środa, 20 grudnia 2017

Merlin przechodzi na światłach

Czerwone to rubin
Zielone szmaragd
Merlin widzi w światłach kamienie
Kamienie są światłem
Merlin aż i tylko Gubi się
Magia w rzeczywistości
Rzeczywistość zaklęta w przyziemność
Wielki Mag nie umie poradzić sobie
Na zwyczajnym skrzyżowaniu
W teorii tak zwanego przypadku
Merlin może przejść Merlin może się zatrzymać
Merlin nic nie może Merlin musi.

wtorek, 12 grudnia 2017

Moja podróż z Merlin

Merlin mówi że świat jest dziki
Dziki albo dziwny
Na czubek butów wychodzi
Płaski glob planeta z emocjami
Nie radzi sobie w tym Merlin
Okopcone brzegi ust
Wypalone słowa ścięte drzewa 
Drogowskaz ścieżki po której
Merlin ma priorytetem dojść do końca
Żując przestrzeń ciągnącą się jak guma
Mózg odbiera kolejne kłamstwa
Kolejny raz wierzy Planeta drętwieje.

piątek, 8 grudnia 2017

Moja przygoda z Merlin

Brawo
Narysowałam statek
Brawo 
Narysowałaś statek
Jest w kolorach twoich Pani Jeziora
Ale nie przesadziłam z różem
Dość wolno lekko płaci mi
Bezpośrednim zwrotem do adresata
Obok małych szczęść przejeżdża kryształowa grota
Na drugim planie niezrozumiały ziemniak
A nie kamień
Trochę dziwny ten twój statek i to wkoło
Komunikuję się z nią linijkami
Zabiera blok kredki wzrusza nie wiadomo czym kogo
Znam co najmniej kilka powodów 
Dla których przestaje się egzaltować
Na wysokości wzroku szybuje różowy statek
Widzisz to
Jej statek wydostał się z kartki i leci
Jej tu nigdy nie było
Opowiedziałem ci tylko jej niespełnioną historię
Z czasów gdy ciebie poznałem a jej się zawalił świat
Wielki czarodziej Merlin 
Nie To ona miała na imię Merlin
Witamy państwa na pokładzie samolotu Merlin
Obok mnie siedzi staruszka z siwymi włosami do ramion
I małą owieczką na rękach.

czwartek, 7 grudnia 2017

Ułamki

Popatrz
Powiedziała 
Popatrz teraz
Rozsunęła zamek w torebce
Wyjęła lusterko tusz do rzęs i dwanaście kolorów szminek
Po co ci tyle tego
Zapytałam oglądając z ciekawości numerki na spodzie i firmę
Popatrz
Ponowiła kładąc notes i długopis Parkera
Po co mi to tu kładziesz
Popatrz
Nie spojrzałam znudzona
A ona przestała oddychać.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Coś. Nagle

Dzisiaj chciałam otworzyć szerzej drzwi okna
Ale udało mi się tylko oczy
Zamglone oszronić czystą pierwszą łzą
Której nie znał mój policzek a mówi
Że jest przy mnie zawsze
Unoszę swoje odcięte skrzydła
Sprawdzam czy umiem znowu latać
Jak wtedy gdy był tylko jeden świat jedna miłość
Kiedyś wróci tu smak i aromat dużych słodkich owoców
Pokarmu duszy bez konserwantów 
Niemodyfikowanego genetycznie Moje skrzydła odrosną
Mój drogocenny kamień ożyje w pierścionku
Którego nie mam ale mieć powinnam Wróci do mnie
Chciałabym zobaczyć zdziwienie najstarszych drzew
Chciałabym zatrzymać wilczy pęd owczą naiwność kruczą grę
Chciałabym otworzyć szerzej drzwi zamknąć oczy
Poza wszystkimi oknami z których na niby wyglądam.

wtorek, 21 listopada 2017

Parasol

Nie oddawaj bagażu
Nie wiesz co cię czeka
Eskapizm
Mówi nie pytane moje echo
Mój ojciec reperuje parasol
Bóg umarł w Oświęcimiu w objęciach mojej matki
Bóg żyje
Twoja matka też Ty tego nie widzisz
Widziałem za dużo
Nie można widzieć za dużo Tyle co pomieści oko
Krytyk pozbawiony wyobraźni Było już głęboko po dwunastej w nocy
Kiedy ojciec oznajmił mi
Nie mów mi takich rzeczy
Nie będę umiała potem bez ciebie żyć
Co to znaczy potem
No potem
Potem jest teraz
Teraz ty nie żyjesz a ja nie umiem żyć
Ten parasol jest czerwony
Na co umarłemu mężczyźnie czerwony parasol?


