czwartek, 28 kwietnia 2016

Wiara czy niewiara

               Jakoś trzeba przeżyć to życie i żeby przy tym nie oszaleć, nie uciekać przed życiem do lasu, każdy czymś się wspiera i na czymś opiera. Dla większości jest to religia. Jest tak ważną ochroną przed wariactwem bądź nieuleczalnym lękiem ( pierwotny jest wręcz konieczny), że dla religii zabija się, niszczy i walczy z tymi, którzy mają inną religię. Inna religia jest, co prawda, też lekiem na szaleństwo, ale przecież tu nie można się pomylić jak z zapachem perfum. Pomyłka mogłaby oznaczać niezbyt skuteczną terapię jednych albo nieodpowiedni medykament dla drugich, więc albo ta religia, albo żadna. Niektórzy uważają się za ateistów albo agnostyków (ci najczęściej łakną cudu, dowodu naukowego bądź nawrócenia), choć samo założenie niewiary jest przyjęciem wiary jako aksjomatu. Magia, czarownice, szeptuchy, tarot, runy żyją w przedziwnej symbiozie z religią; osoby deklarujące wiarę w Boga chodzą do wróżek, nie kładą kluczy na stół i omijają czarną kicię szerokim łukiem, bo jak kicia w czarnym futrze przebiegnie drogę to wiadomo… Bez względu na wyznanie i praktyki religijne raczej nikt nie chce, by zbiło mu się lustro, bo co wtedy począć przez aż siedem lat? Fanatycy traktujący dyskopatów na zabiegach akupunktury jak czarcich synów i rozmemłani w modzie XXI wieku na pierwiastek żydowski i dobry przekaz energetyczny między mszami świętymi i stawianymi horoskopami numerologicznymi. Moda na judaizm i Hebrajczyków jest jakże biegunowa wobec strachu i obaw przed ujawnieniem pochodzenia wieku XX. Bohaterska postawa nawet tych, którzy w 1/23 są wyznania mojżeszowego wynika z zerowego niemalże ryzyka i chęci wyniesienia martyrologii własnej i w 1/23 rodziny. Trudno zawyrokować, czy wiąże się to z ustępującą dojrzałością i co za tym idzie skupieniem uwagi na wszystkim, co dalekie od konkretnych spraw jednostki, czy też zachłyśnięciem mądrością narodu Gwiazdy Dawida i zazdrością o wybranych. Niemniej jednak obawa pozostaje, że w sytuacji ekstremalnej, hipotetycznie ponownej zagładzie Żydów - chętnych do gaszenia światła w komorach gazowych  nie byłoby... Mówiąc wprost, gdyby historia II wojny światowej powtórzyła się; liczba osób obchodzących Chanukę na Facebooku dziwnie by się skurczyła. Zakładając, że wszyscy pochodzimy od jednej i tej samej pary rodziców, zdajemy sobie sprawę z wielkiej rodziny globalnej wioski i mieszanki krwi. Zastanawiającym więc pozostaje, że akurat procent judaistyczny jest tu aż tak ważki.
                       Życie zawsze i bez wyjątku kończy się śmiercią, więc i tak drugorzędna w jego aspekcie znajduje się wiara w Boga, bogów, kartę Dziewięciu mieczy, runę Gebo czy kabalistyczną czerwoną nitkę. Najważniejsza jest wierność samemu sobie, czyli wierność życiu. To prymarny zaczyn i jeśli go nie ma, nie ma też szacunku do siebie samego. Człowiek nieszanujący siebie (czyt. życia) nie jest w stanie należycie szanować Boga bądź innych deklarowanych przez siebie wartości. Grozi mu zatem pochłonięcie / wchłonięcie, a więc brak pierwiastka realistycznego, który nawet przy największej gorliwości religijnej pozostaje obligatoryjny. Realizm, twarda rzeczywistość domaga się własnego myślenia, własnego zdania i własnej oceny. Lenistwo (jeden z powszechnych grzechów) prowadzi do przyjmowania nie swoich myśli i sądów za własne i mówienie głosem zbiorowym, co z kolei zwalnia z odpowiedzialności za siebie (czyt. swoje życie).
                   Tak też może wchłonąć książka. Książka może stać się wielkim unikiem przed światem realnym. Świat przedstawiony jakby nie był straszny i okrutny ma swoje drzwi – wystarczy zamknąć książkę. Kiedy jednak okazuje się, że problemy rzeczywiste są nie do ogarnięcia – wystarczy otworzyć książkę i konstruuje się nawyk ucieczki stąd - tam. Uodpornienie na ten rodzaj eskapizmu daje jedynie wystawienie na ekspozycję, czy traktowanie czytania jako codziennej stałej czynności jak każdej innej. Czytelnicy z wieloletnim doświadczeniem rzadko zmagają się z takim problemem – literatura ich uczy, rozwija, kształci i kształtuje ponadczasowe wartości, pozwala zachować choćby elementarną wiedzę o wciąż zmieniającym się świecie i jego mechanizmach z akcentem na uczucia i emocje, atencją dla wrażliwości oraz empatii. To bardzo skrótowe ujęcie, bo wiele miejsca potrzeba choćby dla procesu świadomości społecznej jak i samoświadomości oraz tożsamości poprzez obcowanie ze sztuką w poszczególnych jej obszarach, literaturą na kolejnych poziomach. Niestety w teraźniejszości mało już ktoś tak czyta. Ludzie piszą, na czytanie brakuje im czasu, nie mają też ku temu kondycji – czytanie męczy. Jeśli więc zdarzy im się przeczytać  książkę, ulegają jej całkowicie nie odróżniając literackiego świata od tego za oknem. Brakuje im podstawowej wiedzy z teorii literatury, obycia literackiego i biegłej znajomości własnego języka, więc nagle ta mała niewinna książeczka staje się niebezpieczeństwem i to realnym.

