poniedziałek, 29 czerwca 2015

Milczenie mowy

Przepowiadam sobą siebie Przeszłością
Odmierzam siebie do siebie
Dzielę sobą i pomnażam o ciebie
Zanurzam odklejone tatuaże historii w rzece której
Nurt przekroczył mnie mną nim woda obmyła
Dwie trzęsące się ręce
Ujmuję nimi zimne kamienie Wydobywam z nich głos
Weryfikuje opinię na temat głosów
Śpiewamy z rzeką oddalając nietypowy stan
Całkowitego milczenia Najwyższego stopnia biegłości mowy
Języka zaklętego w Babel
Z wdziękiem pokonującym natręctwo echa
Wciąż ulokowanego w sejfie cyklicznym
Zapowiedzi na mszy wieczornej odmiany losu
Ale te starsze panie nie pamiętają gdzie ulokowały kody i klucze
Kapłani z Indii wyrzucają dzieci z balkonów
Bo wiara wymaga poświęcenia i ryzyka
Rodzice cieszą się z siły rytuału
Więc wyjmuję jedną ręką serce
Drugą kamień
Czerwona rzeka jak anachronizm
Poezji po wiekach wieszczach
Pod kamieniem połyskuje obol
Specjalnie dla mnie Położę go na oczy na własnym pokazie.

niedziela, 28 czerwca 2015

Nadejście wiersza

Dziwny ten ból
Stoi w progu z założonymi rękami
I wyczekująco na mnie spogląda z drugiej lustra strony
Tajemniczość Niecierpliwość Zaskoczenie
Skradziony pocałunek w liściaste popołudnie
Nad zeszłym stawem Ziemia pokryła ślady stóp dotknięcia długich artystycznych
Palców Niezliczonych słów komunikujących nadejście wiersza
Kosmicznego pojazdu unoszącego się w przyszłość
Kodu przetrwania zapisanego w wersach
Modelowanie i rzeźba słów tych samych o innym
Stanie masie i wyrazie
Wiersz usiadł jak Twardowski i siedzi do dzisiaj
A gdy pełnia szepcze do ucha
Dotknij mnie dotknij mnie
Mego ogona chociaż Mego ego
I wybaw mnie od otchłani znaczeń lęków
Upokorzeń
I zbaw od nienawistnych spojrzeń tańców na pokaz
Wielkich imprez w ciasnej bieliźnie
I ja ten wiersz podnoszę
Czasami płynie ze łzami
Czasami czyha w galerii
A potem otula szalem nieskończoności
Szałem emocji drżenia starości (sztywnej)
Z dużym jęzorem przyklejonym do brudnej szyby
I wtedy już wiem
Że nic nie przychodzi ostatnie
Bo tylko przypadek nic nie znaczy
A ból zawsze boli jak złączona para
W czarnym trykocie na pustym peronie oszronionym lekkim śnieżnym
Opłatkiem
W szeroko otwartym pocałunku kurewsko naćpana.

sobota, 27 czerwca 2015

Promenada

Jakaś ściana, pod którą przesilenie dopuści światło lub jego brak. Zwycięzca wyzwoli się. Nigdy z własnego cienia do końca. Ale z cienia, za którym gonił. Coś umarło, by coś się mogło narodzić. Wyzwolenie. Mięśnie dostosowują się do ludzkiej anatomii po długich próbach. Spięcie i niedostępność jako jedyne ogrodzenie przed Draculą 3D. Optyka wymiaru dwóch równoległych światów przez zatracenie w sztuce jako sposób na życie z podwójnym czarnym słońcem. Wciąż czekamy na nauczyciela, autorytet, obraz za oknem, którego nie znamy. Chcemy dojrzewać, a nie być dojrzałymi. Człowiek, który ma w domu wszystko, by z niego nie wychodzić, nie ma domu. Są takie miejsca, w których można poczuć się dobrze przez odnalezienie się/siebie. Wróciłam z Torunia, otworzyłam listy, wyfrunęły litery.

