wtorek, 31 maja 2016

Teatr

Pod paznokciami teatru
Kryją się pacynki nieśmiertelne
Ze śmiechu rozchorowane
Z życia rozczochrane
Szaleństwem nabzdyczone
W didaskaliach powciskane
Same prawdy i morały
Nikt nie patrzy
Umiera sufler niepotrzebny
Noc spływa niebem
W sam środek spektaklu
Tylko jeden rekwizyt
Jest sprzeniewierzeniem
Ale on przepadł w licytacji
Nie ma chóru na ukojenie
Dzisiaj śpiewają pacynki
Głosem prowokacji
Słabą przeponą
Trawią oddech w partyturze
Aktor przysiada
Tekturowe krzesło pod nim
Przysiada
Przysiada elektryczność
Wstaje widownia
Zdezorientowanie na przełaj
Do szatni
W kubłach spakowane programy
Kłódka na drzwiach atelier
Zamykamy dzisiaj świat
Zamykamy dzisiaj czas
Zabieramy z sobą nas
W poczekalni taki tłok
Największe zło zamiecią
Wniknęło pod paznokcie
Teatru wyobrażeń ziemi.

poniedziałek, 30 maja 2016

Szalone dni

Szkoda mi czasów
Gdy kobiety na głowach nosiły 
Kosze
Pełne spokoju owoców
Których soki napełniały
Tęczowe kielichy
Ze śladami ust jedynie
Zakochanych
W każdym jabłku można było
Przejrzeć się jak w szklanej kuli
A tam czas wojen i czas pokoju
Dziś w małej zatoczce
Nie ma miejsca
Na zwrot soli łzom
Wylanym do pobliskiego rynsztoka
Robaczywe rośliny zapowiadają
Głód wojny i pokoju
Na wargach maluje się tylko
Wosk ze świecowych kredek.

wtorek, 24 maja 2016

Ogród z goździkami

Kupiłam ogrodowe goździki - różowe, ale niespecjalnie blade i fuksjowe, ale trochę fioletowe. Popiłam je kroplami na uspokojenie. Uspokojenie fruwało po pokoju jak owad na działce, której nigdy nie miałam. Jakoś nie miałam skłonności nigdy do ziemi ani słabości do grabek i szpadelka. Trochę pobiegałam za uspokojeniem, bo zapomniałam, czym jest pragnienie a czym pożądanie i nie odróżniałam chcieć od potrzebować. Ułożyłam goździki w dwa osobne bukiety, bo moje życie jest osobne. Chciałabym, by było osobliwe. Potem czytałam książkę, której akcja przeniosła mnie na Czarny Ląd i dowiedziałam się, że najważniejsze, by mieszkanie było przewiewne. Nie chciało mi się jednak malować na twarzy brwi zdumienia, więc tylko otworzyłam okna. Firanki zaczęły pracować jak najęte. Po godzinie znalazłam wiaderko z porzuconego dzieciństwa i zaczęłam myśleć o działce, której nie chcę mieć. Nie zauważyłam nawet, że uspokojenie sfrunęło w tym czasie na moje ramię. Goździki były piękne. Nie wcześniej i nie potem. W tym czasie. W czasie goździków ogrodowych.

