękkie kapcie po całym dniu łażenia
Na Pasterce nie byłam
Ale leżałam na sianie
I rozpamiętywałam Twoje życie ciężkie
Jak znoszone i niemyte włosy
Miałam zajść do Ciebie w tę niedzielę
Na trzynastą
Ale zostałam dłużej w galerii
Przed obrazem
Upamiętniającym Twoje Zmartwychwstanie
W skrzydłach unoszących się nad nim owadów
Migotały kościelne witraże
A w moich łzach spływających pod nim
Twój obraz i podobieństwo.
niedziela, 9 kwietnia 2023
Eloi, Eloi
Mój Chrystus Mój Bóg Mój Krzyż
Moje odrapane kolana
Moja wina
Mój grzech co dnia ten sam
Czemuś mnie opuścił
Moje modlitwy
Moje szarpania
Mój gniew Mój smutek Moja tęsknota
Rozłożona ramiona bezradny gest
Na prostym krzyżu złożony napis
Prawda wpisana w fałsz wpisany w Prawdę
Przekłamany krzyk Wrzask ludzki i nieludzki
Każdy kogoś opuszcza
Mój Bóg mówi do mnie cicho i spokojnie
Rozdygotany wiatr zaciera niektóre sylaby
Grzebie w piachu jakby był na to czas
I wydobywa ogromne bochny chleba
Rysuje ryby ze zdziwionymi oczami
Że nie wiedzą co czynią
Mój świt przychodzi zawsze z Nim
Czasami przy mnie chwilę poczeka
Czasami klękam a czasami przeżegnam się leżąc
Puszczam wodę nad wanną Przelatują myśli śliską emalią
Za brak wiary w Niego i W imię wiary w Niego
Musi garść z trumny zmarłego donieść do Golgoty
Zamknięta synagoga i rozchylone wrota kościoła
Kościół Lud i Dom Boży
Zniknięcie i objawienie na obłokach niebieskich
Słone łzy szybko wsiąkają w wełniane rękawy
Zostanie tylko wełna i sól
Pomarszczone ręce porzucone Aleje poszukiwań
Aleje zmierzchów Aleje rozrysowanych nadziei
Zmięte życie Zmarszczki człowieka
Twarz Boga Głos Chrystusa Miecz Archanioła
Złota tarcza przed głodem wojną i chorobami
Zawołał donośnym głosem Oddał za mnie życie
Gdybym nie wiedziała że zaraz potem Zmartwychwstał
Strzeliłabym sobie w łeb.
Moje odrapane kolana
Moja wina
Mój grzech co dnia ten sam
Czemuś mnie opuścił
Moje modlitwy
Moje szarpania
Mój gniew Mój smutek Moja tęsknota
Rozłożona ramiona bezradny gest
Na prostym krzyżu złożony napis
Prawda wpisana w fałsz wpisany w Prawdę
Przekłamany krzyk Wrzask ludzki i nieludzki
Każdy kogoś opuszcza
Mój Bóg mówi do mnie cicho i spokojnie
Rozdygotany wiatr zaciera niektóre sylaby
Grzebie w piachu jakby był na to czas
I wydobywa ogromne bochny chleba
Rysuje ryby ze zdziwionymi oczami
Że nie wiedzą co czynią
Mój świt przychodzi zawsze z Nim
Czasami przy mnie chwilę poczeka
Czasami klękam a czasami przeżegnam się leżąc
Puszczam wodę nad wanną Przelatują myśli śliską emalią
Za brak wiary w Niego i W imię wiary w Niego
Musi garść z trumny zmarłego donieść do Golgoty
Zamknięta synagoga i rozchylone wrota kościoła
Kościół Lud i Dom Boży
Zniknięcie i objawienie na obłokach niebieskich
Słone łzy szybko wsiąkają w wełniane rękawy
Zostanie tylko wełna i sól
Pomarszczone ręce porzucone Aleje poszukiwań
Aleje zmierzchów Aleje rozrysowanych nadziei
Zmięte życie Zmarszczki człowieka
Twarz Boga Głos Chrystusa Miecz Archanioła
Złota tarcza przed głodem wojną i chorobami
Zawołał donośnym głosem Oddał za mnie życie
Gdybym nie wiedziała że zaraz potem Zmartwychwstał
Strzeliłabym sobie w łeb.
Subskrybuj:
Posty (Atom)