wtorek, 21 lutego 2017

Gołębie z tamtego parapetu

Gołębie chrapią na ramieniu, które wystawiłam za okno, by nie czuć mrozu w rozległej ciszy. A ona spłynie młodą deszczówką, zapachem nadejścia i mgłą odwrotu. To jakby przeskoczyć własne istnienie i rozbić się o najmniejszą falę z łagodnością skóry i ciepłem jadowitego węża. One już nie wrócą. Kalendarz jest dziś surowy i zmierza się z faktami. Te lata odeszły i nie wrócą. Ich wspomnienia pachną jeszcze poziomkami i układają się w album ze zdjęć porozrzucanych. Nie ma w tym ładu ani chronologii. Kalendarz leży leniwie jak kot na głównym obrazku i wychodzi jak torebki Prady z mody, by zaparzyć świeżą herbatę. Na parapecie zaokiennym przysiadła nowa para gołębi, choć stale karmię głód nadzieją, że to te same od dzieciństwa. Te, które przyszły, gdy umarł mój ojciec, a ja pocieszałam się, że tata żyje w gołębiu. Mama też tak skrycie myślała. Brat uważał, że obie jesteśmy powalone. Dziś wypatruję brata w innym ptactwie, innym podmuchu wiatru, w przestrzeni między moimi gołębiami a jego racjonalizmem. Babci nie ma na balkonie - powiedział mi po śmierci naszej babci. Balkon był immanentną cechą babci, która się balkonizowała. Nikt nigdy nie należał tak do balkonu a balkon do niego. To był najdłuższy balkon mego dzieciństwa. Mieszkała na nim obowiązkowo w pielęgnowanych kwiatach sowa. Na drewnianej podłodze skikał królik, wylegiwał się kot albo dziobała ziarno utuczona ponad miarę karmazynka. W pękatych słojach straszyły pijawki. Na ścianie wiły się zioła i połyskiwały korale czosnku. Babcia, w wielkich kolczykach w kształcie najczęściej podkowy, ogromnym wysoko upiętym koku, przechadzała się w kwiecistej sukni uderzając o drewnianą podłogę skórzanymi trzewikami. Na ramionach miała zawsze chustę, którą zarzucała na głowę, gdy wychodziła poza balkon, w teren miasteczka zroszonego opadem nieba. Babciny balkon to wspaniałe miejsce zabaw, niezwykłych opowieści, których chętnie słuchałabym nadal i spotkań ciekawych ludzi. Kiedy babcia umarła, poszłam pożegnać ją na balkonie razem z balkonem. Babci tu nie ma. Babcia jest na cmentarzu. Stanęłam w bramie i spojrzałam z daleka na balkon. Gdzieś w donicach z kwiatami przemknął świst czasu, mgnienie koka babci albo ulatującego jej ducha. Kiedy umarł mój brat, na balkonie między pustymi doniczkami, w których nie było już nawet ziemi, jego wysoki cień pochylał się z uwagą nad, zatopionymi w rozmowie, babcią i mamą. Może nie zgadzał się na balkon, ale był obecny w tamtym wymiarze z zajawką tego wymiaru, przy kobietach swojego życia. Tamtego i tego, tego i tamtego.

niedziela, 19 lutego 2017

Pętla

Jestem w pętli. Ktoś mnie zapętlił. Ja weszłam w pętlę. Pętla mnie odkryła. Stworzyłam pętlę na nowo. Ze zdarzeń przypadkowych i utkanych wygenerowała się pętla. A przez pętlę staniemy się tacy przewidywalni i tak niewyniośli. W mojej pętli jest miejsce na ciepło Twoich rąk. W pętli Twoich dłoni moje serce nie trzepoce, jakby spętlenie było lekiem na wszystko. Pętla nie boli. Pętla przeraża. Pętla dusi. Bez tchu odsysamy resztkę powietrza. Dziewiąte wcielenie pętli łapiącej te same dusze. Musisz coś pamiętać z wcześniejszych pętli. Nie pamiętam. Pamiętam tylko wiatr, który mnie dotykał. Pęk kluczy i lawendowe wzgórze. Znajdź klucze i otwórz pamięć. Zawsze otwiera się w prawo. Prawo pętli jest takie samo w każdym wcieleniu.

czwartek, 9 lutego 2017

Bo ja ciebie akceptuję...