sobota, 21 maja 2016

Drewniany ptak

Od morza wiało nad ranem groźniej niż kiedykolwiek, a mimo to nikt nie patrzył w stronę, gdzie zlała się szmaragdowa toń wody i szarzyzna nieba. Nie miało znaczenia, kto przeżyje ani komu uda się nie narazić na gniew ostrych podmuchów. Liczyły się tylko kutry, ryby, sieci oraz kutry, ryby i sieci. Mały Dawid, który jeszcze nie urósł na tyle, by wypływać w morze ani nie urósł tyle, żeby wąchać tabakę i w końcu był na tyle mały, że mógł samodzielnie cerować sieci i segregować ryby, wiedział i tak o życiu już wszystko. Wiedział, że zawsze jest wiatr, tak jak zawsze jest kubek herbaty i zawsze są ryby oraz sieci w różnym stanie. Każdy człowiek, o ile jest mężczyzną, wypływa w morze, zaś kobieta go wypatruje i obiera ryby. Wiedział, że mężczyźni z jego wioski nie noszą tatuażu, bo tego zabrania Tora. Wiedział też, że niekiedy w życiu pojawiają się tragedie, np. są puste sieci. Kiedy nie ma ryb, życie się kończy i trzeba umierać. Więc lepiej, żeby umierały ryby. Najlepiej, żeby ryba przed śmiercią zdążyła się rozmnożyć, żeby można było nazajutrz zabić jej córkę lub syna. Choroby nie istniały. Nie mówiło się o nich głośno, bo i po co. I tak zegar musi wskazywać mijające godziny, a rytm biologiczny nadmorskiej wioski był zegarem tej wspólnoty i nie było w nim czasu na odpoczynek. Inaczej było w piątek o zachodzie słońca, kiedy nawet życie w morskich głębinach miało szabat. Dawid wyobrażał sobie często życie w wiosce, gdy szabat wypadałby co drugi dzień, a ojciec miałby do niego taką cierpliwość, jaką ma odpowiadając mu na szabasowe pytania. Sen był krótki, zaczynał się ostrym bólem kości i stawów, kończył się nagle spastycznym skurczem o świcie, gdy nawet nie było jeszcze widać plam po oleju na ścianie. Każdy spał krótko i tylko pięć godzin odpoczynku kończyło się szybkim przebudzeniem bez budzenia. Kto nie wytrzymywał - umierał. Zeszłej nocy zmarł stary Ezechiel, który uczył ojca Dawida, jak chwytać ogromniaste ryby. Kiedyś z połowów wrócił bez jednego ramienia. Co prawda, ojciec Dawida przysmażył mu czerwoną jamę barku ogniem, ale i tak stary zmarł po kilku tygodniach. Może i lepiej. Rzygał często krwią i przewracał się, a to zabiera czas pracy. Czas pracy przedłuża się i zabiera sen, a sen to cichy złodziej - kradnie życie. Ezechiel do samego końca odmawiał nad chlebem netilat jadajim, chociaż go nie trawił.
Dawid dowiedział się, że w innych miejscach świata ludzie żyją inaczej, ale to chyba nieprawda. Kiedyś świeżo wymalowaną łodzią przypłynęli jacyś goje po ryby. Płacili mąką, cukrem i herbatą. Jedna dziewczyna opowiadała o drewnianych ludkach i zwierzątkach, które robi zamiast, np. łatać sieci. Na koniec dała Dawidowi małego drewnianego ptaka z krzywym dzióbkiem, wyskubanym ogonem i nierównymi skrzydłami. Mówiła, że ptak jej się nie udał, więc go nie sprzeda. Powiedziała, że to dla Dawida na szczęście. Kiedy chłopak zaczął ptaka oglądać dokładnie, odpadło mu oko. Teraz drewniany ptak - cudak stoi na stole, frontem do okna i zerka na świat jednym okiem. Nie można go zjeść, gdy jest się głodnym, ani się ogrzać spalając go, bo jest zbyt mały. Nie nadaje się nawet na cerę do sieci. Po co ludzie tracą czas na takie ptaki i czy są gdzieś ludzie, którzy mają tyle czasu i ryb, by oglądać i kupować drewniane dziwadła. Od wizyty tamtej dziewczyny minęły miesiące, a Dawid nie mógł sobie w żaden sposób wytłumaczyć, skąd bierze się na świecie życie z miejscem na drewniane ptaki.
Głód pochodzi z samego centrum naszego jestestwa, a nie z żołądka. Nie pozwala o sobie zapomnieć ani karmić się wspomnieniami. Pozostawia po sobie wieczną tęsknotę za uczuciem sytości, nieodłączne pożądanie spełnienia wielkiej woli. Głód należy traktować z respektem, gdyż w gniewie karze bólem głowy i omdleniami. Dlatego mały Dawid wiedział, że gdy nadejdzie, nie można go przeklinać, ale jeszcze bardziej skupić się na reperacji sieci. Głodu bali się wszyscy, nawet ojciec Dawida, który nie bał się huraganu, burzy, a nawet ostrych skał.
