Nie oddawaj bagażu
Nie wiesz co cię czeka
Eskapizm
Mówi nie pytane moje echo
Mój ojciec reperuje parasol
Bóg umarł w Oświęcimiu w objęciach mojej matki
Bóg żyje
Twoja matka też Ty tego nie widzisz
Widziałem za dużo
Nie można widzieć za dużo Tyle co pomieści oko
Krytyk pozbawiony wyobraźni Było już głęboko po dwunastej w nocy
Kiedy ojciec oznajmił mi
Nie mów mi takich rzeczy
Nie będę umiała potem bez ciebie żyć
Co to znaczy potem
No potem
Potem jest teraz
Teraz ty nie żyjesz a ja nie umiem żyć
Ten parasol jest czerwony
Na co umarłemu mężczyźnie czerwony parasol?
wtorek, 21 listopada 2017
niedziela, 19 listopada 2017
Baribum
Jak tylko zamykasz oczy
Jak tylko sen cię pod brodą głaszcze
Jak ściany robią się ciasne i pełne nowych lokatorów
Ja przysyłam do ciebie wielkiego wilczura
Baribuma
I ten Baribum się tobą opiekuje
I wierz mi Pilnuje żeby ci ze ścian nie przegryźli
Twoich pięknych artystycznych rąk w przegubach
Mówiąc to ojciec miesza zamaszyście pepsi
By nie było w niej bąbelków Bo to mu szkodzi na wątrobę
Ściera pot wraz z uśmiechem z martwej twarzy
Jego nieżyjące od kilkudziesięciu lat oczy
Nadal błyszczą jak u pluszowego misia
Tato jesteś podobny do misia Szybko umrę
Przerywa nerwowo Mam słabe serce
Pójdziesz wtedy do sklepu kupisz sobie misia
Nazwiesz go tate i od tej pory ja w nim będę
Nie umrzesz
Umrę pewnie że umrę
Nie umrzesz misie nie umierają
Jesteś moją pluszową nadzieją Przytulam się do ciebie
Śpiewem ptasim chmurą kremową
Światłem girland kwiecia Śmierć nie jest końcem
Kiedy dorośniesz i wyrzucisz już misia
Będę odwiedzał cię sufitem chodząc załamaniem
Mroku i brzasku Będę nutą w naszych ulubionych piosenkach
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Śmierć nie jest niczym złym Przysięgam że będę zawsze w tej piosence
Jak twoja babka pradziadowie
I w tobie będzie grać
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Tumbalalayka, shpil balalayka
Tumbalalayka, freylech zol zayn
I ty powiesz komuś Kto w tym czasie przy tobie będzie
Mężczyźnie dziecku kotu
To ulubiona piosenka mojego taty
Mojej krwi Moich przeklętych przez świat więzów
Rąk do snu mnie tulących
Które będą teraz Panu grać na cytrze i na lirze
A ty będziesz zlizywać naszej pamięci kamienie
W literach oczy swe przeglądać Literami świat oplatać Litery o sens pytać
W zapachu starej szafy z wahającymi drzwiami
Schronisz nasze wspomnienie Ożywisz moje serce struną śpiewu
Tumbalala, tumbala, tumbalalayka
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
I ja to usłyszę i to będzie taki nasz znak
Taka tajemnica
Że pamiętasz o mnie i ja cię słyszę
Podziękuj Bogu za tajemnicę
Za szabasowe świece których blask
Wykrzywił niemieckie twarze w mayn shtetele Płońsk
Nad którym moja matka nadal na obłoku śpiewa
Tumbalalayka, shpil balalayka
Tumbalalayka, freylech zol zayn
Masz jej głos i pierścionek
Klękasz w tej chwili i dziękujesz Bogu za wszystko
Nie płacz tylko klękaj
A ty wiesz ile ja się nachodziłem po lesie zanim znalazłem Baribuma
On jest królem tego lasu i ma syna
Małego burego szczeniaka
Jak Baribum będzie miał ważną naradę Zakupy w samie
To wtedy będzie cię pilnował mały szczeniaczek
Jak ta karetka wolno jedzie
Jeszcze mógłbym troszkę pożyć Sandałki nowe bym ci kupił