piątek, 26 czerwca 2015

Lśnienie

Znajomy korytarz schody drzwi
Czas znajomy z wyrwami otrębami i drwiną
Czas zeszły czerstwy z dniem niezmordowanym
I tylko ten dywan owalny z błyszczącej czerwonej przędzy
Po którym boso marzyłam po którym boso płakałam
I tylko te firany fuksjowe zawstydzone też błyszczące
Przez które serce mi waliło przez które ptak nie odleciał z parapetu
Lśnienie Bardzo jasne światło energooszczędne
Lewitacja Szybkie kołysanie
I gdyby nie ta z orzecha poręcz
Której chwyciłam się by głosów do siebie nie wpuścić
Dzięki której niczego nie odkryłam
Choć ciemność pokryła nawet mrok ziemi
I gdyby nie białe posągi Pitagorasa i Platona można by było połknąć czyjąś duszę
Przyjąć matematyczny ciąg na nieistnienie istnienia
Szklana niemal przezroczysta podłoga
Na której ochoczo bawiły się odczepione od czaszek myśli
Po prostu nie goń tak i nie pędź
Zatrzymaj się na chwilę bo ja Cię o to proszę
I pozwól mi wyprostować się w ten kolejny dzień
Panie Boże.

czwartek, 25 czerwca 2015

środa, 24 czerwca 2015

Mądry

Mam słabość do pomarańczowych naczyń
Więcej słońca, więcej słońca
Krzyczy psycholog kliniczny z odrzuconą habilitacją
Patrząc na zegar o czym pani myśli
O cmentarzu To dobrze najgorszy jest stan cegły.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Macica się stawia

Rozkładam ręce Nie będę się dzisiaj modlić
Odgrażam się Bogu Zamienię się w sam wzór chemiczny Zobaczysz
Uwielbiam duże miękkie swetry
Chowam się w nie i spokojnie umieram ze strachu.

niedziela, 21 czerwca 2015

Antykwariat

Mały złotawy antykwariat na końcu wąskiej uliczki
Zaprasza gestem baśni do środka
Żeby tak jeszcze piernikiem zapachniał Na mostku stał
Przewracam grube książki na półkach
Szukam tytułu Odpowiedzi na moje wołanie
W tępy blat stołu kurczowo trzymam się
Chwili jak tchórz skazaniec
Niedorozwinięty krzyk
Pożera nutę Nie ma dopowiedzenia dokończenia
Życie bez puenty ale i bez znaku zapytania
Potrząsanie głową jako maniera Rewolucja
Podniesienie nuty
Akompaniament kocha się sam ze sobą
Skrzydła sypią mieniącą muzyką która przyzywa
Metaliczny smak w ustach
Umiera chwilę potem sam fortepian
Ulatują w próżnię próżną głód i brak
Puste miejsce w połowie koncertu
Zajmuje Półczuwanie. 

piątek, 19 czerwca 2015

Ten Wielki

Gasło światło
Gdy miasto dopiero zaczęło mówić
Jedynym słowem znajomym ze składanki było
Opuszczam
Opuszczam odchodzę wychodzę przechodzę
Igram z literami Odcinam się od dźwięku
Bo on ma w sobie emocje przyczepione
Jak emalia do paznokci szkłem
Utwardzaczem jakby nigdy nie miały się znudzić
Ich kolor faktura linearność małomiasteczkowość
Miasto kołysze blokowiska parki jeziora
Małe królestwo wzniesione na jednym rzuconym ziarnie
Porzuconym ziarnie nieopatrznie
Gdy przechodził tędy Ten Wielki
W pelerynie kalejdoskopie Ave Maria
Zarzucił samotnym granatem
Na ramię i ziarno wypadło spadło i upadło
Z nim kilka aniołów sporo firm i fabryk
Moraliów wartości obyczajów wzroków
Jedni na kolana inni wbici w ziemię
W międzyczasie nic nie było albo dinozaury
I człowiek wymyślił lustro
Zobaczenie siebie miało dać wszystko
A nie dało nic
Bo dalej wiosna jest nadzieją
Bóg wpina nowe klejnoty do tamtej peleryny
Kiedyś byli solidni rzemieślnicy materiały
W jednej pelerynie przez całe życie
Zimę przetrwać A na wiosnę wszystko minie
Będzie ciepło dzień dłuższy okna mogą być
Otwarte.