Dawid i tak wiedział, że Głód przychodzi z otchłani zawieszonej między niebem a morzem. Wynurza się z czeluści szarzyzny i rozmytych granatów; chwyta się małej wioski, by nie utonąć i już jest wśród nas. Jest większy od starego Ezechiela, który umarł na wiosnę i grubszy od pani Racheli, która ponoć podjada suszone ryby, pozostawione na czarną godzinę. Głód jest bardzo zły i bardzo silny; zabił kiedyś małą Miriam, bo biegała z tydzień po wiosce i krzyczała, że dłużej już nie wytrzyma. Matka Miriam, kiedy chowali małą, nawrzeszczała tak mocno na Głód, że on podły i nikczemny, aż zaczęła pluć krwią. Popluła trzy dni i zmarła. Stara Goldmanowa przestrzega zawsze przed bluźnierstwami. Dlatego Dawid nigdy źle o Głodzie nie myśli. Gdy się zjawia, wita go słowami: ”Szalom, wielki panie Głodzie. Miło mi, że pan mnie odwiedził. Proszę odpocząć i nie gniewać się na mnie. Bardzo pana proszę, drogi panie Głodzie, niech pan zabierze się jutro z mężczyznami na ryby i zostawi naszą wioskę. Bo choć jest pan bardzo dobry, to trudno jest przy panu rano wstać, szybko pracować, a także od razu zasnąć. Życzę panu dobrych połowów i małych wiatrów.”Gdy Dawid powtarza te zdania dość długo i bardzo grzecznie - Głód potrafi usłuchać. I gdy nad wieczorem przybijają do brzegu kutry pełne ryb, kobiety płaczą ze szczęścia, a Dawid wie, że pan Głód odpłynął kutrem ojca i zeskoczył na inną wioskę.
Na świecie istnieje co najmniej kilkadziesiąt wiosek i ze dwa większe miasta. Wyobrażacie sobie, ile w morzu musi być ryb, żeby wszyscy się najedli. Dziewczyna od drewnianego ptaka opowiadała, że był kiedyś jakiś Jezus, który rozmnażał ryby. Dawid nie wie, ile Jezus tego namnożył, ale wie, że sieci ojca są nieraz puste. Dawid próbował policzyć wszystkie ryby, jakie są na świecie, ale umie tylko do siedmiu, więc to nic nie dało. Rywka, jego siostra, jest już duża i umie liczyć do 99, ale dała mu ścierką przez głowę, gdy ją poprosił o te wyliczenia. Pan Bauer powiedział raz Dawidowi, że ziemia dzieli się na półkule i gdy był młody pamiętał na jakie, ale na pewno na świecie jest cała masa wiosek i miast. Dużo więcej niż Rywka umie zliczyć. Ojciec mówi, że pan Bauer jest już coraz starszy i trudno się z nim dogadać. Jego żona uciekła przed laty z dostawcą herbaty, bo pan Bauer połamał jej żebra, żeby szybciej suszyła ryby. Tate opowiadał, że po tygodniu wyłowili z morza zwłoki pani Bauer i dostawcy herbaty; mieli związane nogi i zawieszone na nich kamienie. Kobiety z naszej wioski nie mogą opuszczać swoich mężczyzn.
Bardzo dobrze, że w życiu jest rum. Gdyby nie było rumu, naszej wiosce żyłoby się o wiele trudniej. Mama cieszy się, gdy tate idzie pić rum z innymi mężczyznami. Wtedy nie patrzy jej na ręce, nie pogania i nie bije. Chociaż mama i tak nie może narzekać, bo tate jej wcale nie bije mocno. Jej sąsiadki mają znacznie gorzej, a może to dlatego, że mama jest bardzo dokładna, zwinna i szybka, i tate nie musi aż tak jej dokładać. Wuj Abraham chciał już mi dać rum, ale tate powiedział, że dopiero jak będę miał włosy pod pachami i na jajach. Jeszcze przed chwilą, gdy siusiałem, dokładnie sprawdzałem, chyba nigdy mi nie urosną. Chciałbym napić się rumu, bo po nim ludzie są inni niż są, a nazajutrz po przebudzeniu są inni niż byli. Nie wiem jak ten rum to sprawia, ale tak jest. Niestety, to działa tylko na mężczyzn. Mama dostała kiedyś od tate szklankę rumu, bo była straszna zima i mamie kostniały ręce, gdy patroszyła ryby. Tate powiedział, że rum mamę rozgrzeje. Nie wiem, czy rozgrzał, ale po nim mama miała inne oczy i zaczęła płakać. Nigdy nie widziałem jak mama płacze, tylko jak umarła mała Miriam. Mama płakała, przewracała się i krzyczała, że nie wytrzyma tego dłużej. Tate ją pobił i miał rację, bo niby czego miała nie wytrzymać, skoro nie było u nas pana Głodu. Matka zbita i spłakana padła jak nieżywa, a my z Rywką poszliśmy patroszyć ryby. ”Ktoś musi” - rzekł ojciec, ale rumu nam nie dał. Mróz ścisnął tej nocy jak nigdy przedtem. Rywce zsiniały ręce, a mi odpadł kawałek nosa. Po tygodniu gruba pani Rachela powiedziała, że Rywce trzeba obciąć wskazujący palec u prawej ręki, bo będzie za późno, a z moim nosem to i tak nic się nie zrobi. Nie zmartwiłem się, bo w osadzie jest jeszcze paru chłopców bez nosa, ale za to Rywka wrzeszczała okropnie, gdy tate obcinał jej palec. Myślałem, że będzie mniej wrzeszczała, bo tate nim zaczął, dał jej szklankę rumu, ale mówiłem wam, że rum na kobiety działa inaczej. Rywka płakała po obcięciu palca tak jak mama w tamtą noc. Zupełnie niepotrzebnie, bo zima choć ostra, była stosunkowo krótka i nie marzły już ręce przy patroszeniu ryb. Ale i tak powiedziałem Rywce, że drewniany ptak z jednym okiem jest od teraz jej. Mama spojrzała na mnie inaczej i powiedziała, że jestem dobrym chłopcem, ale gdy dorosnę, będę taki jak wszyscy. Mówiąc to podeszła i objęła mnie. Pachniała rybami i dymem. Pogłaskała mnie po głowie; jej chropowate dłonie sprawiły, że odczułem pieczenie na skórze. Ale pomimo to zrobiło mi się dziwnie jakoś... Dokonałbym wielu rzeczy, aby jeszcze raz mnie objęła i pogłaskała. Bo mama nigdy nas nie dotykała. Zrozumiałem, że to z powodu ptaka, którego oddałem Rywce. Gdybym miał jeszcze jednego... Od tej pory już wiem, po co na świecie są drewniane ptaki.