Piękne olsztyńskie jeziora Zaskoczona śmierć
Zapachem rosołu w kuchni
Tato nie zostawiaj mnie Zostań
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Jak tylko sen cię pod brodą głaszcze
Jak ściany robią się ciasne i pełne nowych lokatorów
Ja przysyłam do ciebie wielkiego wilczura
Baribuma
I ten Baribum się tobą opiekuje
I wierz mi Pilnuje żeby ci ze ścian nie przegryźli
Twoich pięknych artystycznych rąk w przegubach
Mówiąc to ojciec miesza zamaszyście pepsi
By nie było w niej bąbelków Bo to mu szkodzi na wątrobę
Ściera pot wraz z uśmiechem z martwej twarzy
Jego nieżyjące od kilkudziesięciu lat oczy
Nadal błyszczą jak u pluszowego misia
Tato jesteś podobny do misia Szybko umrę
Przerywa nerwowo Mam słabe serce
Pójdziesz wtedy do sklepu kupisz sobie misia
Nazwiesz go tate i od tej pory ja w nim będę
Nie umrzesz
Umrę pewnie że umrę
Nie umrzesz misie nie umierają
Jesteś moją pluszową nadzieją Przytulam się do ciebie
Śpiewem ptasim chmurą kremową
Światłem girland kwiecia Śmierć nie jest końcem
Kiedy dorośniesz i wyrzucisz już misia
Będę odwiedzał cię sufitem chodząc załamaniem
Mroku i brzasku Będę nutą w naszych ulubionych piosenkach
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Śmierć nie jest niczym złym Przysięgam że będę zawsze w tej piosence
Jak twoja babka pradziadowie
I w tobie będzie grać
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Tumbalalayka, shpil balalayka
Tumbalalayka, freylech zol zayn
I ty powiesz komuś Kto w tym czasie przy tobie będzie
Mężczyźnie dziecku kotu
To ulubiona piosenka mojego taty
Mojej krwi Moich przeklętych przez świat więzów
Rąk do snu mnie tulących
Które będą teraz Panu grać na cytrze i na lirze
A ty będziesz zlizywać naszej pamięci kamienie
W literach oczy swe przeglądać Literami świat oplatać Litery o sens pytać
W zapachu starej szafy z wahającymi drzwiami
Schronisz nasze wspomnienie Ożywisz moje serce struną śpiewu
Tumbalala, tumbala, tumbalalayka
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
I ja to usłyszę i to będzie taki nasz znak
Taka tajemnica
Że pamiętasz o mnie i ja cię słyszę
Podziękuj Bogu za tajemnicę
Za szabasowe świece których blask
Wykrzywił niemieckie twarze w mayn shtetele Płońsk
Nad którym moja matka nadal na obłoku śpiewa
Tumbalalayka, shpil balalayka
Tumbalalayka, freylech zol zayn
Masz jej głos i pierścionek
Klękasz w tej chwili i dziękujesz Bogu za wszystko
Nie płacz tylko klękaj
A ty wiesz ile ja się nachodziłem po lesie zanim znalazłem Baribuma
On jest królem tego lasu i ma syna
Małego burego szczeniaka
Jak Baribum będzie miał ważną naradę Zakupy w samie
To wtedy będzie cię pilnował mały szczeniaczek
Jak ta karetka wolno jedzie
Jeszcze mógłbym troszkę pożyć Sandałki nowe bym ci kupił
Piękne olsztyńskie jeziora Zaskoczona śmierć
Zapachem rosołu w kuchni
Tato nie zostawiaj mnie Zostań
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Tumbalalayka, tate, tumbalalayka
Tate, tumbalala
Tumbala, tate
Tate, tumbalalayka
Layla tow.
________________________________________________
W utworze wykorzystano fragmenty pieśni ludowej w języku jidysz Tumbalalayka, zamieszczonej w Shalom. Yiddish songs. André Ochodlo, Gdańsk 2000.
Tate, tumbalala
Tumbala, tate
Tate, tumbalalayka
Layla tow.
