środa, 30 grudnia 2015

Polub mnie

Co słychać
Nic 
Opowiedz mi
Pada
Tylko tyle
Aż tyle
Co mam z tym zrobić
Co chcesz
Mam to polubić
Polub mnie.

wtorek, 22 grudnia 2015

Specially for Agat

Każda forma literacka stanowi mistyczny zamek, którego otwarcie sprzyja zbliżeniu się do tajemnicy. Sprzyja zbliżeniu, gdyż trzeba jeszcze umieć unieść to, co się zobaczy. Trzeba umieć to przyjąć i z tym żyć. Głębia świadomości czytelnika pozostaje w ścisłym związku z głębią świadomości narratora. Ale głębia świadomości narratora nie zawsze przekłada się na prowadzoną narrację. Nie odnoszę się w żaden sposób do recenzji, komentarzy i innych opowieści na temat mojej twórczości i mojej osoby. Niewątpliwie jednak najważniejsza jest znajomość samego siebie. Jeśli ma się o sobie względne pojęcie to nie wdaje się w polemikę, bo każdy ma prawo prymarne do własnych sądów, opinii i należy mu się porcja tekstu dla siebie. Inaczej mówiąc całkowita wolność interpretacji. Jednak pierwszy raz położę małą podpowiedź pod choinką życzeń. Ze względu na Agata. Tylko i wyłącznie.  Po opublikowaniu postu "Chronos" dostałam kilkanaście wiadomości, z których jednoznacznie wynika, że Agat został odebrany jako minerał; kolorowy kamień jubilerski. W chwili, gdy piszę ten post, Agat leży na moich kolanach i ziewa... A ja tu dla niego łamię zasady :).

niedziela, 20 grudnia 2015

Litery

Dlaczego mnie skazałeś Boże na te litery
Na dźwięki mebli talerzy i skrzynek na listy
Moje i Twoje litery
Moje litery
Twoje ślady na ziemi
Moje litery
Twoje wgniecenia w snopach liści
Moje litery
Ty się przeglądasz w lustrze
Moje litery
Znów podnosisz głos że Ci się nie podoba
Ja śpiewam wiersz
Ty przecierasz okulary
Pytasz Aniołów która to
Kto mi dziś powyginał tak Moje litery
To ona Panie
A ona
Mało się dziś starasz
Upleć mi wianek polny z liter
A na rękę zrób mi z resztek liter bransoletkę
Nie piszesz mi psalmów pochwalnych
Nie klękasz przede mną swymi wierszami jak inni poeci
O rzemień swego żywota ostrzysz swe pióro
Czy taka masz mi się podobać
Moje litery 
Mój dar i piętno
Moje wybawienie i skazanie moje
Moja ucieczka i więzienie moje
Moje życie i moja śmierć
Nie pytałeś czy je chcę
Dałeś litery i kazałeś ciężkie pióro nieść
Każdą literą gram Ci co dzień Panie
Literą podskakuję z podłogi wiersza mego
I robię Ci pa pa
Litery układam w lutnię
Robimy z moim Aniołem Stróżem muzyczny duet
I studio muzyczne w wierszu tym też
W moich literach jest pot męki Wygięte w spazmie usta
Rozpacz duszy Ciemne korytarze tajemniczych wypraw
W głąb Ciebie i mnie
Nasze krótkotrwałe spotkania
Oko Boga w tańcu moich włosów
Ich szamańskie szaleństwo
Rozpasanych końcówek
Każda chce dziś dostać nową literę
Pań Bóg nakazał mi dziś napisać opowiadanie
Szybciej stawiaj litery
Jeszcze dla mnie Jeszcze dla mnie i dla mnie
Wyczaruj litery jak z kapelusza białego królika
Królik nie jest biały Królik jest granatowy
Królik jej nie wyszedł
Panie melduję posłusznie że królik mi nie wyszedł
Nie wyszedł A jaki jest ten Twój królik Ewo
Granatowy
Granatowy powiadasz Może być granatowy
Pan Bóg jest w dobrym humorze
Panie Boże to może ja mu jeszcze pomarańczową wstążeczkę doliteruję
Żeby było inaczej
Pomarańczową Dobrze dobrze
Litery Litery
Duże Małe Dobre i niedobre Ewa stawia litery
Buduje piaskowe zamki na alfabecie
Daj dla mnie literę Pierniczka z niej zrób a dla mnie wafelek
Ręce Rączki Trzęsące starcze i dziecięce piąstki
Panie Boże
Tak
Nie mam dziś dla Ciebie hymnu ani psalmu
Mam tylko granatowego królika z pomarańczową wstążeczką
Ma trochę mokre uszy Tak nad nim płakałam
W łapkach trzyma czerwone jabłuszko z napisem smacznego
No dobrze dobrze rzucaj
Królik szybuje na skrzydłach Anioła w zdziwienie gwiazd
Patrzę za nim z dziwną tęsknotą granatu
Nocy z despotycznym nakazem snu
Jutro naliteruję Ci coś innego
Może kubek gliniany z czerwoną wisienką albo laurkę różową z napisem Kocham Cię
Wolałbym laurkę i to tylko dlatego że nie cierpię kubków w dodatku glinianych i śpij
Wreszcie.

czwartek, 17 grudnia 2015

Chronos

Wierszyk wigilijny napisałam wieki temu.
Dzisiaj zaczynałby się "Zbliża się łańcuch bezglutenowy...".
Nie uciekam już, bo nie mam przed kim.
Nie staram się też o rolę moderatora życia.
W Świętego Mikołaja wierzę bardziej niż kiedykolwiek.
I to nie z obawy przed Krampusem, ale tak bezwarunkowo.
Fiolet mam zawsze pod ręką albo w zasięgu wzroku. W niedzielę pomalowałam na fioletowo moją szkatułkę. Ozdabia ją dodatkowo lawenda, która oswaja mnie z pędzącymi łzami na surowych kołach codzienności.
Z lampek zrezygnowałam. Wolę świece, najbardziej lawendowe jak mydło w kostkach i płynie. Nic tak nie potwierdza metafizyki jak płomień świecy. I obecności tych, których nie ma przy nas tak boleśnie namacalnie i na głodno.
W szpilkach nie muszę chodzić, bo jestem bardzo wysoka. Zupełnie na płasko wędruję w jakiejś kuli czasu.
Mój Agat porozumiewa się ze mną bezproblemowo, nie potrzebuje do tego ludzkiego głosu.