niedziela, 19 listopada 2017

Baribum

Jak tylko zamykasz oczy
Jak tylko sen cię pod brodą głaszcze
Jak ściany robią się ciasne i pełne nowych lokatorów
Ja przysyłam do ciebie wielkiego wilczura
Baribuma
I ten Baribum się tobą opiekuje
I wierz mi Pilnuje żeby ci ze ścian nie przegryźli
Twoich pięknych artystycznych rąk w przegubach
Mówiąc to ojciec miesza zamaszyście pepsi
By nie było w niej bąbelków Bo to mu szkodzi na wątrobę
Ściera pot wraz z uśmiechem z martwej twarzy
Jego nieżyjące od kilkudziesięciu lat oczy
Nadal błyszczą jak u pluszowego misia
Tato jesteś podobny do misia Szybko umrę
Przerywa nerwowo Mam słabe serce
Pójdziesz wtedy do sklepu kupisz sobie misia
Nazwiesz go tate i od tej pory ja w nim będę
Nie umrzesz
Umrę pewnie że umrę
Nie umrzesz misie nie umierają
Jesteś moją pluszową nadzieją Przytulam się do ciebie
Śpiewem ptasim chmurą kremową
Światłem girland kwiecia Śmierć nie jest końcem
Kiedy dorośniesz i wyrzucisz już misia
Będę odwiedzał cię sufitem chodząc załamaniem
Mroku i brzasku Będę nutą w naszych ulubionych piosenkach
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Śmierć nie jest niczym złym Przysięgam że będę zawsze w tej piosence
Jak twoja babka pradziadowie
I w tobie będzie grać
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
Tumbalalayka, shpil balalayka
Tumbalalayka, freylech zol zayn
I ty powiesz komuś Kto w tym czasie przy tobie będzie
Mężczyźnie dziecku kotu
To ulubiona piosenka mojego taty
Mojej krwi Moich przeklętych przez świat więzów
Rąk do snu mnie tulących
Które będą teraz Panu grać na cytrze i na lirze
A ty będziesz zlizywać naszej pamięci kamienie
W literach oczy swe przeglądać Literami świat oplatać Litery o sens pytać
W zapachu starej szafy z wahającymi drzwiami
Schronisz nasze wspomnienie Ożywisz moje serce struną śpiewu
Tumbalala, tumbala, tumbalalayka
Tumbala, tumbala, tumbalalayka
I ja to usłyszę i to będzie taki nasz znak
Taka tajemnica
Że pamiętasz o mnie i ja cię słyszę
Podziękuj Bogu za tajemnicę
Za szabasowe świece których blask
Wykrzywił niemieckie twarze w mayn shtetele Płońsk
Nad którym moja matka nadal na obłoku śpiewa
Tumbalalayka, shpil balalayka
Tumbalalayka, freylech zol zayn
Masz jej głos i pierścionek
Klękasz w tej chwili i dziękujesz Bogu za wszystko
Nie płacz tylko klękaj
A ty wiesz ile ja się nachodziłem po lesie zanim znalazłem Baribuma
On jest królem tego lasu i ma syna
Małego burego szczeniaka
Jak Baribum będzie miał ważną naradę Zakupy w samie
To wtedy będzie cię pilnował mały szczeniaczek
Jak ta karetka wolno jedzie
Jeszcze mógłbym troszkę pożyć Sandałki nowe bym ci kupił
Piękne olsztyńskie jeziora Zaskoczona śmierć
Zapachem rosołu w kuchni
Tato nie zostawiaj mnie Zostań
Tumbala, tumbala, tumbalalayka

Tumbalalayka, tate, tumbalalayka
Tate, tumbalala
Tumbala, tate
Tate, tumbalalayka
Layla tow.