________________________________________________
W utworze wykorzystano fragmenty pieśni ludowej w języku jidysz Tumbalalayka, zamieszczonej w Shalom. Yiddish songs. André Ochodlo, Gdańsk 2000.
piątek, 17 listopada 2017
Idzie przez sen mój ojciec
Idzie
przez sen mój ojciec
Trzyma w
rękach mój obłok snu
Jest
poważny Ma garnitur którego nie znam
Przedstawiam
go pustym drzwiom
Mówię że
to mój ojciec
Prowadzę
go światłem świec do sali
Na której
nikt nie czeka
To mój
ojciec głośno obwieszczam
Zaczyna
się garbić
Jakby bał
się że nie przygotował specjalnej mowy
Stale
masz loki jak mała dziewczynka
Mówiąc
odgarnia mi grzywkę z czoła
Nie czuję
jego ręki
Czuję
ciepło jego oczu na swoich powiekach
Nie to
świetlówki
Weź mnie
pod rękę mówi ojciec
Ale ja
wolę biegać przy nim i podskakiwać
Z
czterdziestoma latami na plecach
Idzie
przez sen mój ojciec
Ma długi
płaszcz do kostek
Bruzdy na
twarzy
I
szacunek na wskazującym palcu
Nie
podskakuj kiedy do ciebie mówię
Ty do
mnie nie mówisz Ciebie nie ma
Jestem
Popatrz stoję obok twojego cienia
Znam
go dobrze Jesteśmy po imieniu
Nie ma
ciebie Nie ma...Nie ma gdy piorę wielki prochowiec
Życia Nie
ma gdy rozdrapuję do krwi każdą chwilę ciszy
Nieznośnej
Idzie
przez sen mój ojciec
Ma na
ustach bladoróżową bezradność Podnosi rękę
Jakby
chciał pomachać albo się przeżegnać
Daj mi
rękę Pochodź ze mną trochę Wypluń gumę
Tańczę ze
szmacianą kukłą w kółeczku
Nie ma
cię nie ma nie ma
Biegnę
pustą drogą Kałuże połykają moje łzy
To mój
ojciec Tata
Ale
kałuże milczą
Nie
chodziłem akurat tą drogą
Tłumaczy
stary stłoczony bezsilnością
Nie ma
cię nie ma
Nadal
masz piegi na nosie
Nie znasz
już mojego nosa krzyczę mu prosto w nieżywą twarz
Nie ma
ciebie Nie ma ciebie
Staję
naprzeciw wielkiego dębu który ma ramiona rozłożone jak
Chrystus
To mój
ojciec
Tak Wiem
odpowiada stary dąb
Odwracam
się z radością
Ale
starego ojca już nie ma.
środa, 15 listopada 2017
Urodziny mojego Tatusia
Dzisiaj mija Setna Rocznica Urodzin mojego Ojca, Przyjaciela i Mentora.
Kocham Cię, Tatusiu, bardzo bardzo mocno.
Wiem, że gdzieś jesteś. Wiesz, że zawsze o Tobie pamiętam. Oboje wiemy, że kiedyś się spotkamy i dokończymy naszą rozmowę o Baczyńskim. Teraz ja jestem tutaj, na tej drodze zwanej ziemskim żywotem. Czasami biegnę a czasami szybko idę. Niepotrzebnie oglądam się za siebie, ale nie umiem inaczej. Ty rozświetlasz gdzieś noc dachu Ziemi, bym mogła dotrzeć do kolejnych bram. A kiedy upadam, słyszę za każdym razem Twój głos. Pamiętasz? Miałam wtedy 5 lat i spadłam z roweru. Nie podniosłeś mnie, tylko powiedziałeś "jeśli tylko możesz wstać to wstań". Mogę, Tato, jeszcze mogę, podnoszę się i otrzepuję kolana. Idę dalej. Nie żyjesz już bardzo długo. Kiedyś bałam się, że jak będziesz nie żył jeszcze dłużej to zapomnę o tych iskierkach w Twoich czarnych oczach, o Twoich mądrych i silnych rękach, o brzmieniu Twego głosu. Tak się nie stało. Jakiś czas temu szłam sobie sama myśląc o czymś ważnym i mniej ważnym, i świat powiał Twoim zapachem. Tym samym, którym przytulałeś mnie i ściskałeś trochę zapominając, że mam kości. Tym samym, gdy pochylałeś się nade mną z ciepłą herbatą budząc mnie do szkoły. Mogłabym się założyć, że wtedy, na tej pustej ulicy z dekoracją przedwcześnie opadniętych liści, byłeś także Ty. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale dla mnie człowiek jest zapachem i każdy ma swój. To byłeś Ty, Tatku. Wiem, że nade mną czuwasz. I wiem, że bardzo kochasz Angelikę, chociaż już Cię nie było, gdy Ona się rodziła. Jednak Twoja obecność była wyczuwalna przy wszystkich ważnych egzaminach i obronach Angeliki. Jak dotąd nie spotkałam człowieka tak mądrego jak Ty. Jesteś dla mnie prawdziwym autorytetem, któremu nigdy nie dorównam. Nawet nie chcę, bo fajnie jest mieć autorytet. Dbaj o Mamę. Kiedy będziesz dzisiaj świętował swoje Setne Urodziny z całą Rodziną, przekaż wszystkim ode mnie buziaczki. Pa, Tata, na razie :).