środa, 16 grudnia 2015

Wierszyk wigilijny

Zbliża się łańcuch choinkowy
W jego splotach widać 
Troskę ludzkich dłoni
I tradycję lepkości kleju
Kielichy po winie 
Czekają na gorący prysznic
Nowych decyzji
Senne potakiwanie
Szklanej kuli
Zbiera dym
Wrzącego barszczu
I pożogi chwili
Potajemnie zostawione ślady
Po wtargnięciu Świętego Mikołaja
I po szpilkach 
Wiecznie uciekającej gdzieś 
Matki
W worku prezentów
Brakuje czegoś dla 
Samego życia
Zapomniana rodzicielka
Stara Ziemia
Bez pudru i perfum
Tli się na fioletowo
Skryta lampka
Zażenowana gadaniem 
Psów i kotów po dwunastej
Głośny trzask zamykanych drzwi
Niszczy zarzewie radosnej naiwności.

piątek, 11 grudnia 2015

Bretony

Bretońskie konie
Czytają lżejszą prasę
Na deptaku Saint-Malo
Z gronostajem na piersi
I ostrygą w garści
Niestety one nie są
Przedmiotem rywalizacji
Są przedmiotem historii
A później zoologii
Zdecydowanie później
Dziko rozłożone kopyta
Nad malowniczym przemijaniem.

czwartek, 10 grudnia 2015

Bretońskie mogiły

Muzyka wydobywa się z kamieni
I z duszy
Zamkniętej wiekiem kurhanu
Pędzi na rydwanie
Myśl nasączona
Wszystkimi sercami winogron
Małych i dużych zielonych balonów
Oczyszczonych
Ogniem świętej Brygidy
Przodkowie powstają w świetle
Jej wspomnień
Ocalałych głów w duszkach zjawach i chochlikach.

środa, 9 grudnia 2015

Celtyckie olśnienie

Żelazna broń
Tarcze
I serca
W karczochach i kalafiorach
Upłynie historyczny sen
Zbudzony okrzykiem wojennym
Celtyckiego plemienia
Nieważne
Miecz włócznia czy proca
Jak Boudicca
Jedno wyjście.

wtorek, 8 grudnia 2015

Blade podszepty

Ja mam takie właściwości
Że słyszę jak do mnie szepcze
Z popękanej tafli jeziora
Topielica
Śmierci nieuznanych nieuzasadnionych niepogrzebanych
Takich odejść nie powinno się wspominać pamiętać słuchać
A ja słucham
Jej nokturnów żałobnych
Ale nie pozwalam jej zaprzyjaźnić się ze sobą
Trzymam na dystans Na smyczy Na słowo honoru
Kamień w wodę.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Sara w lustrze

Subtelny ton
Nakazał jej wyjść
Śladem pestek z pomarańczy
Długowłosych myślicieli
Po nitce do kłębka
Odwijanych przedawnień
Co to miały przyschnąć
I odpaść
Ale ona nadal wierzy w reinkarnację
Cnót i zalet
I w sakrament odnowienia
Zapomnianych przekleństw.

piątek, 4 grudnia 2015

Akt śmierci

Mam ekumeniczny stosunek do świata
Zwłaszcza gdy zbliżam się do szczytu
Lecz moimi oczami pisząc
Jestem wierna ludziom którzy odeszli
Bo ja mam obowiązek wobec aktu śmierci
Niezwykle odczuwam nieodczuwanie
Zimnej kostuchy
Pojmuję osobę Byt zanurzony po uszy
W niebycie
Taka groteska ze mnie
Jestem objawieniem
Albo tylko biologiczną wędrówką
Samo takie myślenie
Stawia akt ponad śmiercią
A śmierć ponad umieraniem
Bo śladów kostuchy można nazwać poszukiwaniem
Gdy brakuje poplątania w tobie spraw i myśli
W takim stopniu 
Że myślisz o pomocy siły zewnętrznej
By podała ci nóż
Bo wciąż pozostaję i pozostajesz
Przywiązani do konkretu.

czwartek, 3 grudnia 2015

Akt ciała

Sam mistrz przedstawił ocalone
Ciało bezradnie opuszczające
Ramiona jak wstążki po występie
Gdzie akompaniamentem były jego
Własne jęki syntetyczne jak plastik
Spojrzenie błądzące gdzieś za spokojem duszy
W koszmarze bestialskich upiorów
Tylko tło udało ozdobić się falbanką
Krwistoczerwonego stęchłego płótna
Mistrz w artystycznym spazmie tworzenia
Zapomniał okien przymknąć
I trochę powpadało i podoczepiało się do niego
Muzyki techno
Więc zaciekawione rytmem kikuty podrygują
Jak najprędzej by zdążyć przed snem mistrza
A nie podejrzewam by pracował do rana
Ma na to zbyt trzeźwe serce
Odmówi prawa kłapania zębichami
Nawet demonom
Bo jemu chodzi tylko o akt ciała
Dzierżącego życie w drżących trzewiach
Uśmiechającego się charkotem i bełkotem
Całe lata świetlne dzielącego go od ciała mistrza.

środa, 2 grudnia 2015

Pasja ciała

Ciało
Przełamane chwilą
Ciasną jak przymały rozmiar
I ostrą jak chili
Ciało
Rosnące Zatracone w wizji śmierci
Po narodzinach poprzez
Ciało
Umknęły w półmrok pół ciszy
Całe naręcza krzyków
Orszaki uniesień
Zostało
Ciało
Przeniesione przeznaczeniem
Wypędzone wiekiem
Wypełnione próżnią po miejsca po zębach
Po mózg Po myślach Po snach
Białe półtony
W marszu po życie
Nazwane duszą.