To było zwyczajne popołudnie. Zwyczajna starsza pani i zwyczajny owczarek niemiecki. Śnieg trochę oszołomiony popularnością. Nie spodziewał się, że wszyscy będą się na niego gapić. Kobieta stoi na jednoetapowym przejściu dla pieszych. Pies siedzi na jednoetapowym przejściu dla pieszych. Akceptacja nieodwracalnego - myśli kobieta. Akceptacja przejściowego - myśli pies. Każda zima się kiedyś skończy. Jesień to opadanie - dodaje kobieta. Wiosna wyczekiwanie. Lato... Zapala się zielone światło dla pieszych. Zielone światło dla nas - mówi do psa kobieta. Zielone światło dla ludzi - odszczekuje pies. Kobieta przechodzi wolno i ostrożnie, przed nią na wyciągnięcie smyczy pies. Poczekamy, aż przejdzie pies z tą panią -mówi kierowca do pasażerów. Pies przechodzi, trzeba czekać, ciągnie za sobą jakąś staruszkę. Ale w końcu przejdą. Akceptacja nieuchronnego. Przewróci się na środku jezdni, nie wzięła rano insuliny - drży o właścicielkę pies. A cudzysłów? Wstaw przed publikacją, będzie elegancko. Dzisiaj będzie nieelegancko. Ktoś puka do drzwi. To ekspresja. Wracam do owego przejścia. Jeszcze na nim są. W tym czasie ociepla się i z minus siedem robi się minus pięć, a oni są na jezdni. Psa czeka wystawa owczarków niemieckich, kobietę przepisanie mieszkania na wnuki, które nie mówią po polsku, u notariusza. Uwaga na przejściu pies z kobietą - informacja obiegła samochody, nawet te bez przeglądu. Uwaga, śnieżny pagórek! Minęli na szczęście i są już na chodniku, po którym wolno chodzić i na którym nie wolno się skarżyć. Nie wolno płakać takim babciom, nieznającym swych wnuków, znających swoje psy, bo chodnik to nie jezdnia. Nikt nie zatrzyma się, nikt nie zaczeka. Możemy się na to nie zgadzać, ale taka jest rzeczywistość - myśli pies, który też nie zna wnuków swojej właścicielki, ale u notariusza na nią zaczeka.

czwartek, 2 lutego 2017

Wojna

W naszej wiosce (cały czas mówimy o globalnej wiosce) powszechnie wiadomo, że wszyscy umrzemy. Wie to każdy, kto ogarnia już wiekowo rzeczywistość. Śmierć jest pewnikiem, jest jak Zawisza i Urząd Skarbowy,  nie ominie nikogo. Z takim przekonaniem można by ukrócić czas oczekiwania albo czas przejściowy (jak kto woli) i odebrać wszystkim życie. Jednak od momentu pojawienia się człowieka wśród traw, drzew, kwiatów i zbóż jest pewna obowiązująca wszystkich bez wyjątku zasada. Najważniejsza zasada naszej wioski (cały czas mówimy o globalnej wiosce), która nie zależy od niczego innego, bo ona po prostu jest - życia nie odbiera się. Życia nie odbiera się nikomu; ani sobie, ani nikomu innemu, nawet tym, których nie lubimy. Nie podchodzi się z bronią w ręku do życia, nie płoszy się go grubym sznurem i nie straszy żyletką. Życie do nas przychodzi i od nas odchodzi. Życie na nas spływa i na tej fali płodowej wznosimy się 9 miesięcy, a potem się rodzimy, nie wiadomo na ile. Ta wiedza jest nikomu i do niczego niepotrzebna. Nie ma co spekulować ani gdybać. Wioska ma na swoich drzwiach, a drzwi wioska ma tylko jedne (cały czas mówimy o globalnej wiosce), duży napis "Nie odbierać życia sobie i innym" i jeżeli ktoś nie potrafi tego respektować to zostaje wypluty poza nawias, nawias rzeczywistości podłogowej, rzeczywistości wioski. Od tej pory żyje w takim ruchomym kinie i można przyjść, i obejrzeć projekcję z tym kimś niedostosowanym. Ten ktoś gra rolę tylko jednego seansu. Jest aktorem dla zrozumienia własnej roli - życia w wiosce. To niesamowite, że mijają lata, całe ich tony, zmienia się praktycznie wszystko, ewoluuje cywilizacja w każdym obszarze, ale zasada widniejąca na drzwiach wioski pozostaje wciąż jedna i ta sama - nie odbiera się życia. Zrozumieć wojnę to zaprzeczyć sobie samemu. Wojna jest burzą niezesłaną z nieba, więc po niej nie ma słońca, ale są pogorzeliska. Wojny ma nie być. To nie jest czas, który potoczność zabija. Każdy zamach na drugiego człowieka jest zamachem na Boga.