poniedziałek, 13 listopada 2017
Szklany zamek
Czy jedno wydarzenie może zadecydować o całym życiu? Jak to jest możliwe, że coś trwa chwilę a potem gdzieś za kurtyną codzienności trwa wiecznie? Teoretycznie człowiek ma tysiące szans, tyle ile dni, by zmienić, przewartościować, ogarnąć. Ale tak się nie dzieje, nawet jeśli marzy o szklanym zamku. Molestowanie seksualne w dzieciństwie doprowadziło Rexa, bohatera filmu D.D. Crettona, do poważnych dysfunkcji i uzależnień. Nigdy nie zbudował szklanego zamku, tak jak nigdy nie wydostał się spod wpływu zboczonej matki. Uciekł od niej, jak uciekł od życia, pozostając w koszmarze jej szponów. Alkoholik i hazardzista, który uznawał swój, znikomy za przemożny, wpływ na bieg życia, swojego i całej dookolności. Do końca pozostał tym okaleczonym dzieckiem, które odgrażało się po kolejnym ciosie, że jak zechce to jeszcze wszystkim pokaże i wszystkim się postawi. Rana, stale otwarta, zalewana alkoholem. Gówniarowatość skrzywiana kolejnymi promilami. Genialny umysł, niewiarygodna mądrość nie są w stanie przebić się przez ból istnienia oraz nieograniczone poczucie wolności, która zdaniem Rexa, jest ochroną przed złem świata. Mocny eskapizm, którego zabrakło kiedyś przy molestującej matce, przełożył się na jego życie i rodziny. Jeannette, ukochana córka Rexa, wzniosła się ponad skrajną patologię rodziny i wyciągnęła z niej rodzeństwo. Może nie jest to victoria na całym polu, bo najmłodszej siostrze się nie udało. Jednak patologię i biedę się dziedziczy, wnika na zawsze w korzenie, a te dzieci są już w innym, lepszym świecie. To ludzie wykształceni, pracujący, żyjący w normalnych domach, a nie na wysypisku śmieci. I tu był też ten jeden raz. Rex uczył córkę pływać rzucając ją dosłownie na głęboką wodę. Dwa razy się topiła. Za trzecim dopłynęła do brzegu. Ojciec pokazał jej siłę, która w niej cały czas była. Umiejętności czekające na uruchomienie i że to od niej tylko zależy, czy dopłynie do brzegu. Czy zeżre ją strach, czy też uwierzy, że może wszystko. Pływanie jako symbol samego życia, samodzielności, niezależności i zaradności. Można przetrwać całe życie trzymając się kurczowo brzegu, który paradoksalnie tym brzegiem być przestaje, gdyż sam bezruch jest atakiem człowieka na samego siebie. Człowiek musi umieć się poruszać, nawet jeśli te ruchy są niezborne. Ruch jednak przenosi i pozwala urzeczywistnić marzenie, plan, cel. Każdy ruch wiąże się z pewnym ryzykiem. Całkowity bezruch to niepodjęcie ryzyka koniecznego. Dzisiaj Jeannette jest znaną dziennikarką i w jakimś sensie udało jej się przedostać z otchłani głodu, brudu i niedostatku do zamku. Może nie jest on szklany, ale jest zamkiem Jeannette.
Subskrybuj:
Posty (Atom)