piątek, 27 listopada 2015

Powołanie

Infrastruktura bólu
Skrzyżowanie odczuwania
Impresja liryczna
Kobiecej ręki
Ślad męki Chrystusa
W artystycznym spazmie
Szósty zmysł
Dar i piętno
Sonet i wolny - różewiczowski
Zbieranie gromadzenie przetwarzanie
Widzianego słyszanego wyczuwalnego
Podróż w drugi trzeci piąty wymiar
Po kamieniach bagnach słowach
Jak nożach tasakach ostrzach żyletek jęzorach płomieni
Wyśmiewani poniżani
Do roboty byś się wziął tłum krzyczy
Wrzeszczy dźga do reszty otwarte jamy nadwątlonej psychiki
Upadającej i wiecznie zakrwawionej
To ja poeta
Twój wierny sługa i niewolnik Panie!

czwartek, 26 listopada 2015

wtorek, 24 listopada 2015

Rysopis poety

Jestem mistrzem i błaznem
Jestem wpisana w dwór jak jego komnata i loch
Błaznuję po wielkich ucztach
Ale też gdy pada deszcz i jest smutno
Mam maskę psa
Udaję odważniejszą od celtyckich wojowników
Jestem wzajemnie powiązana z lękiem
Co chorą mnie jeszcze nie czyni
Ale określa moją osobowość
Dziwaczną podejrzliwą i oschłą
Moją szatą po występach
Jest niezborność ciała
Noszącego moje myśli chore
Lub myśli chore noszą ciało moje
O traumatycznej wyprawie w
Apartament z nieudaną próbą samobójczą
Ostrzeżenie zawsze przychodzi z twierdzy
Nawet w zatraceniu sezonu zimowego
Ale w kolorze
Jest szafa dyplomów moich i gratulacji
Taki banalny dramat artysty
Tłamsiciela własnego ja niby z przypadku
Wobec przetrzymywania mego czasu
W ogrodzie bez bramy i altany
Moja obniżona zdolność do doznawania nieba
Moja ułomność w odczuwaniu nieba
Mój koszt emocjonalny błazna
Stracone złudzenia
Gdy staję w drzwiach i czekam
Na nieżyjącego od ćwierć wieku ojca
Stracone szanse
Gdy paraliżem spoglądam na dzwoniący telefon
Woskowe usta ułożone w równoległe plastikowe linijki
Impas nad pustą kartką
Konfiguracja zwykłej śmierci w wysokich górach
Stoję przed tobą życiem snem
Z mocno uniesionymi wątpliwościami
Bez wchodzenia w dom
Z wyjściem tylko na murawę zieloną
By przysłoniła mój wypadnięty ząb mądrości intensywnie i daleko
Tak to wygląda
Gdy się jest mistrzem i błaznem.

czwartek, 19 listopada 2015

Blef

Doskonale udaje mi się udawać że nie udaję
Opowiadać o niczym z dzikim wdziękiem
Wdzięczyć się z bliska i z daleka
Próbować nie ruszyć z miejsca
W biegu bez tchu
Żegnać twarze i miejsca za i przed miejscowe
Ściskać z żalem na pożegnanie okruchy
Ostatnich drgnięć
Współodczuwania i współnaczyń
Tłoczących wspólną krew ziemi
Obracam się jeszcze czasami na światłach
Jakbym chciała sprawdzić czy są prawdziwe
Czy ja wciąż żyję
Nie sprawdzam już czy mój krzyk uniesie mnie w moje załamanie pogody.

wtorek, 17 listopada 2015

Śmierć Słońca

Przepalone komentarze i urwane obietnice
Obkurczona potęga jądra
Płacz zwęglonego helu
Rechot oszalałego wodoru
Miliardy narodzin i zgonów
Odpływają w żadną przestrzeń
Nie wyjaśni tej tajemnicy
Opuchnięta powłoka wielkiego mózgu
Tonąca gwiazda w pluskach agonii
Pożera w popłochu Mars Wenus i mielonkę w konserwie
Karmi się by przeżyć
Śmiertelny nieśmiertelny błąd
W złotej koronie i grubym swetrze
Głośne bicie serca dobrotliwej bestii
Zagłusza odczytywanie pustych testamentów
Niewidomi na ten moment
Odkładają białą laskę
A wszyscy tracą wzrok
W jednej chwili temperatura bliska jest
Absolutnemu zeru.

piątek, 13 listopada 2015

Impresja liryczna

Impresja liryczna jest wtedy
Gdy mówi się półprawdę
I wsiada do samochodu bez kluczyków
Ale odsłonięta połowicznie nagość
Może mieć zmysły wszystkie zmieszane
Z magią szaty Czerwonego tiulu
Naśladującego trzepot rajskich piór
Z ciężkim zapachem piżmowej tajemnicy
Gardłowe osadzające się na meblach
Słowa z lekką seksowną chrypką
Kojarzącą się wyłącznie z prześcieradłem
Mistrzowsko stopniowane napięcie
W pokrytym śliną i dreszczem nastroju
Nie chcę mówić co będzie dalej
To tylko impresja liryczna.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Koński targ

Tak dobrze W całości
Rozłożyć ramiona Na raty
Rozpisać pytania Do Regulus-Copernicus
Skierować prośbę O pozytywne załatwienie
Sprawy Odprowadzenia argonautów
Do złotego runa Próby dziewięćset
Uzyskano po oczyszczeniu Uprzednim
Skojarzeniu z błądzącą gwiazdą Pomyłka
Nie wchodziła w rachubę Z Andromedą
Smutny koniec Życia pochylonego
Ku ziemi Zaowocowało jedną kartką z wierszem
Na mlecznej drodze Buforowane proteiny
Sypią złotym ryżem Na szczęście w terminie
Przydatności do spożycia Na odpowiedzialność
Klienta Wyłącznie owiniętych w całuny
Nie wprowadzono Na końskim targu
Już nie ma koni Grzywą zamiata
Rozłożysta gałąź przywileje Lata
Zsunęły się po mieliźnie Przypływu
Rozciągniętego na trawnik Po skoszeniu
Zawiłości wyszło że o nic nie chodziło O pieniądze
Bili się ci w srebrnych skafandrach Na wzgórzu
Przemieliło prawdą Wyśpiewaną kołysankę
Wciśnięto w kieszeń Starego biurka
Nikt nie chciał Oglądać Syriusza
Połyskującą prawdę wszechświata
Uchwyconą teleskopem Z greckiego
Na polski przekładając psia mać.

