niedziela, 10 marca 2019

Wiara i niewiara


              Jakoś trzeba przeżyć to życie i żeby przy tym nie oszaleć, nie uciekać przed życiem do lasu, każdy czymś się wspiera i na czymś opiera. Dla większości jest to religia. Jest tak ważną ochroną przed wariactwem bądź nieuleczalnym lękiem ( pierwotny jest wręcz konieczny), że dla religii zabija się, niszczy i walczy z tymi, którzy mają inną religię. Inna religia jest, co prawda, też lekiem na szaleństwo, ale przecież tu nie można się pomylić jak z zapachem perfum. Pomyłka mogłaby oznaczać niezbyt skuteczną terapię jednych albo nieodpowiedni medykament dla drugich, więc albo ta religia, albo żadna. Niektórzy uważają się za ateistów albo agnostyków (ci najczęściej łakną cudu, dowodu naukowego bądź nawrócenia), choć samo założenie niewiary jest przyjęciem wiary jako aksjomatu. Magia, czarownice, szeptuchy, tarot, runy żyją w przedziwnej symbiozie z religią; osoby deklarujące wiarę w Boga chodzą do wróżek, nie kładą kluczy na stół i omijają czarną kicię szerokim łukiem, bo jak kicia w czarnym futrze przebiegnie drogę to wiadomo… Bez względu na wyznanie i praktyki religijne raczej nikt nie chce, by zbiło mu się lustro, bo co wtedy począć przez aż siedem lat? Fanatycy traktujący dyskopatów na zabiegach akupunktury jak czarcich synów i rozmemłani w modzie XXI wieku na pierwiastek żydowski i dobry przekaz energetyczny między mszami świętymi i stawianymi horoskopami numerologicznymi. Moda na judaizm i Hebrajczyków jest jakże biegunowa wobec strachu i obaw przed ujawnieniem pochodzenia wieku XX. Bohaterska postawa nawet tych, którzy w 1/23 są wyznania mojżeszowego wynika z zerowego niemalże ryzyka i chęci wyniesienia martyrologii własnej i w 1/23 rodziny. Trudno zawyrokować, czy wiąże się to z ustępującą dojrzałością i co za tym idzie; skupieniem uwagi na wszystkim, co dalekie od konkretnych spraw jednostki, czy też zachłyśnięciem mądrością narodu Gwiazdy Dawida i zazdrością o wybranych. Niemniej jednak obawa pozostaje, że w sytuacji ekstremalnej, hipotetycznie ponownej zagładzie Żydów - chętnych do gaszenia światła w komorach gazowych  nie byłoby... Mówiąc wprost, gdyby historia II wojny światowej powtórzyła się; liczba osób obchodzących Chanukę na Facebooku dziwnie by się skurczyła. Zakładając, że wszyscy pochodzimy od jednej i tej samej pary rodziców, zdajemy sobie sprawę z wielkiej rodziny globalnej wioski i mieszanki krwi. Zastanawiającym więc pozostaje, że akurat procent judaistyczny jest tu aż tak ważki.
                       Życie zawsze i bez wyjątku kończy się śmiercią, więc i tak drugorzędna w jego aspekcie znajduje się wiara w Boga, bogów, kartę Dziewięciu mieczy, runę Gebo czy kabalistyczną czerwoną nitkę. Najważniejsza jest wierność samemu sobie, czyli wierność życiu. To prymarny zaczyn i jeśli go nie ma, nie ma też szacunku do siebie samego. Człowiek nieszanujący siebie (czyt. życia) nie jest w stanie należycie szanować Boga bądź innych deklarowanych przez siebie wartości. Grozi mu zatem pochłonięcie / wchłonięcie, a więc brak pierwiastka realistycznego, który nawet przy największej gorliwości religijnej pozostaje obligatoryjny. Realizm, twarda rzeczywistość domaga się własnego myślenia, własnego zdania i własnej oceny. Lenistwo (jeden z powszechnych grzechów) prowadzi do przyjmowania nie swoich myśli i sądów za własne i mówienie głosem zbiorowym, co z kolei zwalnia z odpowiedzialności za siebie (czyt. swoje życie).
                   Tak też może wchłonąć książka. Książka może stać się wielkim unikiem przed światem realnym. Świat przedstawiony jakby nie był straszny i okrutny ma swoje drzwi – wystarczy zamknąć książkę. Kiedy jednak okazuje się, że problemy rzeczywiste są nie do ogarnięcia – wystarczy otworzyć książkę i konstruuje się nawyk ucieczki stąd - tam. Uodpornienie na ten rodzaj eskapizmu daje jedynie wystawienie na ekspozycję, czy traktowanie czytania jako codziennej stałej czynności jak każdej innej. Czytelnicy z wieloletnim doświadczeniem rzadko zmagają się z takim problemem – literatura ich uczy, rozwija, kształci i kształtuje ponadczasowe wartości, pozwala zachować choćby elementarną wiedzę o wciąż zmieniającym się świecie i jego mechanizmach z akcentem na uczucia i emocje, atencją dla wrażliwości oraz empatii. To bardzo skrótowe ujęcie, bo wiele miejsca potrzeba choćby dla procesu świadomości społecznej jak i samoświadomości oraz tożsamości poprzez obcowanie ze sztuką w poszczególnych jej obszarach, literaturą na kolejnych poziomach. Niestety w teraźniejszości mało już ktoś tak czyta. Ludzie piszą, na czytanie brakuje im czasu, nie mają też ku temu kondycji – czytanie męczy. Jeśli więc zdarzy im się przeczytać  książkę, ulegają jej całkowicie nie odróżniając literackiego świata od tego za oknem. Brakuje im podstawowej wiedzy z teorii literatury, obycia literackiego i biegłej znajomości własnego języka, więc nagle ta mała niewinna książeczka staje się niebezpieczeństwem i to realnym.