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozmowa. Dalej

Ważniejszy jest człowiek czy ludzie? Istotniejszym pozostaje mówienie i słuchanie jednego człowieka czy wielu? Życie tego na trybunie przemawiającego do mas, a może tego skulonego w starym fotelu, w starej chacie, tłumaczącego zawiły alfabet życia jednej istocie? Chodzi o dotarcie do ciebie czy do nich? Słuchać masz ty czy oni? Liczy się jakość czy ilość? Podejmujemy jakiś wewnętrzny wybór skupienia się na jednym człowieku bądź pozostajemy w rozproszeniu. Czy nasze ramię da radę objąć ludzkość całą? Ile osób może się znaleźć pod naszymi skrzydłami? Bóg tylko potrafi obejmować cały świat w taki sposób, że obejmuje każdego z nas. Człowiek tego nie potrafi. Jego percepcja wzroku jak i optyka mają wyraźne ograniczenia. To samo jest z myślą, pamięcią, 24-godzinną dobą, której nie można wyciągnąć ani uciągnąć. Mam w sobie jakąś niecierpliwość, przy której staram się spokojnie szykować chłodnik, zaszywać stare dziury w nowych ubraniach. Skowyt, który pojawia się, nie znika, ale zaciera. Paradoksalnie jednak pewna niecierpliwość chroni cierpliwość właściwą. Asekuracja, by nie usłyszeć tego, czego się nie chce usłyszeć. Uskok od przesycenia treścią dziania się i nie zmieści się już żaden nerw więcej.

środa, 17 czerwca 2015

Rozmowa

Jakaś część życia jest o nas zawistna. Zło jest zawistne, bo jest złodziejem życia, wkradło się do niego i za gardło trzyma. Jeśli zachowujemy wrażliwość na drugiego człowieka to znaczy, że jesteśmy; żyjemy a nie trwamy.
Rozmowa jest najprostszą drogą do zrozumienia i poznania Boga. Bóg jest częścią każdego z nas i jeśli chcesz się do Niego przybliżyć, porozmawiaj z drugim człowiekiem, zajrzyj w niego, posłuchaj... Nie dla wszystkich to jest proste, nie wszystkim się chce, nie każdy ma coś do powiedzenia i większość myśli "co z tego będę miał". Dzisiejszy świat chce ze wszystkiego coś mieć i dlatego nie ma nic. Jest chory na niepoznanie siebie, bo siebie nie wyraża, nie wypowiada do ostatniej sylaby. To wyklucza poznanie. Rozmowa jest modlitwą, jeśli przekracza egoizm i nie ociera się o transakcję. Człowiek nigdy nie usłyszy sam siebie w takim stopniu jak podczas rozmowy, takiej głębokiej, szczerej i całkowicie nagiej. Można zaskoczyć siebie samego wtedy bardziej niż rozmówcę.

wtorek, 16 czerwca 2015

Dzień w fugach i Bachach

Pada z płyty. Trochę ze zdziwieniem małymi nutami nasiąka skorupa również i ziemi. Potem wielkie gwałtowne krople rozrywają sztuczny spokój i boleśnie odbijają się od mojego ciała. Chcą być zauważone, że w rozpaczy połączyły się z naszym bytem i w przeprosinach zostają w mojej skórze nieco zmieniając jej kolor. Zdecydowanie bardziej perłowo, póki schną dźwięki na wargach. Bez egzaltacji. Życie jest jednym wielkim interesem, który dostajemy w dniu urodzenia i naszym interesem staje się przeżycie, każdy nasz oddech nie jest bezinteresowny, bo utrzymuje nas na powierzchni. Moje piegi na nosie skończyły w marcu 49 lat. Nie wyrosłam z nich.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Oplot

Jesteśmy jako gatunek ludzki zaklęci w kłamstwo, co różni nas od wszystkich pozostałych zwierząt, które kłamać nie potrafią i kłamstwa nie rozumieją. Gruba warstwa woalu; lepiej jest skłamać niż prawdę powiedzieć ewentualnie nie skłamać i prawdy nie powiedzieć. To bagaż pokoleń, których marsz był zawsze skrzywiony fałszem i my traktujemy ten fakt za oczywistość. Kłamstwo jest naszą ochroną, osłoną, asekuracją, w skrajności asertywnością zakłamaną. Jaki człowiek taka asertywność. Taka wirtualna dygresja o imponderabiliach korali codzienności.