sobota, 7 listopada 2015

Festiwal sztuki

         Zakończono podawanie charytatywnych snów bez uprzedzenia. W dolinach zamglonych niedowidzeniem cedzono ostatnie zgrzytanie przez zęby. W prasie pod ogłoszeniami drobnymi były ogłoszenia jeszcze bardziej drobne a nawet drobiazgowe i tam znalazłam informację o wielkim festiwalu sztuki, który już trwał od czterech wierzb osuniętych wiekiem na przygarbiony pagórek krainy nic nie dziania się od stuleci. Wsiadłam w autobus czerwony, numeru nie pamiętam, i jechałam z nadzieją, że jak festiwal przemknie mi choć zarysem po szybach to sobie wysiądę. Pilnie więc obserwowałam świat za szybą i widziałam różne rzeczy, np. staruszkę stojącą na bezludnym chodniku i płaczącą nad rozlanym mlekiem. Zrobiło mi się żal rozlanego mleka, bo tyle można by było budyniu z tego zrobić dla mnie i dla innych, i było mi żal jeszcze tej samotności chodniczej, tego ulicznego wyobcowania, zamknięcia siebie w sobie, co stało się koniecznością trotuaru. Widziałam też bardzo niedelikatnego menela, który wygrzebywał resztki z kosza na śmieci i zrobiło mi się żal tego kosza bezpańskiego, tej egzystencji śmietnikarskiej żałosnej w naszym kraju. Że tak każdy ma prawo w ten kosz wleźć, kosz rozbełtać, rozpaproszyć śmietniczek i tarzać w nim brudnymi łapskami, ile sił w ramionach, i nieporządzić w nim jeszcze gorzej od nieporządku, i witkując w nim rozdzielać ścierwo od dna. I tak mijały przystanki całe, długie wiaty i brak wiat, zataczały coraz dłuższe odcinki odcięcia się rzeczywistego od braku rzeczywistości. Kiedy nastąpił czas przystanku z festiwalem, szkoda mi było, że autobus się już wyautobusił i podróż skończona, a było co zwiedzać. Zaczęłam od miejsca pachnącego farbami i rozczochranego pędzlami. Kilkadziesiąt osób statystowało do istotnego sztukowego przedsięwzięcia, ale dla mnie oczywiście zabrakło już miejsca , a tak bym sobie postatystowała. Z zazdrością samą patrzyłam na kilkadziesiąt żywych istot osnutych białą szatą z ramionami wzniesionymi na krzyżach. Poza głowami i ramionami nie widać było dosłownie nic. Musieli z prawdziwym powołaniem przyjść na to miejsce, bo twarze mieli podobne w wyrazie; powywracane gałki oczne, spazmy bólowe i wyraźne nasączenie ślinowe, zsiadłe w kątach ust sinych i drętwych. A ja się nie załapałam, bo się za długo autobusiłam i przystankowałam. Oryginalność może być tylko wrażeniem, ale ja odniosłam wrażenie o oryginalności owej sztuki nad sztukami wszelakimi. Patrząc na żywe obrazy, pomyślałam, nie wiem czemu, o kalwińskiej predestynacji. W moim ogrodzie rośnie drzewo poznania – dwuletnia brzózka o imieniu „Precz z łapami”. Dwa razy oszczekały ją psy zasłonięte fioletowymi bzami. Bzy wycięłam ze świadomości właścicieli psów. Pies sąsiada jest jak twój pies. To moje drzewko. Szczekanie należało do psów i do wiatru, bo wtedy szarpało powietrzem na burzę. Ale starość jest nieporadna, bo widziałam, ile sąsiad użerał się z własną śliną, by wydobyć głos i kij na psa. Psy należą do ssaków tak jak ludzie. Artyści plastycy z muskułów statystów robili skrzydła, rozmiękczając je w płynie, po czym rozcinali skórę na równe paski i tapirując je unosili do góry, i stawiali na strong lakier. Malowali po nich na przemian białą i błękitną farbą, a na tym robili wzorki – krateczki i kwiatuszki w landrynkowych seledynach i różach. Arcydzieła! Jakie to wszystko równiutkie, zgrabne i dopracowane. Na przedramionach skóra przystrzyżona jak trawiaste dywany w najznakomitszych parkach, również jeśli się rozchodzi o odcień zielonego. Głowy wszyscy mieli zadarte ku niebu, tak żeby ze skóry na szyi wykonać puch ptasi, jeszcze taki młodziutki i niewinny. Na brodach wiły się przecudnej urody kwiatki i kwiateczki; płatki były tak doszlifowane, że tylko z bliska można było poznać ludzką skórę, a w zasadzie jej brak pod owym kwiatem - otchłań ognia po ściętym płacie skóry. W takich momentach wszyscy ludzie myślą o jednym, a mianowicie żeby wznieść toast...Rozglądam się za szampanem, za kieliszkami...nic tylko kefir z zerową zawartością tłuszczu i dwudziestoprocentową marżą. No to idę w bok, idę ku zaroślom i myślom o zaroślach. Spijam wilgoć liści i z nimi wznoszę toast. Przepraszam, ale brakuje mi kieliszków. Liście konwalii, tylko liście konwalii ratują kryzys etyczny i kto by się spodziewał? Ale zawsze jest trema przed występem, nawet jeśli rola wymaga tylko podania kieliszków to nigdy nie wiemy, czy widz nie zwróci uwagi właśnie na ten epizod, małą rólkę, bez której nie byłoby dalszej części sztuki, bez której artystycznie nic by dalej nie ruszyło, bo niby jak, niby czym mieliby aktorzy wznieść toast? A wznoszenie toastów to punkt kluczowy, decydujący, świadczący o tym, co było i nastąpi. Te konwalie nieocenione, kwiat niezbędny, podążający tropem myślowym autora.