________________________________________________


W utworze wykorzystano fragmenty pieśni ludowej w języku jidysz Tumbalalayka, zamieszczonej w Shalom. Yiddish songs. André Ochodlo, Gdańsk 2000.

piątek, 17 listopada 2017

Idzie przez sen mój ojciec


Idzie przez sen mój ojciec
Trzyma w rękach mój obłok snu
Jest poważny Ma garnitur którego nie znam
Przedstawiam go pustym drzwiom
Mówię że to mój ojciec
Prowadzę go światłem świec do sali
Na której nikt nie czeka
To mój ojciec głośno obwieszczam
Zaczyna się garbić
Jakby bał się że nie przygotował specjalnej mowy
Stale masz loki jak mała dziewczynka
Mówiąc odgarnia mi grzywkę z czoła
Nie czuję jego ręki
Czuję ciepło jego oczu na swoich powiekach
Nie to świetlówki
Weź mnie pod rękę mówi ojciec
Ale ja wolę biegać przy nim i podskakiwać
Z czterdziestoma latami na plecach
Idzie przez sen mój ojciec
Ma długi płaszcz do kostek
Bruzdy na twarzy
I szacunek na wskazującym palcu
Nie podskakuj kiedy do ciebie mówię
Ty do mnie nie mówisz Ciebie nie ma
Jestem Popatrz stoję obok twojego cienia
Znam go dobrze Jesteśmy po imieniu
Nie ma ciebie Nie ma...Nie ma gdy piorę wielki prochowiec
Życia Nie ma gdy rozdrapuję do krwi każdą chwilę ciszy
Nieznośnej
Idzie przez sen mój ojciec
Ma na ustach bladoróżową bezradność Podnosi rękę
Jakby chciał pomachać albo się przeżegnać
Daj mi rękę Pochodź ze mną trochę Wypluń gumę
Tańczę ze szmacianą kukłą w kółeczku
Nie ma cię nie ma nie ma
Biegnę pustą drogą Kałuże połykają moje łzy
To mój ojciec Tata
Ale kałuże milczą
Nie chodziłem akurat tą drogą
Tłumaczy stary stłoczony bezsilnością
Nie ma cię nie ma
Nadal masz piegi na nosie
Nie znasz już mojego nosa krzyczę mu prosto w nieżywą twarz
Nie ma ciebie Nie ma ciebie
Staję naprzeciw wielkiego dębu który ma ramiona rozłożone jak
Chrystus
To mój ojciec
Tak Wiem odpowiada stary dąb
Odwracam się z radością
Ale starego ojca już nie ma. 


środa, 15 listopada 2017

Urodziny mojego Tatusia




Dzisiaj mija Setna Rocznica Urodzin mojego Ojca, Przyjaciela i Mentora.

Kocham Cię, Tatusiu, bardzo bardzo mocno.

Wiem, że gdzieś jesteś. Wiesz, że zawsze o Tobie pamiętam. Oboje wiemy, że kiedyś się spotkamy i dokończymy naszą rozmowę o Baczyńskim. Teraz ja jestem tutaj, na tej drodze zwanej ziemskim żywotem. Czasami biegnę a czasami szybko idę. Niepotrzebnie oglądam się za siebie, ale nie umiem inaczej. Ty rozświetlasz gdzieś noc dachu Ziemi, bym mogła dotrzeć do kolejnych bram. A kiedy upadam, słyszę za każdym razem Twój głos. Pamiętasz? Miałam wtedy 5 lat i spadłam z roweru. Nie podniosłeś mnie, tylko powiedziałeś "jeśli tylko możesz wstać to wstań". Mogę, Tato, jeszcze mogę, podnoszę się i otrzepuję kolana. Idę dalej. Nie żyjesz już bardzo długo. Kiedyś bałam się, że jak będziesz nie żył jeszcze dłużej to zapomnę o tych iskierkach w Twoich czarnych oczach, o Twoich mądrych i silnych rękach, o brzmieniu Twego głosu. Tak się nie stało. Jakiś czas temu szłam sobie sama myśląc o czymś ważnym i mniej ważnym, i świat powiał Twoim zapachem. Tym samym, którym przytulałeś mnie i ściskałeś trochę zapominając, że mam kości. Tym samym, gdy pochylałeś się nade mną z ciepłą herbatą budząc mnie do szkoły. Mogłabym się założyć, że wtedy, na tej pustej ulicy z dekoracją przedwcześnie opadniętych liści, byłeś także Ty. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale dla mnie człowiek jest zapachem i każdy ma swój. To byłeś Ty, Tatku. Wiem, że nade mną czuwasz. I wiem, że bardzo kochasz Angelikę, chociaż już Cię nie było, gdy Ona się rodziła. Jednak Twoja obecność była wyczuwalna przy wszystkich ważnych egzaminach i obronach Angeliki. Jak dotąd nie spotkałam człowieka tak mądrego jak Ty. Jesteś dla mnie prawdziwym autorytetem, któremu nigdy nie dorównam. Nawet nie chcę, bo fajnie jest mieć autorytet. Dbaj o Mamę. Kiedy będziesz dzisiaj świętował swoje Setne Urodziny z całą Rodziną, przekaż wszystkim ode mnie buziaczki. Pa, Tata, na razie :).