niedziela, 14 czerwca 2015

Kultura zawsze dawna

Wypowiadając jakieś słowa, często mimowolnie przygotowujemy się na ich odbiór i związane z nim reakcje pasujące do naszego kręgosłupa moralnego, paralelne z przewieszonym workiem doświadczeń,  bliskie naszej wrażliwości... A jednak życie uczy nas każdego dnia, że różnorodność wewnątrz tego samego gatunku jest nie do przewidzenia i nie do przeskoczenia wyobraźnią. Percepcja kieruje w zupełnie nowe rewiry, zahacza inne wartości, generuje kontrastowe emocje. Taka stacja przymusowa bądź wymuszona, by zerknąć na nowy krajobraz, a nawet się w nim rozsmakować. Trawestować nie należy, wydobywać relikwii z grobowca także. Absolutnie obca konstrukcja, której dzikość nie jest wykrywalna żadnym sejsmografem.

piątek, 12 czerwca 2015

środa, 10 czerwca 2015

Ruah

Podniosła krzyk garścią słów
Rzuciła w twarz nieba Po nagim bladym
Ciele Spływała zagadka jej życia i umierania
Zostawiła kod genetyczny
Jedyną spuściznę siebie po sobie
Oddając przodkom przysługę
Jesteś bólem Cudem który boli
Spod przymkniętych powiek
Wydostawała się karma powrót zła
Wyrządzonego grzechu pierworodnego
Niedomytego chrztem Ręką mało świętą
Karą z Bożych Ogrodów Owoców zakazanych i przyzwolonych
Poznania których nigdy nie dostąpiła
Bolisz mnie światłem i ciemnością
Zwątpieniem i ufnością Rozwidleniem i wyboistą prostą
Drogą mi tak drogą
Że brakowało czasu
Na doskonałość dźwięków żył pompujących
Ruah dla mnie świata anielskich piór
Dlaczego bolisz cierpieniem terminalnym szczęściem
Umykającym jasnym spełnieniem raną której
Nie dajesz się zamknąć miłością którą
Kochasz mnie jak chcesz ja Ciebie jak mogę
Mój genetyczny kod Materiał kości i mięsa
Wypełniającego tchnienia Przestrzeni moich
Skrętów i powstań Powłoka którą nie jestem
Nie byłam i nie będę
Trwałość ciągłość podstawa czegoś
Co stało się własną legendą punktem jedynym
Odniesieniem startem i lądowaniem i katastrofą
Marszem pokoleń jednego ja
Tylko drzewa pamiętają
Poznanie zaklęte w drzewo.

wtorek, 9 czerwca 2015

Ascetyczne niedomówienia

Jestem dość skąpa w rozdawaniu czasu, bo uważam go za cenniejszy niż milion dolarów. Przy mojej nieumiejętności okazywania uczuć; dawanie komuś czasu - mojego czasu jest z mojej strony deklaracją samego uczucia. Pisanie listów to jak wyjście na spacer; są pory, okresy, lata, gdy trzeba się przejść dwa razy dziennie i jeszcze wyskoczyć wieczorkiem na parę minut, ale nastaje i taka epoka, gdy nosa się nie wytknie i nic na spacer nie ruszy, choć wiadomo, że potrzebny. Zwłaszcza, gdy się już wie, gdy się wie na pewno, że adresat nie nadąża za myśleniem nadawcy albo oboje odklejają się od własnej konwersacji. Nie lubię rozmazanych w błocie śladów stóp i chłodu łapiącego za kostki po wstaniu z łóżka. Czas ograniczonego światła już minął. Czas światła, które nigdy nie gaśnie, jest constans. Wyciszone ulice stają się głośnym gardłem. Moja emocjonalna więź z łysymi drzewami i kikutami krzaków już nie istnieje, bo one się doczekały wiosny a moje serce nie.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Agnozja bon mot