                     Umiejętność rozumienia słowa, postępowania ze słowem i jego traktowanie jest jedną z najważniejszych umiejętności, jakich człowiek uczy się od dziecka i szlifuje przez całe życie. Jeszcze gorszym, wobec tego ze względu na powikłania, staje się przeczytanie jednej, ale własnej książki. Skrajny narcyzm, pycha, arogancja, ignorancja to tylko te pierwsze naskórkowe symptomy. Głębiej już w trosce o optymalny stan psychiczny lepiej nie schodzić.  Książka jednak to wielkie słowo, a więc niektórzy traktują pisanie postów i kilkuwyrazowych komentarzy za kreatywność. Zdejmują cudze opinie ( czasami z demotywatorów) i wystawiają jako własne. Tzw. własność intelektualna kurczy się i blednie a sita na wyławianie mądrych, wartościowych i pięknych tekstów, którymi można wzbogacić skarbnicę kultury, stają się towarem deficytowym. Życie człowieka nie jest już apoteozą, lecz jarmarcznym przedstawieniem. Słów nie traktuje się z atencją, jakże wymaganą od tych, którzy panują nimi nad zwierzętami. Książka nie jest już księgą przed napisaniem i opublikowaniem której czuje się respekt i obawę przed profanacją. I nie ma już na względzie ani jej czytelników ani ogromu odpowiedzialności przed pokoleniami, które mają dopiero przybyć i mogą ją znaleźć. A przecież książka to nie wiadomość z brukowca o tyjącym niemiłosiernie aktorze i opadającym rozpaczliwie biuście piosenkarki. Książka należy do synonimów wieczności. Newsy trwają kilka godzin, kilka dni; zacierają się potem twarze celebrytów z opadającym brzuchem i taśmie kochanków. Książki pozostają. Piszą je wszyscy. Można mieć 25 lat i kilka woluminów kucharskich z własnym nazwiskiem na okładce. Smażenie naleśników na różnych patelniach, z różnymi dodatkami, na różnych tłuszczach i bez tłuszczu. Na piechotę i z blenderem. Taki mikser życiowy, robot zastępujący nas samych.