poniedziałek, 13 listopada 2017

Szklany zamek

Czy jedno wydarzenie może zadecydować o całym życiu? Jak to jest możliwe, że coś trwa chwilę a potem gdzieś za kurtyną codzienności trwa wiecznie? Teoretycznie człowiek ma tysiące szans, tyle ile dni, by zmienić, przewartościować, ogarnąć. Ale tak się nie dzieje, nawet jeśli marzy o szklanym zamku. Molestowanie seksualne w dzieciństwie doprowadziło Rexa, bohatera filmu D.D. Crettona, do poważnych dysfunkcji i uzależnień. Nigdy nie zbudował szklanego zamku, tak jak nigdy nie wydostał się spod wpływu zboczonej matki. Uciekł od niej, jak uciekł od życia, pozostając w koszmarze jej szponów. Alkoholik i hazardzista, który uznawał swój, znikomy za przemożny, wpływ na bieg życia, swojego i całej dookolności. Do końca pozostał tym okaleczonym dzieckiem, które odgrażało się po kolejnym ciosie, że jak zechce to jeszcze wszystkim pokaże i wszystkim się postawi. Rana, stale otwarta, zalewana alkoholem. Gówniarowatość skrzywiana kolejnymi promilami. Genialny umysł, niewiarygodna mądrość nie są w stanie przebić się przez ból istnienia oraz nieograniczone poczucie wolności, która zdaniem Rexa, jest ochroną przed złem świata. Mocny eskapizm, którego zabrakło kiedyś przy molestującej matce, przełożył się na jego życie i rodziny. Jeannette, ukochana córka Rexa, wzniosła się ponad skrajną patologię rodziny i wyciągnęła z niej rodzeństwo. Może nie jest to victoria na całym polu, bo najmłodszej siostrze się nie udało. Jednak patologię i biedę się dziedziczy, wnika na zawsze w korzenie, a te dzieci są już w innym, lepszym świecie. To ludzie wykształceni, pracujący, żyjący w normalnych domach, a nie na wysypisku śmieci. I tu był też ten jeden raz. Rex uczył córkę pływać rzucając ją dosłownie na głęboką wodę. Dwa razy się topiła. Za trzecim dopłynęła do brzegu. Ojciec pokazał jej siłę, która w niej cały czas była. Umiejętności czekające na uruchomienie i że to od niej tylko zależy, czy dopłynie do brzegu. Czy zeżre ją strach, czy też uwierzy, że może wszystko. Pływanie jako symbol samego życia, samodzielności, niezależności i zaradności. Można przetrwać całe życie trzymając się kurczowo brzegu, który paradoksalnie tym brzegiem być przestaje, gdyż sam bezruch jest atakiem człowieka na samego siebie. Człowiek musi umieć się poruszać, nawet jeśli te ruchy są niezborne. Ruch jednak przenosi i pozwala urzeczywistnić marzenie, plan, cel. Każdy ruch wiąże się z pewnym ryzykiem. Całkowity bezruch to niepodjęcie ryzyka koniecznego. Dzisiaj Jeannette jest znaną dziennikarką i w jakimś sensie udało jej się przedostać z otchłani głodu, brudu i niedostatku do zamku. Może nie jest on szklany, ale jest zamkiem Jeannette.