piątek, 6 listopada 2015

Z samej głębi wyszło słowo

Z samej głębi wyszło słowo
W najdalszy punkt
Uderzył echem las
Języków mnóstwa Jednego zrozumienia
Tysiąca zgrzytów
Alienacja W samotności jęków
Kołysanie sylab przez neurotyczną matkę
Tworzenie neologizmów Hiperboli znaczeń
Znaków obcych własnych własnoobcych
Zimny świat fonetyki
Mrozem maluje graficzne siostry
Po szybie mojej tabula rasa
Jeszcze nie tak dawno znawcy tej dziedziny
Z upływem lat analfabeci egzystencji
Nieporadni w całej materii
Opadamy na dno
W oceanie sytuacji Do brzegu już nie jest daleko
Brzegu nie ma w ogóle
Są wysepki Plamy wysepek Plamy plam
Nigdzie nie ma wolnych miejsc
Totalne przypominanie
Wiosny sprzed wieków Za mały przesmyk
By dojrzeć pąki na drzewach
A ich aksamit pod stopami
Afazja dotyka nawet śladowych
Pierwiastków życia
Nieumieranie staje się
Najboleśniejszą stroną codzienności
Czas rozciąga się niemiłosiernie
Platfusem na mapie bytu
Wchłania się reakcja serca i umysłu
W tramwaj bez celu czerwony
Krążący od przystanku A do przystanku B
Bezwietrzność trwania
Głuchoniemych żywych bez wnętrz
Z ogonem wiecznych prób Powtykanych w nieudanie
Koszmarne sny Szydełkują kordonkiem pogrzebowym
Ażurkowe pokrowce samozniszczenia
Ale nie nadchodzi
Dryfujemy syzyfowo kolejne lata Obok siebie
Z samej głębi wyszło słowo
I do głębi powraca
Niby wciąż mówimy do niego Lecz się nie odwraca
Trwamy wiekami razem i osobno
Obok siebie i tamtych
Rzucamy milionem głosek
W puste fale naszych następnych
Roczków do śmierci
Zidiociałe mutanty tych urodzonych
Wykrzywiają usta jest OK
Potakuje Jak krzak gronami nabrzmiałymi
Do samego stołu
Nakrytego czerstwym przebaczeniem
Dla białej mewy
Która unosi na skrzydle
Ogrom ziemskich problemów
Ale już nikt nie wie
Że mewy tej nie było
To miraż naszych ostatnich potrzeb
Bycia z kimś obok kogoś nad kimś
Wejść na stałe w kogoś.

czwartek, 5 listopada 2015

Proch popiołów

Moja twarz Moje zmarszczki
Moje zmarłe marzenia Moja wyboista droga bez prawa końca
Upiorna noc bez niespodzianek upiora poza operą
Poza dźwiękiem i poza cywilizacją
Niespisane krzyki w pamiętnik
Jest tylko zakończenie
Umrę Umieram jest ciemno albo dla niepoznaki jasno
Jest tunel Nie ma tunelu Ktoś wprowadził nas w błąd
A jak się okaże że nie ma tunelu
Egzystencjalny dowcip
Albo że nikt po nas nie przychodzi Że nie czekają tam nasi zmarli Zmarli to nasza największa Nadzieja
Powinni od razu wyskoczyć zza węgła i krzyczeć „niespodzianka”
Od tego może podskoczyć cukier
Pośmiertny cukier
Pośmiertne nadciśnienie Pośmiertne hemoroidy
Perspektywa w kategorii odoru
Na co szczoteczka do zębów na tamtym świecie
Bo ma zęby
Jak ma zęby to niech jeszcze nie umiera
Zresztą i tak w proch się zmieni Bo z prochu powstała
Proch podobny do popiołów
Z popiołów to tylko ogary poszły w las
Ogary powstały z popiołów człowiek z prochu
Zahibernowała się Myszka Miki z dużej kasy
Nie obrócił się w popiół Lenin bo obrócił historię
Faraon też miał fantazję nie na popiół
Matki ziemi zgliszcz urodzaju od gniewu słońca
Planety ruchem wskazane wieczne zapomnienie
Nicość osypująca kamienie.

wtorek, 3 listopada 2015

Asertywność

Jestem przeciwko sobie
Żeby być bardziej z innymi
Akceptacja walką z samotnością Dziwką która włazi na człowieka
I za gardło trzyma
W mieście samotnych uciec trudno przed
Jej pandemią Ktoś wynalazł na nią szczepionkę
Ktoś wziął koło ratunkowe i zadzwonił
Do przyjaciela Po prostu miał dwie komórki
Cwaniak
Najlepiej wyjechać z kraju Kryzys jest już globalny i garb samotności
Przedziera z kiczowatych amerykańskich filmów
Może w kupie nas nie ruszy w kupie nas nie ruszy
Szemrają szczury Bardzo rano kiedy dzień nie jest jeszcze ubrany
A słońce ma nieumalowane usta
Widać dym nad jednym z budynków
Jakby tam był komin jakby tam było ciepło
Igły z rozpalonego pracą na nadgodziny komputera
Głupieją na dym komin i chleb
Mogę coś dla ciebie zrobić
Pyta oddany przyjaciel aż po samo gadu-gadu
Dotknij mnie
Czekam na odpowiedź coś się w międzyczasie zresetowało
Gdzieś mignęło exit i close
Ściana warknęła i rzuciła na to korkami
Elektryczna droga do prawdy ucięta na pół
A drugie pół zostawiam sobie w ten dym i komin
Wchodzę dziką od braku normalności klatką w dom
Skrzypiącymi schodami piecem pamiętającym wieki cywilizacji
Miodem smaruje chleb nieogolony chłopak
Opowiadam mu o kulkowych emotikonkach wysyłanych znajomym
A on się uśmiecha Dziwi Bije brawo Macha mi.

sobota, 31 października 2015

Stworzyć jesień

Wielka ogromna energia 
Wypełnia szklany znicz
Grafika cmentarna
Walczący knot do rana
Gdy światło jest głośniejsze od ciszy
Brak ciał a pustka jest głośniejsza od ciszy
Epitafium wiesza się na czarnym lesie
Kroki nieobecnych głośniejsze od ciszy
Jedno nic z tak wielu nic i nic staje się
Policzalne w konstelacji gwiazd płomieni
Rapsod rozlany w kamieniach
Look rok po roku
Piękna zaduma w atrakcyjnych cenach
Uzależnione od kieszeni zapałki zapalniczki
Zapal zapal zapal
Zmarli potrzebują odrobiny czułości
Wolność poprawność milenium
Festyn instytut cisza.

piątek, 30 października 2015

Datki

Kto ty jesteś?
Tupet
Co tu robisz?
Kwestę
Co to jest?
Koszmarnie dobra oferta
Dla kogo?
Dla nich
Co masz na sobie?
Czarną suknię
Po co ci ona?
Potrzebna do wiersza
Napiszesz wiersz?
Pomyślę o tym
Gdzie?
Na cmentarzu
Wiersz będzie o grobach?
O bezpieczeństwie i higienie kwesty.