sobota, 9 marca 2019

Inaczej tak samo


                       Sztuka. Prehistoryczny zabójca, na którym opiera się Ziemia. Alienacja doskonała. Walka z nią opiera się na braku oparcia. Ucieczka przed nią w coś; teraz jest to praca. Praca zdominowała wszelkie używki, a nawet seks. Praca jest zawsze i wszędzie. Praca stała się modlitwą. Praca stała się medytacją. Praca stała się formą spędzania wolnego czasu. Alienacja upchnięta w pracę. Internet i telefony zaaranżowały kontakt. Jest kontakt; częsty, bo mail, bo SMS. W rezultacie nie ma żadnego kontaktu, nigdy nie było takiego braku kontaktu jak teraz. Wiadomości szablonowe, odpowiedzi z automatu, nie zbliżają, ale oddalają. Rozbitkowie nie zauważają pożywienia na wyspie, bo nie znają i nie uczą się materii. Materia się mści i odbiera ducha. Duch za materię. Eskapizm w portal społecznościowy. Tam każdy jest pacjentem i terapeutą. Drzewa oddają energię w próżnię. Sztuka przetrwania. Prehistoryczny problem. Na pustej, wylęknionej i oblepionej mrokiem ulicy spaceruje samotny mężczyzna. Musi więc pojawić się kobieta. Będzie szła szybko, głośno stukając obcasami z oszronioną przyrodą ukrytą pod czerwonym Wallis. Jej komunikator jest ukryty. Rozładowana bateria stwarza pozory przebywania poza zasięgiem ulicy, którą pogryzł czas.