                     Umiejętność rozumienia słowa, postępowania ze słowem i jego traktowanie jest jedną z najważniejszych umiejętności, jakich człowiek uczy się od dziecka i szlifuje przez całe życie. Jeszcze gorszym, wobec tego ze względu na powikłania, staje się przeczytanie jednej, ale własnej książki. Skrajny narcyzm, pycha, arogancja, ignorancja to tylko te pierwsze naskórkowe symptomy. Głębiej już w trosce o optymalny stan psychiczny lepiej nie schodzić.  Książka jednak to wielkie słowo, a więc niektórzy traktują pisanie postów i kilkuwyrazowych komentarzy za kreatywność. Zdejmują cudze opinie ( czasami z demotywatorów) i wystawiają jako własne. Tzw. własność intelektualna kurczy się i blednie a sita na wyławianie mądrych, wartościowych i pięknych tekstów, którymi można wzbogacić skarbnicę kultury, stają się towarem deficytowym. Życie człowieka nie jest już apoteozą, lecz jarmarcznym przedstawieniem. Słów nie traktuje się z atencją, jakże wymaganą od tych, którzy panują nimi nad zwierzętami. Książka nie jest już księgą przed napisaniem i opublikowaniem której czuje się respekt i obawę przed profanacją. I nie ma już na względzie ani jej czytelników ani ogromu odpowiedzialności przed pokoleniami, które mają dopiero przybyć i mogą ją znaleźć. A przecież książka to nie wiadomość z brukowca o tyjącym niemiłosiernie aktorze i opadającym rozpaczliwie biuście piosenkarki. Książka należy do synonimów wieczności. Newsy trwają kilka godzin, kilka dni; zacierają się potem twarze celebrytów z opadającym brzuchem i taśmie kochanków. Książki pozostają. Piszą je wszyscy. Można mieć 25 lat i kilka woluminów kucharskich z własnym nazwiskiem na okładce. Smażenie naleśników na różnych patelniach, z różnymi dodatkami, na różnych tłuszczach i bez tłuszczu. Na piechotę i z blenderem. Taki mikser życiowy, robot zastępujący nas samych.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Beton