środa, 25 października 2017

Szymon

Dostajemy to, co dajemy. Każdy nasz uczynek ma bezpośredni zwrot do nadawcy, ale nie bezpośrednią drogą. Może stąd te rozczarowania, że podziękowania są słabe albo żadne. Po uderzeniu w stół, odzywają się nożyce a nie stół. Pomagamy, bo chcemy, bo tak wypada, bo szkoda kogoś lub czegoś, bo jest to wynikiem norm społecznych, którym podlegamy. Gorzej, jeśli pomagamy na pokaz. Moda dzisiejszych czasów; kiedyś ktoś miał więcej i dawał temu, co nie ma nic. Teraz ktoś ma bardzo dużo i daje komuś, kto miał kiedyś coś i robi z tego show. Rozpowiada o swojej hojności, jednocześnie podpierając się wizerunkiem nieszczęśnika. Odziera go z prywatności i zabiera to, co jedynie ma własne - jego terytorium. Ile trzeba pomagać? Ile można, a jeśli nie można to trzeba robić minimum - nie krzywdzić, nie budować swego losu na łzach, nie deptać innych i po ich ziemi. Zdarza się, że sama pomoc nie wypływa jednocześnie z pozytywnymi uczuciami, bo z różnych przyczyn ich nie ma, jeszcze nie ma. Ale my tak naprawdę nigdy nie wiemy, czyj los jest szczególnie błogosławiony i za każdym razem może się zdarzyć, że pomocy potrzebuje anioł. Oczywiście, można schować się w bramie i udać, że się nie widzi wyciągniętych rąk, ale skąd pewność, że ten widok nie będzie podążał za nami? Najłatwiej jest pomóc nieść krzyż w wolnej chwili, bez zaplątania w kłopoty, z pełnym brzuchem, portfelem i zasilonym mocną perspektywą kontem. Super dzionek, biegając z Chodakowską w słuchawkach, łączę obowiązkowy pęd do wieńca "kilo mniej" z dobrym uczynkiem na mojej trasie i wracam z przekonaniem dobrze rozpoczętego dnia do domu. Każdy na swej drodze spotyka Szymona. On przez chwilę małą lub dużą unosi nasze życie, byśmy dali radę pójść dalej, by przez chwilę zrobiło się lżej. Kierowca, który zatrzyma samochód, gdy idziemy w deszczu. Przyjaciel z obiadem, gdy skończyła się wypłata 28 dni przed końcem miesiąca. Znajoma, która wysłucha naszych 102 problemów, bo sama ma tylko 99. Każdy niesie swój krzyż i bele tego krzyża są inne, choć ciężar jednak do udźwignięcia z przestojami. Dla Szymona krzyż Chrystusa nie był zarżnięciem się, to nie był gest wymagający nieludzkiego dla niego wysiłku i wielkich wyrzeczeń. Ale był potrzebny i niezbędny, by wstać i iść dalej. Wiele razy na swej drodze spotykamy Chrystusa, a potem nie łączymy nieoczekiwanej odmiany losu tudzież zapłaty z jakimś swoim gestem wobec kogoś niezapamiętanego. Chrystus z krzyżem, upadający z bólu i cierpienia Mesjasz, może pozostać w naszej pamięci bez twarzy. Jedynie zarysem postaci albo nawet nie to. Ale każdy grosz wrzucony do słoika po koncentracie pomidorowym i każda bułka kupiona matce z dziećmi w piekarni to takie żywe łącze z Panem Bogiem. Pomoc nie zawsze jest w różowym pudełku przewiązanym kokardą w kropki. Pomoc może cuchnąć i uwierać a wyświadczenie jej koliduje z naszym wyobrażeniem o życiu. Jeśli pomagasz to nie oceniaj i nie dawaj rad, którymi ponoć wybrukowane jest piekło. Pomóż i idź dalej. Kamera to zarejestrowała. Jesteś w kadrze. Bóg Cię zobaczył, Szymonie.