wtorek, 5 marca 2019

This is Facebook. This is Sparta



                     Na dobrą sprawę społeczność facebookowa, jaka obecnie istnieje, różni się bardzo od społeczności tworzącej polski ekran portali społecznościowych lata temu, np. Naszą Klasę.
W głównej mierze profil jest traktowany jako forma reklamy do wypromowania siebie bądź swojej działalności. Tworzą się gigantyczne sieci układów i zależności, co prowadzi czasami do dość zaskakujących w swej treści postów i komentarzy, jak np. przepowiadany Nobel przez jedną poetkę drugiej, znacznie od niej młodszej, średnich lotów artystycznych, koleżance.  Być może bierze się to z całkowitego braku odpowiedzialności za wypowiadane słowo. Odkąd mamy wolność słowa, straciło ono swoją wartość, jest rzucane bezkarnie w różnych kierunkach tworząc przedziwne struktury semantyczne, z jeszcze bardziej przedziwnym ciężarem gatunkowym. To, co pozornie nic nie kosztuje, traktowane jest bez namaszczenia i należytej atencji. Słowo jest darmowe, Facebook też, więc ekwilibrystyka słowami rośnie… Moja znajoma zmieniła na profilu swój status z „wolnego” na „w związku” i otrzymała kilkaset gratulacji. Kiedy spotkałyśmy się na kawie w jej mieszkaniu, dowiedziałam się, że jej status w ogóle się nie zmienił i ona nadal jest wolna. Ale to takie frapujące dostawać gratulacje i poczuć się jak w związku. Poza tym ona planuje za parę miesięcy zmienić swój status na poprzedni i wtedy otrzyma od fejsowych friendów słowa otuchy i wsparcia, że to drań był zupełnie jej niegodny. Próbowałam ją naprowadzić na zasięg ziemi i trzeźwego myślenia, ale wycofanie się z takiej gry moja znajoma traktuje na równi ze śmiercią.
              Generalnie na FB nie ma przyjaźni poza paroma wyjątkami, są za to zawody w eliminacjach do Fanpage. Każdy kto zbierze pokaźną liczbę znajomych ma szanse na taki fan, który fejsokumple mogą lajknąć i mieć taki mały facebookowy sukcesik. Wiadomym jest, że z czasem FB będzie musiał o coś się poszerzyć, bo całkiem przeciętni znajomi przeniosą się na „Lubię to” i mogą przestać być w ogóle znajomymi, a tych z Fanpage z kolei  będzie na tyle tłoczno, że trzeba będzie pomyśleć o zawodach dla nich, wynikających z liczby lajknięć na ich stronę.
                                               Psycholodzy alarmują o uzależnieniach wpadających w choroby psychiczne, których wszelakim zaczynem jest Facebook, ale jak do tej pory te alarmy nie docierają do samego jądra niebiesko-białego logo. Każdy stan wirtualny jest jednocześnie wielką otchłanią, która wciąga i nie wypuszcza, bo otchłań jest wielką mocą, czarną dziurą i jednocześnie realnym zagrożeniem. A jeśli sprawia wrażenie wybawienia? Bo przecież XXI wiek to czas bez prawdziwych przyjaźni, bezinteresownie spędzanego czasu i kochania dla kochania. Spotykamy człowieka, sprawdzamy go w Googlach, bo kogo nie ma w Googlach, tego nie ma… To i tak jest już tylko połowicznie wirtualne, że otwieramy z nim linki, sprawdzamy potem profil,  jeśli zaś ludzie tylko żyją na FB i spędzają tam swoje urodzinki i święta, grają w gry, oglądają zdjęcia, na podstawie pisanych komentarzy określają rys psychologiczny postaci, lubią kogoś lub nie… Niby pozornie nic się nie dzieje. Pozornie, bo jeśli zaczynamy dziesiątki razy dziennie sprawdzać pocztę, profil, zaproszenia do grona znajomych, posty to przeliczmy to na realny czas i… te godziny dziennie przeliczone na tygodnie, miesiące, lata pokazują, że można stracić życie na FB, można nie przeczytać mnóstwa książek, nie obejrzeć mnóstwa filmów, nie pójść na koncert, mecz i co najważniejsze nie spotkać się, nie wziąć za ręce, nie obejrzeć z bliska naszych twarzy, do czego zostaliśmy stworzeni; do realnego bycia ze sobą, do czucia swoich zapachów. Przyzwyczajenie  jako druga natura po latach wystawi rachunek polegający na nieumiejętności, mimo orbity pobożnych życzeń, funkcjonowania w realu, bo ekran daje poczucie bezpieczeństwa, że nas nie widać, że w każdej chwili możemy się wymigać od kłopotliwych odpowiedzi i udać, że nas już nie ma lub jesteśmy zajęci. Przed komputerem można siedzieć w piżamie czyli bez szacunku do rozmówcy, można naszczekać i uciec oraz być tylko obserwatorem. Choć genialny film z Christiną Ricci „Zgromadzenie” pokazuje, że przyglądanie się bez zajęcia stanowiska jest tak samo naganną postawą jak zajęcie niewłaściwego stanowiska. Ci, którzy przyglądali się biernie ukrzyżowaniu Chrystusa, zostali skazani na wielowiekową tułaczkę, polegającą na ustawicznej męce obserwowania bez możliwości podjęcia działania.  Istnieją teorie, że tak bowiem wygląda piekło, czyli złodziej będzie dalej kradł i sam wciąż  będzie okradany a wszechobecny brak nakręci błędne koło.