środa, 28 października 2015

Podgląd

Jakie to gotyckie. I osadzone na czerwonej glinie. Do pokochania od zaraz. W wolnej chwili nie wolno się bać. Myślenie w życiu niby nie uwiera, jeśli to jest ten właściwy rozmiar. Moja lokalizacja poza zasięgiem i znaczeniem. Wypromuj się, wyprostuj się, a potem zaloguj się. Szlachetnie z lampką czerwonego wina. Jakieś minimum oczekiwań. Przecież chodzi o styl w architekturze, a nie ściany przesiąknięte duchami i pajęczyny, po które żadna wyprawa i to na żadnej drabinie. Domy mające kilkaset lat jęczą jak wiatr schwytany za gardło. Marsz pokoleń przez jedne drzwi. Nawet przez atom drzwi.

niedziela, 18 października 2015

Quo vadis, Meir?

Quo vadis, Meir?
Quo vadis, Ezofowicz?
Kiedy myśl myślą być przestaje
A pogarda staje się tlenem
Jaką drogę Halacha ci wytycza?
Jaką intuicję Pan Bóg ci daje?
A Szybowo nad tobą pod tobą i w koło
A prawo moralne w tobie
Co by powiedział rabin Todros
O Holokauście?
Przecież wieczna jest Sambation.

wtorek, 13 października 2015

Modlitwa Piwniczne inklinacje

Siedziała w półpiwnicznym zgięciu W gęstniejącym wieku ze szklanką napełnioną
Rozrzedzonym do nieprzytomności kompotem Z niewytartą przeszłością
Strach może być sparaliżowany człowiekiem Czas zgęstniał jak wojskowa grochówka
Dzikość jest szczęściem Tycjanowy burgund ceraty o którą wycierały się ręce dłonie i łapy
Izabella z późnego balkonu W brzuchu secesja symetrii samotności
Wodna powłoka szumi w muszli na telewizorze tak for example bez zasolenia
Boże mój
Ochroń mnie zanim mchem się pokryję Przepadnę w nikomu niepotrzebnej torbie świata
Wjedź ze mną do Jerozolimy
Pajace ogryzki szmaty skorupy portale salony
Modlitwa obok kościoła bez świątyni za synagogą
Ave Maryja
Moje brzegi nieokreślone Gorączka pustki Bezwład myśli Zaklęte ciało Bezruch życia
Gotuję mleko od urodzenia nie białe pozostawiając uniesione brwi mostów
Stoję w progach Nieba przed bramą niewidzialnego ołtarza
Niech to co jest rzeczywistym Prawem ma swoje ramy
Administracyjnie chcę określić mój ból
Jest dzień targowy Piątek W miednicy ścieka krew z rozwieszonej koszuli
Moje sześcioletnie czuwanie przy Tobie
Boże mój
W piwnicy uderza łapka konającego szczura Galaktyka oparta o ścianę Pod którą całe życie
Stoję czekając na cud Alienacja w ludzkim świecie świadectwo odrzucenia
Zmarznięte ptaki sarny wychodzące z lasu agresja ciężkiego metalu przypadkowy dotyk
W sklepie po nic za darmo bez znaczenia
Jakiegokolwiek W brzuchu doskonała symetria ukrytych lęków
Asymetryczna może być tylko biżuteria Krzyk za Jezusem za Jerozolimą
Przeczuciem faktu przeznaczenia wypełnienie Zamysłu i planu
Boże mój
Pochwyć mnie w drodze do Damaszku Czas powrotu ma miękkie drzwi Gałąź staje się Obietnicą poznania drzewa Dobra Zła Nie wiem
Tędy szedł Chrystus
Woda chlustem rodząca się Znieść jakoś wizję Apokalipsy
Oprowadź po zmrokach Wyprowadź z morza Halmahera na świat
Nie pozwól odbierać telefonów gdy się o mnie upomni Zamuruj rozwidlenia
Bym nie pobłądziła Siedząca w półpiwnicznym zgięciu
Odwróciła uśmiech od ust Umrze wyższa o poznanie Zagubione konary wbite w los
Rwące powietrze jak pierzastą chałę Ukamienowany świat
Rzymskie prawo ścięcia głowy Twoja krew Ale byk szepcze ktoś w ciemnej sali
Boże mój
Ochroń mnie przed erozją póki jeszcze czuję Mogę czuć Zanim mchem porosnę
Kołysz mnie de la Arena Ścieka moja krew Ułaskawienie może przyjść w ostatniej chwili
Ave Caesar morituri te salutant
Za mną i przede mną głosy wciśnięte w pusty sad
Brzucha idealna symetria stan Hotel Seville moich pytań i wyczekiwania na wiersz.

niedziela, 11 października 2015

Barwy Leśmianowi w dobrym tonie

Kolory zamknięte w ssak barw miodu lanego
Na zmartwienia słomkowe podpięte jasnego
Kapelusza wszechwstążką ostateczności co
Oplata nadchodzące jutro i połechce
Odchodzące wczorajsze W migocącej bańce
Z piany różanej zbitej w zawstydzonej kance
Ale bez znieczulenia Kolory zamknięte
Przygniecione słomkowym kapeluszem Dęte
W przezroczystym gąsiorze zgrzanym od chuchania
Oddechu pory roku przechodząc do spania
Bo na skróty Mydlana bańka kołysze się
Ciut krzywo Odbijają w niej kolory Słyszę
Powciskane w nieładzie bez tchu bez nadziei
Bez pomocy blaknące barwom zwykłych kniei
Na zapas siwizna się kryje we wstążkowych
Kolorach Modli się o szron choć nie w tych porach
By pokrył gąsior beret słomkowych przypłonnych
Oczekujących starców leciwych serc mądrych
Przy drodze Rozmazane dziecko z patyczakiem
Po lodzie Wyraziste zbyt oczy z majakiem
Że nigdzie nie ma drzwi i sklepienia chorego
Nieba od zgłodniałych serc tonu przycichłego
Ale szron nie siada lecz łamie gałąź z trzaskiem
Przewraca gąsior cieni całkiem wczesnym brzaskiem
Odsunięty kapelusz Szybująca wstążka
Wśród konarów drzew Pustka przezroczysta szklana
Porwane kolory przez apetyt i życia
Żarłoczną spróbowana chęć Naga siwizna
Na bezbronnym nijakim asfalcie rozlana.