Na pewnej głębokości nie sposób ze mną rozmawiać. Powody główne dwa. Trzeba nie mieć instynktu samozachowawczego, by odsłaniać się w przerwie na kawę. Zaspokajanie czyjejś ciekawości nie jest zaspokajaniem moich potrzeb. Do tego trzeba dołączyć czas, energię i jakieś emocje, jeśli nie jest się betonem. Uchem też nie chcę być dla każdego i komplementy, że jestem osobą, której chce się powiedzieć wszystko, nie działają na mnie odkąd ścięłam warkocz (do dziś tego żałuję, bo był baaaaaardzo długi). Istnieje taka grupa osobników, która potrzebuje kubła, by się oczyścić. Mogą mówić w nieskończoność, wciągać w swoje problemy jak w bagno, infekować czyjąś przestrzeń mnogością swoich energetycznych wpadek. Efekt zawsze taki sam; oni po takiej rozmowie czują się lepiej, słuchacze-wspieracze zazwyczaj gorzej. Nie buduje to w jakiś konstruktywny sposób żadnej głębszej relacji, a jeśli to krótkotrwale na miarę życia konkretnego problemu. Kiedy siedzimy z koleżanką na samotnych krzesełkach, bo stolik pod kawę odszedł do innej, spada deszcz przeświadczeń, że nie rozpoznajemy już znajomych twarzy. Znajomych uliczek też i paru zapachów jeszcze, a parę słów znaczy kompletnie co innego niż znaczyło. Teoretycznie z koleżanką taki stan rzeczy znieść łatwiej, a już na pewno pod rękę można pójść na terapię. Jednak to, co zastygło, już się nie ocknie a istnienia wciśniętego w padół łez bez otarć wydobyć się nie da.

niedziela, 7 czerwca 2015

Aha

Czy widz powinien wychodzić razem z aktorem z teatru niczym klienci z supermarketu? Oklaskiwany aktor 30 sekund wcześniej jest już po pracy, więc może razem z widownią wyskoczyć do wyjścia czy mógłby zaczekać pięć minut na przejście, płacącego za bilet, z sacrum teatru do rzeczywistości pozateatralnej... Sam spektakl "Dziwka z Ohio" rewelacyjny. Tak się po prostu dzieje, gdy ster przejmuje niezapomniany Leon Okrasa z "Czterech nocy z Anną".

sobota, 6 czerwca 2015

piątek, 5 czerwca 2015

Bądź mym tancerzem

Nim podejdzie od tyłu
I strzeli nam celnie w ostatni oddech
Ta podła Podstępna i nieuchwytna od wieków
Samotność ludzka
Bądź mym tancerzem
Jakbyśmy nie widzieli naszych włosów
Białych jak kartka tego wiersza
Zgarnij mnie z jego linijek
I otul każdą literę
Krzyku mego gardła w pusty ekran twego milczenia Podnieś się
Podnieś się jeszcze raz
Bądź mym tancerzem
Jakby ciała nasze nie miały zmienić się w proch
Jakby ziemia nie miała zderzyć się z piękną gwiazdą
I rozlać rdzawą plamą w miednicy z szarym praniem
Przytulmy się do jej brzucha
Matka naszych pierwszych drzew w sadzie i bankomatów na ulicach
Matka bezludnych wysp Wielkich światowych i ponadczasowych samotności
Wyśpiewuje wciąż ziemski rytm
Bądź mym tancerzem
Okruchami nut
Resztkami resztek
Urwaną gamą z utkanej poezji wszechświata
Nasze kości zaczną się łamać a płuca przestaną oddychać
Tak się stanie mimo moich zaklęć i twojej wiary
Bądź mym tancerzem
A w wolnych chwilach nakarmimy zdziwione ptaki.