czwartek, 12 maja 2016

Mag

Dzisiaj coś zawiesiło się w powietrzu. Ogniste wizje podsycają niepokój, mnożą strach. W kroplach opadających, z bólem i ciężarem, z kranu jest posmak zbliżającej się burzy. Wysiłkiem dochodzącym z barków próbuję objąć więcej niż mogę. Unoszę troskę i dbałość o szczegóły na wysokość mojej wyobraźni. Nie znajduję jednak jej ujścia i brakuje nam wspólnie miejsca na oddech. Na krześle przy samych drzwiach siada wielki Mag. Ma przykrótkie usta i nie spija śmietanki z elity. Mag kręci się z nadpobudliwości, jego nerwowość udziela się wszystkim obecnym, ale nie jego mądrość. Wypija szklankę pogardy i daje jej drugie życie malując bzy fioletowe i tworząc z niej dzbanuszek. Bez oznacza brak, coś niewystępującego, więc bez na szklance zamiata ową szklankę pod całkowitą nieistotność, niebyt i w rezultacie obecność Maga nic nie wnosi i zostaje odczytana jako bezsensowna.

środa, 4 maja 2016

Scena kuchenna

Chodzę boso po rozgrzanym piachu. Dotykam jądra Ziemi, a za nim Wszechświata. Organoleptyczny kontakt z tą, która mnie nosi i znosi. Z włosów skapuje mi jeszcze woda, bo nienawidzę suszarek. Na wznak zroszona trawa trawi zmysłowy kontakt z wyczekiwaniem. Do jedenastej pozostały tylko trzy minuty. O jedenastej nic się nie wydarzy. Nie zezwalam na żadne komentarze. Rzadki przypadek jak mój uśmiech. Poza tym nadsłuchuję mowy kwiatów. Ale tylko fioletowych. Dzisiaj.

niedziela, 1 maja 2016

Herbata przemija

Czasami boję się patrzeć za drzwi, przez okno, przed i za siebie. Boję się wiatru. Burzy. Boję się rano wstać i pomocować się z życiem, poćwiczyć uśmiech w hołdzie zmarszczkom. Nocą boję się snu, że odetnie mnie nagle od życia, że nie zobaczę już ścian, sufitu, herbaty w szklance. Boję się, że nie wejdę do łazienki i nie strącę jak każdego dnia szamponu z pralki, i nie wrzasnę "cholera jasna, kto go tu postawił?!". "Ty, mamo"-odpowie córka, a ja jej na to, że na pewno nie, bo szampon się stawia na półce. Potem poczuję błogi spokój pijąc kawę i pośmieję się sama z siebie, z tego mojego nieporządku. Mój nieporządek jest bardzo uporządkowany. Wiadomo, że nie odłożę na miejsce korali, że będą leżeć na książkach; ametysty na poezjach, turkusy na publicystyce. Wiadomo, że jak prasa to kolczyki. Jak północ to strach przed duchami. Lampka palona do świtu. Lęk przed kontaktem ze ścianą, przed dotknięciem ściany. Lęk przed kontaktem, przed dotykiem. Tęsknota za kontaktem, za dotykiem. Tłumiona normalność. Boję się snuć planów, snuję się całymi dniami po pustych ulicach, bo ludzie, których nie znam, poruszają się tylko, ale ich nie ma. Nie ma ich w moim krwiobiegu. Są krajobrazem. Świętym znakiem całości. Stworzeniem świata. Bo światło już było.Światło jest od przed "jest". Boję się przemijania. Boję się śmierci. Boję się, że mnie nie będzie. Dostanę tort przedawniony upałem. Okaże się, że film, który zrobił na mnie największe wrażenie, nigdy nie powstał i zostanie dopiero nakręcony za pięćdziesiąt lat. Przeganiam szybującą myśl, zrywam jak pajęczynę ze wstrętem, że czai się za nią wielki włochaty pająk. Akcja dzieje się zawsze w drugim pokoju. Spadł deszcz, a z nim kurz opadł po sam próg. Po deszczu kurz powróci, a z nim kałuże łez w moich oczach i zapomnę o oswajaniu tygrysa i waniliowym niebie.