Na parterze nie było wolnych mieszkań. Wprowadziła się na pierwsze piętro. Rozsiadła na schodach i myślała o parterze. Na każdy dźwięk otwieranych drzwi kryła się jak list, w zawieszonej na ścianie, skrzynce. Jebało od niej ostrym pociorem, bo nie myła się od tygodni i lokatorzy zgłosili skargę na poczcie, że listy są nieprane i wali od nich całodobowo. Skarga została rozpatrzona pozytywnie. Naczelnik najbliższej placówki przysłał list, do każdego z lokatorów oddzielnie, z przymocowanym - klejem do protez - goździkiem utaplanym w karminie. Było mdło, szaro i jednocześnie smutno, bo okazało się, że z braku szmalu listy będą uprzednio prane w zwykłym szarym mydle z porożem. Na droższe mydło urzędu pocztowego nie było stać. W godzinach nocnych, traktowanych przez lokatorów jak katar - lepsze leżenie pod kołdrą niż łażenie po ciemnościach, z którymi nie jest się na "ty" - rozsiadała się na chama; nogi wyciągnięte na kilku stopniach, podbródek uniesiony na brudnej łapie, skroń i poręcz - dwa bratanki. Pogrążała się bez opamiętania jak seksoholik (przyczyny, objawy, leczenie) w marzeniach o parterze. Krótkie, szybkie wejście, cwał do wyjścia, galop codzienny, kurze twarze przechodniów w nagich anorektycznych oknach. Rozpierdolona prywatność, intymność, moje moje moje - wszystko poszło w kosmos. Takie jej małe marzenie, takie tylko jej pragnienie... Zebrała z pięter wszystkie wycieraczki, żeby ludziom hejtować w realu, bo siedzieć na tym nie chciała. Potem stała z tępym wyrazem twarzy przy poręczy na pierwszym piętrze i cięła ją scyzorykiem. Patrzyła (co ja pacze, co ty pacze, co ona pacze) jak z jednego okna tysiące szkiełek opada na zewnętrzne zadaszenie. Widocznie musiała dużo przeżyć... Miała jeszcze sprawdzić, czy ktoś siedzący w ścianie na stałe jako duch nie poda jej ręki, ale lokatorzy wyprowadzili się do innej klatki, gdzie listy nie były prane w mydle z porożem. Nie chodziło o zapach, ale o cięte, mocne riposty, jakie poroże jelenia tworzyło w każdej białej kopercie. Lokatorzy bali się czytać korespondencji, bo każda jeżyła się zszarpanym nerwem i kłuła prawdą w oczy od wypranej prawdy na biało i szaro. To uczucie, gdy nie wiesz, czy kolor jest elementem formy, czy niezależnym kolorem... Weszła w wolne marzenia na parterze i stała się pierwszą wolną ofiarą dla jęzora uwagi. Ze ścian.

sobota, 23 kwietnia 2016

Po dobranoc

Pył
                                                                                          
                                                                                           (Nie prosto z gwiazd)

Z pidżam
Z Misia Uszatka
Pod stołem
                                                                                          
                                                                                           (Nie mieści się nawet zapałka)

Zostaje tylko pociąg
I zapach jabłek
Chyba
Drży na wardze kropla
Modlitw Próśb Zaklęć...
                                                                                           
                                                                                           ...Gdzie ta droga
                                                                                           Zielona
                                                                                           Zastygnięta
                                                                                           Rozmowa...

Słona wizja
Tonie w liściach
To nic
To tylko kawy spadek
Ilorazów snów
Gorący łyk
Piachu spod kopyt
                                            
                                             Pozawieszanych obrazów
                                             Na łańcuszku
                                             Bez zapięcia
                                             To przedmieścia

..............................................

Jakaś łza

Już rano.

piątek, 22 kwietnia 2016

Bez tytułu

Warkocz

Płacz                                                  Apokalipsa

Symbioza

                         A po marazmie jest mróz

Zaskroniec
                  Nie kostnienie
                  Nie komórka
                  Nie korytarz
                  Nie kołonotatnik
Ale mit

Na stole kłębek wiskozy

                                                                                                                 Zderzenie
                                                                                                                 Zwodowienie
                                                                                                                 Katawodostrofa

Dobrze że drogowskaz

Implozja istnienia implikuje innowację intonacji istoty improwizacji

                                                         
                                                Inwokacja

To zdecydowanie na początek.                                                               