                                     Gdybym miała jakikolwiek wpływ na naszą oświatę, wprowadziłabym „Salę samobójców” jako film obowiązkowo wyświetlany podczas godzin wychowawczych, przeznaczanych często na usprawiedliwianie opuszczonych godzin uczniów, co nie jest wnoszące, poszerzające ani wychowujące w żaden sposób. Ja wiem, że nasza mądra krytyka, bo my jesteśmy krajem bogatym w krytyków - znawców wszelakich dzieł artystycznych, na zasadzie takiej samej jak jesteśmy krajem o niebywałej wiedzy medycznej - sami leczymy się najlepiej oraz prawniczej w zakresie instruowania jak prawo można obejść skutecznie i bez zobowiązań, czyli pierwsze prawo współczesnych jakże modnych singli – jak dobrze robić byle nie zrobić. Nasi wyrokujący krytycy filmowi określili jeden z najlepszych filmów polskich ostatniej dekady jakim jest „Sala…” odgrzewanym kotletem, zdezaktualizowanym parę lat temu. Nie ma czegoś takiego; dopóki człowiek jest w fazie rozwoju, czyli każdego roku przybywa pokoleń w danej generacji, dopóki komputer jest najlepszym przyjacielem człowieka, bo nie kocha ani siebie ani właściciela, dopóki ludzie nie mają na siebie i dla siebie czasu (po bacznym zastanowieniu – na jedno wychodzi), dopóki trwa wyścig po euro, film jest i będzie aktualny, bo to co my wiemy i dla nas jest oczywiste, nie jest oczywistym dla każdego, a zwłaszcza młodego człowieka, na którego – tak wyszło – rodzina ani szkoła nie mają czasu. Bohater filmu cierpi na tzw. hikikomori – rodzaj ciężkiej depresji polegającej na wycofaniu ze społeczeństwa, gdyż rodzice nie mają dla niego czasu a rówieśnicy robią sobie szykany z jego ejakulacji podczas zapasów z kolegą.  Chłopak znajduje w świecie wirtualnym to, czego nie miał w rzeczywistości; miłość i przyjaźń, rodzinę i całkowitą akceptację – jest to rzecz jasna jedna wielka iluzja, bo tak naprawdę nic nie znajduje poza przepaścią, w którą wpada i żadna siła nie jest już w stanie go wyciągnąć. Ale takiej iluzji w mniejszym lub większym stopniu  ulega każdy, bo każdy z nas jest tym, o czym myśli. Nasze myśli tworzą naszą rzeczywistość każdego dnia i realizują wyrok, który przepowiadamy na siebie tymi myślami. Definiuje to przystępnie nowszy film z Liamem Neesonem „Tożsamość”, w którym  bohater ulega wypadkowi w wyniku którego traci pamięć. Kiedy jest całkowicie przekonany, iż jego tożsamością jest żonaty naukowiec, zachowuje się jak typowy doktorek – oderwany od rzeczywistości, trochę gapowaty, mamejowata niezdara. Tak naprawdę jednak nie ma on ze światem nauki nic wspólnego, bo to zawodowy i wyszkolony morderca i gdy to do niego dociera okazuje się, że jest bystry, zręczny, silny i bezwzględny. Mózg człowieka jest dyskiem dającym się zaprogramować całkiem luźno i dowolnie, z tym jednym ale, że „musi to mieć sens” – słowa z innego filmu, a mianowicie „Kodu nieśmiertelności”, gdzie mózg w uciętym od korpusu ciele lotnika (Jake Gyllenhaal) tworzy, w jego wyobrażeniu o sobie, całe ciało. Według rejestru pamięci sprzed wypadku, dodaje mu nogi i resztę ciała, bo taki był komplet maszyny - człowieka, w którym pracował mózg. Do jego ciała zaś domalowuje iluzoryczną kapsułę, w której znajduje się pilot, bo przecież gdzieś znajdować się musi, a musi to być przestrzeń zamknięta, skoro nie może się wydostać. Mózg to potęga, do której wkroczył jakiś czas temu Facebook, w którym rozmawiamy ze sobą i porozumiewamy się jak nieżyjący pilot z jednostką dowodzenia, bo tak naprawdę każdym postem i komentarzem potęgujemy wielkie milczenie w sieci, czyli wyalienowanie człowieka z jego naturalnego środowiska, jakim jest życie.
            Osobnym i nierozwiązanym problemem pozostaje śmierć na Facebooku, czyli istniejące profile nieżyjących już osób, którzy weszli kiedyś do Sparty i muszą respektować jej prawa, bo „this is Sparta” powiedział król Leonidas ( „Trzystu”).