piątek, 9 października 2015

Mydełko lawendowe 100 g bez wagi

Adonaj zsyła deszcz
Na modlitwę moją
Zroszone zapewnienia 
Pachną lawendą
Przemokłe macewy 
Oddają naftaliną
Po trzecim kadisz
Katolickie krzyże
Wyciągają chude ramiona
Na łzy Pańskie
A prawosławne przesłaniają się
Przekątną czasu
Na zadumanie parasola
Hare Kryszna
Krzyczy wesoły łysol
W worze po starych ziemniakach
Budda klepie się po brzuchu.

poniedziałek, 5 października 2015

Dialekt

Przedwczoraj śniła mi się Prowansja. Była bardzo zadaniowa. Nie mogłam jej dotknąć. Nie wiem, jaką ma skórę, ale poszukiwań trufli nie przerwałam. Mam opory do prawdziwej historii, do samego jej utkania katalońskim jak irracjonalną złością pod koniec dnia. Była wyrazem głodu i niespełnienia. Wszystkie ostatnie sic są tego wyrazem. ABC mierzone od dnia do dnia. Zwyczajne i niezwyczajne ABC. Prowansję na mapie oznaczyłam różową i niebieską kredką kupioną w jakimś starym mieście. Zmiłowanie może przyjść w każdej chwili, a każda może być ostatnią albo pierwszą. Słowo się kończy. Przychodzi taki moment, że słowo się kończy i człowiekowi przestaje wystarczać... To jest ten moment. Natura człowieka, którego potężną potrzebą jest dotyk. ABC znane tylko ze słyszenia. Bladoliliowa lawenda kończy długi spacer a wyspa robi coming out bez rezerwacji. Wchodzę w życie, mam miejscówkę. Parska śmiechem, lecz upina wrzosowe wstążki. Początek jesieni. Oglądam już kalendarze z Prowansji. Zakładam bliskość przez jedyne „mam cię na oku”. Podnoszę rytuał jak rolnik grudę ziemi w polu. Jak pełnoprawna właścicielka wzgórza.

niedziela, 4 października 2015

Powiadam do Hegla

Jeśli substytut innobytu
Albo sam innobyt
Staje na drodze
Do niszczenia i eliminacji
Jeśli coś stworzy inną materię z czymś
I przez to przestanie być ową materią
A inną się stanie
W krzyku i upodleniu
I ze zgrozą krzykną miasta
Nad dziejami dziejów
Które nad nimi zawisną
I pierwotne nie wyda potomstwa
A stanie się zaczynem bez zaczynu
Co przestaje być Absolutem
Choć Absolutem być miało
I jednostką całkowitą bo sprawczą i naczelną
Lecz w połączeniu z podobnym choć innym
Daje byt któremu serce bić przestaje
A serce nie sercem się staje
A co słabe i wątłe
Człowiekiem być przestaje
Wtedy konstelacje gwiazd
Tworzą mózg szatana.

piątek, 2 października 2015

Prowansja

Oglądam Prowansję na zdjęciach w katalogu i myślę, że bardzo tęsknię do życia, którego nie znam. Kto wie, co to za tęsknota? Lawendowe myśli, mały fioletowy odcinek prowadzący do leniwej plaży z piaskiem pamiętającym to, co dla mnie pozostanie tajemnicą. Może właśnie dlatego nie mówię ostatnio o pewnych sprawach, choć to przynajmniej z jednej strony zamyka most. Oglądam się w stronę impresjonistów, lecz brakuje mi języka, by zapowiedzieć „będzie się działo”. To nie jest tak, że mój stan jest nie do opisania dla mnie, może nie erudytki/intelektualistki, ale osoby umiejącej zamknąć myśl w obrębie zdania. Ja nie chcę. Nie chcę, żeby Alpy się poruszyły. Bo liliowe piętra muszą żyć swoim porządkiem, kadr pokazany w mediach. Bycie z kimś poprzez serwer w sytuacjach skrajnych jest gorsze niż nie być z nim wcale. Czekanie na sygnał z komórki, gdy zostaje już tylko ona, sprowadza coś jak wiatr katabatyczny. Idź przed siebie. Choćby to miały być skaliste doliny. To będzie Twoja Prowincja.

wtorek, 29 września 2015

Cartimandua

Cartimandua przypomina o
Wielkich przypływach zadumania
Cartimandua przypomina o
Wielkich odpływach refleksji
Cartimandua postawi sobie
Pomnik pod oknem
I zasieje pszenicę
Cartimandua
Koleżanka Anny Bretońskiej
Znajoma ze słyszenia
Obiekt czczenia i zelżenia
Kobieta.

niedziela, 27 września 2015

Spacer po ogrodach. Spacer w ogrodach

Myślałam bardzo długo w takim smutku, w takiej smudze cienia, w półmroku, który ledwie łzę na rzęsach zasłania... Myślałam, by zrozumieć siebie i móc zwrócić się do swoich własnych ogrodów słowami, na jakie zasługuje samotny wiatr. W tej przestrzeni nie ma nikogo poza mną i Tobą. Rozliczenia z niewypowiedzianych słów, potknięcia, studnie, przepaści. Rzadko zdarza mi się nie mieć nic do powiedzenia. Często nie chce mi się mówić do innych. To kaleczna deformacja psychiczna. Zazwyczaj jednak, umiem budować zdania i składać litery, wyrażać siebie, odnosić się do czegoś, przedstawiać swój punkt widzenia... A teraz nie umiem, nie potrafię nic powiedzieć; mądrego, głupiego, żadnego. Pogubiłam się i zaplątałam, trochę jakbym sama na siebie zastawiła sieci. Przed nikim się do tego nigdy nie przyznałam, bo jestem w ogóle bardzo hermetycznym i pozatrzaskiwanym człowiekiem.Twoja obecność nasącza mój czas esencją i aromatem. Dziękuję, że żyjesz. Zatrzymujesz gdzieś, zmieniasz, choć jestem już stara i moje zmiany zachodzą w bólach i zgrzytach.

