niedziela, 28 czerwca 2020

Czereśnie. A co, nie można

Popatrz
Odwraca pełne zwątpienie
Posłuchaj
Unosi siłą woli
Pod którą gasną światła
Wyskubane brwi
Marszczy marzenia
Z których on częstuje się największym
Lubisz soczyste kolory
Chyba nie
Prezentuję się tak i zapraszam
Gruszka jest słodka.

środa, 24 czerwca 2020

Mgła. Transformacja

Jest już
Wynurza się z wielkiej mgły
Ma twój głos
Podobnie jest trudny do opisania
Gęsty tkany nie wiadomo czym
Moskitiera nie przepuszcza marzeń ani snów
Mówi że chce zostać
Zabrać mi wolność oddech i mnie
Jest jak ty
Ludzie krzyczą na jego widok
Że to potwór zjawa bestia
Że nie powinnam odłączać się od grupy
Że nie powinnam sama podchodzić do niego ciebie
Że nie powinnam pozwolić zbliżyć się mu tobie
A mgła opada a potwory nie i nikt nie zatrze
Śladów tej historii z tamtego lata
Gdy nie byłam w żadnej grupie
A z mgły ustawiałam ściany w lesie
I bawiłam się w zamek.

piątek, 19 czerwca 2020

Dedykowane pewnej osobie :-)