niedziela, 22 października 2017

Tomasz. Rewolucja

Nie ma takiej opcji, by każdy każdemu uwierzył we wszystko. Paradoksalnie to generuje kłamców. Prawda jest niewiarygodna, odrealniona, irracjonalna, dziwaczna, zupełnie nie z tej ziemi. Łatwiej uwierzyć w kłamstwo niż w prawdę, bo ono się nie dzieje i nie wydarza. Ono ma fabułę, wątek główny i poboczny a nawet motyw i epizod. Kłamstwo ma najczęściej jakiś utkany zakłamany pejzaż. Coś, co przekonuje i ma wysokie prawdopodobieństwo. Im bardziej prawda odstaje od ogólnych danych statystycznych i przełamuje standardy w społeczeństwie, mąci w ustalonych regułach, osoba głosząca ową prawdę jawi się jako szaleniec lub łgarz. Ludzie lgną do rutyny, chociaż ona nie lgnie do ludzi, bo jest zaprzeczeniem siły natury, zdolności do zmian, spontaniczności i otwartości na nowe. Rutyna jest iluzją spokoju i bezpieczeństwa. Rutyna wytwarza pancerz, który nie dopuszcza światła. Standard to zaś ogarnianie tego, co w zasięgu bez pokonywania, gigantycznego wysiłku, który odrywa od codzienności i związanych z nią czynności. Wiatr zapowiada zmiany, im silniejszy tym one większe. Każda rewolucja, jaka się dokonała była owym wiatrem. Przeszła z mniejszym lub większym bólem, ale zmiany po niej wynikające tworzą obraz współczesnego świata. Skutecznej trwałej zmiany w każdym obszarze życia dokonują ludzie wybitni. Nierzadko geniusze. Mówią oni najczęściej językiem, którego współczesność nie rozumie i proponują zmiany, których współczesność nie zna. Ich język jest trudny, brzmi obco, frazy rozjeżdżają się w dziwne strony i ciężko utrzymać skupienie na dłuższej wypowiedzi. Fachowcy w konkretnej dziedzinie, operujący skokami myślowymi, bez pomocniczych klocków w zanadrzu. Geniusz, którego następna epoka tak właśnie nazwie to szaleniec współczesności. Dziwak, który nie chce robić tego, co wykonują wszyscy, nie wiadomo czego szuka i po co. Arogancja, strach przed nieznanym oraz niechęć do niezrozumiałego powodują, że geniusza się odrzuca. Jeśli nie chce odejść, wywołuje agresję. Upór w dążeniu do celu, wytrwałość i konsekwencja oraz absolutna wiara w swoją misję i powołanie nie pozwalają geniusza zniechęcić i wypłoszyć. Jego ręką naznaczone są karty wszystkich nauk w całej historii. Geniusz musi mieć niebywałą odporność na Tomasza. Bliski człowiek, przyjaciel, ktoś znający zagadnienie a jednak niewierny. Geniusz nie może opierać się na przyjęciu jego prawdy jako jedynej przez wszystkich. Wie, że to kwestia czasu. Bywa, że długiego. To jest moja prawda. Możesz ją przyjąć bądź odrzucić. Nie będę cię bezustannie przekonywać, bo zabraknie mi sił w dalszej drodze, a Twoje kwestionowanie mnie nie wzmocni. Charakter i wybór. Możesz pójść moją drogą, ale nie musisz. Jeśli nie ma w tobie przekonania, idź tam, gdzie tak samo smakują łzy.