czwartek, 4 czerwca 2015

Bajka o dawnych czasach


Brzeg jeziora w późnym dewonie
Zastygła skamieniałość żywicy
Pojutrza samotnego i niczyjego
Rozsypane pocałunki po molo czasu
Zbierane z ciekawości przez anonimowych
Turystów Homo sapiens sapiens
Bo Homo erectus nie schyla się po błahostki
Nie ogląda pamiątkowych fotografii Nie oczyszcza
szlamu po neandertalczykach
Jemu za to że erectus przypną radzieckie ordery
Postawią wodę sodową z dużą zawartością Mg Ca i Mn
Żeby był bardziej erectus
Po tygrysie szablastozębnym dostanie Szablastozębny wieniec
Bo laurowy Melpomenie wyleciał całkiem z głowy
I drogą doboru naturalnego przebije się
Erectus do drugiej swej połowy Jakże Homo
I powstanie w drodze ewolucji syn Równie ciepłokrwisty Homo erectus
A jego praprawnuk szalony buszmenoid
Biegając każdego ranka z dzidą erectus
Nawet nie wspomni że ośrodek
Regulujący męską aktywność bierze swą nazwę od prapradziadka
Który wyginął tysiące lat temu
Nim jeszcze rzeka Kolorado dotarła do pierwszych
Warstw skał Nim czas geologiczny namalował z Claudem Monetem
Biały most niewinnego łączenia epok Skamieniała mi ręka od zamyślenia
Czy nad brzegami Wielkich Jezior
Ona rozczesywała długie włosy
I przeglądała się w lustrach jego oczu.

środa, 3 czerwca 2015

Tanka


Meszugener śni
Onejroidalny sen
Do ut des, lecz cóż
Źródło wysycha w popiół
Choć lampa Pańska się tli.

wtorek, 2 czerwca 2015

Literowanie

Jeżeli ktoś myśli, że literą bardziej mnie pozna to znaczy, że w ogóle mnie nie zna. Reglamentacja siebie, czy też świat się rozmazuje od skapującego deszczu słów? Przestrzeń nas buntuje przeciw sobie; niezależnie od tego, czy jest to kartka czy ekran.
Każdy człowiek jest piękny, tylko musi znaleźć właściwe lustro czyli oczy, w których się taki przejrzy. Nie ma czasu straconego. Jest tylko czas dokonany. Spotykamy na swej drodze ludzi, dzięki którym i poprzez których uczymy się siebie, poznajemy siebie, słyszymy swój wewnętrzny głos jako myśl o kimś, o sobie. Gdyby nie konkretni ludzie na naszej drodze, byłaby tylko ściana. Drzwi na zawsze pozostałyby zamknięte. Poznanie siebie zajmuje nam w końcu całe życie, chociaż odpowiedzi dźwigamy na własnych plecach. Sporo tego jest.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Słowem malowane

Pozostawałam zawsze w nurcie fowistycznym uważając kolor za literacki głos. To był bardzo intensywny czas; zaczął się gwałtownie i gwałtownie skończył, bo ludzie bojący się zmian, boją się wiatru. Wielką sztuką jest jednak pisanie o niczym, bo jest ono bardziej porywające swoją niemożliwością spełnienia, złotem plaży ciekłego ekranu z pulsem jednak żywej istoty, bez narzekania, biadolenia i obarczania swoim życiem. Wypełnienie pustego pola swoją bliskością i ciepłem oddanym klawiaturze, jakby była tego warta. Klawiatura to bliskość, którą chciałaby poczuć jakaś dłoń, ale nie poczuje, bo czasy wirtualne sprawiły, że ludzie pod jednym dachem są sobie obcy, a ludzie oddaleni o lata świetlne są sobie bliscy. Komputer zastąpił kominek. Ekran drugą twarz. Dotyku nie zastąpiło nic. Dla wielu samotnych życie wirtualne stało się nadzieją, uśmiechem chociaż jedynym w ciągu dnia. Możliwością spotkania kogoś, kogo nie można wypatrzeć w witrynach sklepów, w parku między alejkami, w oknach pociągu, w ciasnotach autobusów. Trzeba mieć świadomość własnej wartości i niepowtarzalności, by pozwolić reżyserowi szperać w swoich liniach papilarnych. Utrata wierności samemu sobie jest utratą tożsamości. Po znacznym ubytku pamięci, strażniczki naszej świątyni; stajemy się kombinacją wyobrażeń o nas samych. Można poczuć wzruszenie nieba na rzęsach  i zatańczyć z nim,  jeśli kot się gdzieś nie zaczai przy trzepaku.