Znalezienie portu w Płońsku wcale nie było oczywiste. Nikt z mieszkańców nie słyszał o takim porcie. Przedostawałam się przez łąki i lasy, aż w końcu zobaczyłam czerwony okręt i pustkę dookoła niego. Stałam pod tym okrętem i wrzeszczałam, czy mogę jeszcze na niego się zabrać. Nieznajoma w czerwonej sukience pokazała się wreszcie na pokładzie i oznajmiła, że płyniemy na Wyspy Kanaryjskie, ale z przesiadką w Mławie. Kiedy siedziałam już w czerwonej kajucie, przypominała mi się czerwień krwi, która wyleciała dzisiaj ze mnie; była zdecydowanie bardziej stonowana, ale głębsza. Wyszłam na pokład, nie wiedziałam, gdzie się podziali wszyscy pasażerowie. Wyglądałam Mławy w pustych horyzontach. Fale wznosiły się prawie do moich splecionych rąk. Było mi słono, samotnie i wyczekująco. Okręt przycumował do portu Mława Główna, nikt mnie nie żegnał, żadna postać nawet nie zatrzepotała na pokładzie. Odpłynął w mig po tym, jak wysiadłam. Szłam energicznie przez florę do przystanku PKS, żeby dostać się do Nidzicy. Nagle zza drzewa wynurzył się mój cioteczny brat, który jechał z Płońska samochodem do Mławy, bo chciał mi podarować płytę CD wraz z kasetą znanej piosenkarki. Poza tym gotów był wsiąść ze mną do autobusu i pojechać do Nidzicy. W tym czasie do pary z PKS-em sunął po trasie jego Audi. Pomyślałam, że prościej byłoby, gdybyśmy razem wyruszyli z Płońska jego samochodem. W Płońsku byłam w domu mojej babki. Dom był pusty i ciemny, zamknięty na kłódkę. Babka powiedziała mi, że jak zamknę oczy i przestanę oddychać to do niego wniknę. Tak zrobiłam. Jedynym światełkiem w mieszkaniu były duże bladoniebieskie oczy babci. Siedziała cała w czerni, a ja opowiadałam jej historię, której się dowiedziałam patrząc na nią. Żyjesz tylko wtedy, gdy patrząc na drzewo, widzisz jego twarz naturalną ze zmarszczkami i kurzymi łapkami, postrzegasz jego duszę. Jeżeli w drzewie widzisz tylko i wyłącznie drzewo, to nie żyjesz, ale trwasz. Czasami trwanie trwa latami i kończy się zgonem twoim w trwaniu na życie. Oczy mojej babki zaczęły nagle zmieniać się z bladoniebieskich w zdecydowanie czarne, zachowując przy tym swą niezwykłą wielkość, jej siwe włosy nabrały kruczoczarnej barwy, a prosta czarna sukienka stała się wykwintną szatą, równie czarną. W mgnieniu babka zamieniła się w moją drugą żydowską babkę, której nie dane było mi poznać, ale którą i tak znałam z moich snów. W czasie tej wizyty panie zmieniały się miejscami na niebie i ziemi wielokrotnie, tak więc mówiłam to do jednej, to do drugiej, ale niczego nie powtarzałam i nie wracałam się, jakby były jedną osobą. W Nidzicy pożegnałam się z bratem i pomachałam do jego kolegi w samochodzie, który siedział nieruchomo za kierownicą i wciskał się coraz mocniej w, i tak za dużą dla niego, kurtkę. Niestety spóźniłam się na PKS do Olsztyna, więc pognałam na olbrzymią polanę, na której znajdował się gigantyczny samolot. Stewardesa wyjaśniła mi, że mechaniczny ptak szybuje do USA, ale z przesiadką w Olsztynie. Zajęłam miejsce obok Żyda, wyglądającego jak na kolorowych widokówkach z Izraela. Uśmiechał się do mnie i namawiał, żebym nie wysiadała w Olsztynie, tylko poleciała prosto z nim do Stanów, bo po co się rozdrabniać. Może bym i tak zrobiła, ale przypomniało mi się, że właśnie niedawno zawarłam nową pasjonującą znajomość z młodym, niezwykle zdolnym amerykańskim pisarzem, który akurat teraz jest w Polsce a nie w Stanach i nie chciałam się z nim rozstawać. Z pisarzem spotkałam się kilka razy w hotelowym pokoju, postanowiliśmy razem zrealizować jakieś literackie przedsięwzięcia. W tym celu wiele już zrobiłam (przed moimi oczami przeleciała chmara ludzi). Pomyślałam, że nie okazuję Bogu należytego szacunku i zrobiło mi się tak źle, jak się robi po zatruciu salmonellą, czyli stan: „przykro” utrzymuje się tygodniami. Wiedziałam, że to wpływ tego pisarza i postanowiłam nie uciekać, ale mu to wytłumaczyć. Wysiadając z samolotu, próbowałam spojrzeć w twarz Żydowi, ale on nie odrywał wzroku od okna i nie krył rozżalenia, że już wysiadam. W Olsztynie między drzewami mignął mi samochód mojego brata, w którym uwagę przykuwała nieruchoma twarz jego kolegi z oczami rekina. Idąc pustą drogą natknęłam się na bardzo wysokie schody, po których się wchodziło po to, by zejść drugimi w dół. Postanowiłam obejść je, ale w tym momencie zobaczyłam moją lekarkę, która sapiąc i uśmiechając się, wdrapywała się po tych schodach. Krzyczała do mnie, że ona nie zauważyła, żeby mój stosunek do Boga zmienił się i że nikt tak nie uważa. Przeciwnie wszyscy zawsze mówili, że ja szanuję zarówno Pana Boga jak i Jego imię. Kiedy lekarka znajdowała się już na szczycie, chciałam jej powiedzieć, że musi teraz zejść schodami w dół z drugiej strony, ale w tym momencie wyrosły przed nią ogromne drzwi, którymi kobieta weszła i utknęła chyba we framudze, bo z drugiej strony nie doczekałam się jej. Mój sen zdominowała zieleń i czerwień, powietrze i woda, wielu ludzi bardzo bliskich i zupełnie obcych. Zupełnym milczeniem pominę najdłuższą porę snu, kiedy idąc uliczkami Płońska, znalazłam się zupełnie sama zamknięta w pustym getcie. Było to nazajutrz po wywiezieniu ostatniego transportu do Auschwitz. Wiedziałam, że muszę przesiedzieć w tym getcie tak długo, aż mnie stąd jakaś siła wyrzuci. Oglądałam więc ruiny domów, wzniesione budowle strachu, strzeliste bóle przeszywające obłoki w miejscu, gdzie już nie powinno być szatana. Dookoła śmierć oglądała resztki kości i zwęglone ludzkie mięsa. W kamieniach migotały ludzkie źrenice, które wróciły z tamtej strony, aby przekonać się, że świat na pewno wystawił je do wiatru. Na środku rynku siedziała stara kostucha, która autentycznie współczuła żydowskim rodzinom, które musiała zabrać, bo była na służbie. Weszłam do domu mojego taty... Ale dalej już nie opowiem.


niedziela, 7 czerwca 2020

Pokarm




Instalacja Agnieszki Markowicz z moim tekstem w albumie "PAPA CAN YOU HEAR ME?" pod red. Angeliki Marii Gomolińskiej.