piątek, 25 września 2015

Wyświetl post

Cienie we mgle związane niewidoczną wstęgą, niewidoczne ślady na ścianie, zaciera się granica miedzy dywanem a podłogą, jakiś strach, jakiś ból, bardzo bolesne powątpiewanie, myśli nieogrzane prowadzą do wiersza zapisanego linearną prostotą dla niechcenia niepoznania nieodgadnienia. Boli mnie, więc wstaję, odchodzę, uciekam, siadam, włączam komputer, wyłączam myślenie, może jednak skuszę się i pomyślę albo skruszeję i oddam słońcu część siebie, jakiś szloch albo jedną ćwiartkę wyrazu, bo przecież jestem pod postacią chleba słowa, którym się przełamuję na serwerze, bo zabrakło już ludziom stołu. Nie zasiadamy za nim, nie zbieramy się przy nim, mamy mailową wieczerzę, chmury na zimnym ekranie, nie patrzymy na zachód słońca, spadające gwiazdy śledzimy w sieci, życie przemija datą na Onecie, nic się nie dzieje, nie pachnie, nie głaszcze, fizyczny kontakt z klawiaturą jak sponiewieranie ciała bez liścia, źdźbła, a mój krzyk i płacz nie wsiąka w rozłożony otwarty na kontakt laptop. Pozostaje zdziwienie kapiącego kranu, że moim wysiłkiem nie przenoszę gór i zastygam rozpaczą.

czwartek, 24 września 2015

Nie zezwalaj

Tak, zdecydowanie tak. Kiedy jest coś we mnie, co chce się wykrzyczeć, a ja to chowam, wtedy klnę najwięcej i nie ma to żadnego punktu odniesienia do poruszanego tematu. Ja inaczej wtedy klnę niż zawsze. Dużo, bardzo dużo. Tak, że nie ma już merytorycznej dyskusji i co sprawia, że klnę jeszcze więcej. Zwracanie mi wtedy jakiejkolwiek uwagi nie ma najmniejszego sensu, bo po tym Rzym już tylko płonie, choć w każdym domostwie zarządzeniem Nerona był sprzęt do gaszenia pożaru. Czy to jest język ulicy, pewnej topografii ulic, uliczek, dziur w chodnikach, wylęknionych twarzy i głodnych oczu? Pewnie tak. Jestem przecież krawężnikiem. Na ulicy spędziłam więcej czasu niż w domu, gdzie nie byłam mile widzianym dzieckiem. Czy to jest język burdelu? Nie wiem.

piątek, 18 września 2015

Za szybą

Z trudem zbieram klawiaturę pod palcami i splatam myśli w warkocz. Na parapecie leży śnieg ze śladami śmiesznej wielkości stópek ptaka. Samochody głośne jak w zwykły dzień tygodnia. Niebo poważne i skupione na niepokazaniu humoru. Słońce jest dziś światłem, ale nie głaszcze ciepłem zastygłych ścian i codziennych ruchów człowieka. Ja jestem za szybą. Czasami w nią walę, czasami za nią krzyczę, czasami przez nią wołam. Przed moją szybą przystają czasami jacyś ludzie. Jedni pomachają, inni pokrzykują, jeszcze inni przyklejają twarze do szyby, by lepiej mnie ujrzeć, ale prędzej czy później człowiek czujący swój los przechodnia wprowadza dominantę ruchu i zostawia kobietę za szybą. Niewiele rozumie z jej zachowania, gestów, a i jego codzienność - codzienność przechodnia stawia mu wymagania jakże obligatoryjne. Każdy człowiek poważnie chory jest osobą zza szyby, a ludzie na jego drodze, bardziej i mniej przychylni, życzliwi, jacykolwiek to ludzie z drugiej jej strony. Człowiek jest zdolny do największych powstańczych gestów, ale nie jest zdolny zrezygnować z codzienności przechodnia, dlatego los człowieka za szybą jest ciężką dolą. Przechodzień uważa, że bycie za szybą to prestiż. Po pewnym czasie, pewnych latach; życie za szybą połączone ze stopniem komplikacji choroby i towarzyszącym jej strachem - największym potworem, bólem i cierpieniem wypacza tegoż człowieka i deformuje jego wyraz. Wyraz bez wyrazu.

wtorek, 15 września 2015

Baw się ze mną

Otwórz mi drzwi
Wpuść mnie do środka
Wpuść mnie do siebie
Do bardziej widzieć Do bardziej wiedzieć
Otwórz mi drzwi
Bym ze świecznikiem stać w nich mogła
Oglądając czas przeszły niedomknięty klamrą zakończenia
Przynajmniej je uchyl
A smugą zapachu dotknę istoty
Przemoczonej Wytartej Głęboko ukrytej
Przed oknem okiem lustrem
Będziemy rzucać w siebie klockami
Starymi drewnianymi ciężkimi
Do pierwszego otarcia naskórka guza na czole zakrwawionego kolana.

niedziela, 13 września 2015

Hosanna

Nie wódź mnie, Panie, na wygnanie z Edenu
Nie wskazuj mi palcem drzwi kościoła
Gdy obok chcę postać chwilę
I popatrzeć na kwiaty polne Twojej kwiaciarni
Chcę dotykać rozżarzonych kamieni
Akurat rano w niedzielę
W konfesjonale tli się zawsze szansa
Na owijanie człowieka
W szaty podłości i upokorzeń
Nie spowiadałam się wiem
Ale ja nie umiałam wytłumaczyć
Że właśnie przed Wielkanocą wchodziłam
W trójkolorowe sady i soczyste ogrody
Z moją wiarą kojącą jak miękkie kapcie po całym dniu łażenia
Na Pasterce nie byłam
Ale leżałam na sianie
I rozpamiętywałam Twoje życie ciężkie
Jak znoszone i niemyte włosy
Miałam zajść do Ciebie w tę niedzielę
Na trzynastą
Ale zostałam dłużej w galerii
Przed obrazem
Upamiętniającym Twoje Zmartwychwstanie
W skrzydłach unoszących się nad nim owadów
Migotały kościelne witraże
A w moich łzach spływających pod nim
Twój obraz i podobieństwo.