piątek, 15 kwietnia 2016

Wiersz jest bezpieczniejszy

Wiersz jest bezpieczniejszy. Napisz wiersz i nie udław się. Wygnieć nowe metafory na stolnicy kolejnego dnia. A potem przysiądź i powkładaj do foremek epitety spadające jak srebrny pył. Dowolność interpretacyjna zwalnia cię poniekąd z odpowiedzialności. Przejść przez życie bez odpowiedzialności to taka frajda, że jak można sobie nie pozwolić? Słowo to obosieczna broń, więc w Roku Marsa można za długo nie pospacerować z rękami w kieszeniach wolności pogwizdując przy tym "Love me like you do". A co będzie z "Move on"? Okolicznością łagodzącą jest dezawuowanie powszechne słowa. Niby znaczy wiele a nie znaczy nic. Najmniejszą wartość mają słowa naznaczone całą potęgą i mocą, których człowiek nie nauczył się, przeoczył, gdzieś zgubił. "Kocham cię" wypowiadane przy każdej okazji i braku okazji, każdemu i wszystkim; takie czerwone serduszko stworzone nad i ponad, dla kogoś jedynego, dla rzeczywistości zbliżającej się do Edenu. Jednak w zatłoczonym i dusznym świecie nie znajduje się jedynych, lecz takich samych, podobnych, symilarnych. Biedny człowiek widzący we wszystkim wspólne centrum, sam staje się wspólny. A przecież mając wolną wolę można byłoby inaczej... Wiersz jest bezpieczniejszy. Daje schronienie. Ułudę wysłowionego niewypowiadalnego. Trochę poboli, pokłuje i popiecze. A cierpienie jest wpisane w los podążających za Chrystusem. Serce odsłoni dźwięk, anonimowa nuta pozwoli na ten tektoniczny ruch pod okiem Marsa. Wojaka reagującego na proste i jasne rozkazy.

środa, 13 kwietnia 2016

Nieszczęśliwości moje

Mam przywilej bycia ułomnym
Powinnam się cieszyć
Bo wygnanie
Jedynie gwarantuje mi szansę
Że mogę chcieć powrotu
Jak wiatru we włosach
Co mnie nadzieją napełnia
Niestosowne myśli
Refrenicznie częstują moją posiwiałą głowę
Jakby to miało zagęścić czas szczęściem
Moje fizjologicznie wołanie o litość
O powrót dorosłego człowieka na podwórze dziecięcości
Choć jednej chwili prawdziwej natury
Kobieta dziecko
Smutek organizmu
Aż dzwoni
Idąc rokiem po grubym piachu
Takich smutków można zebrać pełne sieci
Na co to komu...

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Twórczość nasycona

Wiersze piszę
Gdy usta nieruchomieją
Głowa nie kiwa się myślą
A serce chodzi rozczochrane
Wierszem płaczę tulę się
I wierszem uciekam
Maluję sobą farbą rozlaną
Zwarzonym krzykiem
Zmieszanym biciem dłoni
O dłoń trzęsącą się wyciągnięciem
Wierszem się pieszczę
Gdy dzień się nie chce kochać ze mną
Podchodzę wierszem i tęsknię
Tak wielkim wierszem
Rozpływam się
W szaleństwie.

piątek, 8 kwietnia 2016

Między żaluzjami

Życie straciło mnie z oczu
Jedyne miejsce z którym coś mnie łączy
To łóżko strachu tortur i rozpaczy
Czas powrotu ma miękkie drzwi
Wlewało się światło żaluzjami
Kiedy bez słowa odszedł
Kartka na stole
Informacja wetknięta w wąskie sumienie
Jego
Moja ogromna ulga
Mogę zrobić całe pranie
Mogę umrzeć Nie myśleć o tym
By się obudzić
Mogę gryźć czas
Kopać przestrzeń
Mogę szukać szkiełka z kwiatkiem
Zakopanego w ziemi w dalekim dzieciństwie
Albo usiąść za parkiem za lasem
Nad słowem i milczeniem
Kiedy światło wlewało się żaluzjami.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Szkło

Nie ma mnie
Nie oddycham Igłą sprawdzam ciało
Odkleja się niema ręka od serca
Które ucichło od czuwania przy psalmach
Kolejności dumie odświętnej szacie
Uważam zauważam zważę
Garście wymykające się z rąk
Z przegubów spadające wskazówki tarczy galaktyki
Rozpiętość matematyki pokonała wstecz pod szkłem
Pogarda rozgnieciona sportowym butem z podwyższoną podeszwą
Mocno sprawnie przygotowana drużyna
Zaburzenia przewodu pokarmowego przed Halloween
Kto będzie w tym roku czcił celtyckiego boga śmierci
Wroga dynia kabaczek cukinia
Ostatnie sztuki oferta limitowana
Winne winogrona usypiają winem krwi
Pokarmem nieżywych Oni wprowadzają nagrody na swoich zajęciach
Plastikowe niemożliwe wepchnięte w wydrążone szuflady
Instrumentu na targach świata wracają do zaprzeszłości
Na samym końcu wyspy jest życie jak poezja.