czwartek, 19 października 2017

Czas. Stracony

Podczas jednego z mszalnych kazań ksiądz, w odniesieniu do spóźnialskich oraz biernych parafian, zasugerował jakoby ich pojawienie się w kościele było czasem straconym. Nie mnie oceniać tę wypowiedź i jej wpływ na zależności wiara - religia. Nie czuję się na siłach, by interpretować przeżywanie mszy świętej w odrętwieniu wynikającym z problemów i upadków, pozornie wskazującym na bierność. Nie znam powodów, dla których wierni przychodzą parę minut później, ale nie zakładałabym, że wszyscy czynią to z lekceważącego stosunku do sakramentalnego spotkania. Oczywiście, że spóźnianie się z samej definicji jest naganne, ale byłabym pełna obaw przed  formułowaniem takiej tezy. Zostawiając wypowiedź kapłana i jego wpływ na wiernych komuś innemu, zastanawiające pozostaje samo określenie czasu straconego. Moim zdaniem istnieje jeden czas, który dla człowieka może być jedynie czasem dokonanym i czasem niedokonanym. Pojęcie straty bliskich, pieniędzy, inwestycji w ludzi, rzeczy, papiery oczywiście egzystuje, ale nie warunkuje czasu, który te straty obejmuje, do miana straconego. Strata, utrata, niewykorzystanie szansy lub jej niewłaściwe wykorzystanie wpisuje się w człowieczy los jako doświadczenie. Życie sumuje doświadczenia, które mimo wpływu na kręgosłup, mogą zostać wykorzystane albo nie, ale z całą pewnością odbijają się w zmarszczkach, mimice i gestach. Poziom, na którym znajduje się dusza i stopień jej rozwoju mają decydujący wpływ na jakość przemian następujących po doświadczeniu. Dużym ryzykiem obarczone są doświadczenia, stopień ich komplikacji, natężenie i częstotliwość, z jakimi spadają na jedne ludzkie barki. Reakcje bowiem bywają różne, skrajne, ale nie można ich utożsamiać z przemianą, jaka następuje w pewnej odległości. Kiedy miałam 15 lat umarł mi na rękach mój tata. To była niedziela, czas zgonu 15.10. Tego dnia poszłam rano do kościoła. Potem rozmawiałam z ojcem o Baczyńskim i jego poezji. Mama gotowała obiad. Ulubione przez tatę pyzy w rosole. Potem umarł. Czwarty zawał serca. Bez szans. Dzień wcześniej skończyłam 15 lat i nie rozumiałam, że można się obudzić, zjeść śniadanie, czytać Baczyńskiego, rozmawiać i umrzeć w środku dnia. Zdjęłam zegarek z ręki ojca i nie rozumiałam również, jak zegarek ma czelność działać, skoro jego właściciel umarł. Moja mama chyba tego też nie zrozumiała albo zrozumiała coś innego, w każdym razie dostała zawału i leżała pod monitorem w szpitalu. Nie było jej miesiącami. Mój świat runął 15 marca 1981 roku o godzinie 15.10 i nastał zupełnie nowy, obcy i nieprzychylny. Żałoba, strach o matkę, rozkminianie kartek żywnościowych, ordynowanie domem w składzie jednoosobowym i przy okazji szkoła. Obraziłam się na Pana Boga. Nie przestałam w Niego wierzyć, ale byłam na Niego śmiertelnie obrażona. Nie chodziłam do kościoła, na lekcjach religii rysowałam zające i baby jagi na miotle. Spóźniałam się i uporczywie przeszkadzałam katechecie w prowadzeniu zajęć. Kompletnie nie mogłam pogodzić się z faktem, że moje modlitwy do Boga w czasie reanimacji mojego ojca zostały odrzucone i że Bóg pozwolił na to, bym została sama w domu z tymże domem na głowie. Po paru miesiącach takiej jazdy stwierdziłam, że odpuszczam sobie szkołę (pierwsza klasa liceum), bo nie ogarniam życia. W nocy nie spałam ze strachu przed potworem z szafy, byłam wycieńczona pracą u znajomych - za sprzątanie i pielęgnowanie ogrodu dostawałam posiłki. Nie nastawiłam budzika, pierwszy raz nie nastawiłam. O 7.00 obudził mnie mój ojciec. Był tak realny, że zapomniałam o jego śmierci. Rozmawiał ze mną kwadrans. Uśmiechał się, wyglądał zdrowo i byłam kwadrans szczęśliwa. Tego dnia poszłam do szkoły, potem do kościoła. Odwiedziłam mamę w szpitalu i poprosiłam księdza o pracę zaliczeniową z religii. Przez ten jeden rok zmieniłam się nieodwracalnie i zmieniło się wszystko, co znałam. Nauczyłam się, że to co znam, znam jedynie z mojej optyki i że ludzie są inni, niż wydaje się, że są. Nie uważam jednak, by był to czas stracony. On się dokonał i dokonały się w nim pewne zadania, lekcje, wydarzenia. Idąc tropem werbalnym, przywołanego przeze mnie na początku, księdza, można byłoby sędziwe lata życia uznawać za absolutnie stracone z wielu względów. Ale każdy nasz krok, jaki by nie był i w którą stronę by nie szedł, nigdy nie jest czasem straconym a jedynie zaliczonym po coś. Coś ma się w nas otworzyć, coś mamy zrozumieć, a czasami nasza dusza nie umie tego pojąć i nie potrafimy przyjąć tego, co na nas spada. Rozumowy stosunek do życia nie wystarcza albo przestaje wystarczać, wiara się chwieje i ta katechetyczna,i ta eklektyczna. Dzisiaj mam 51 lat i jestem wdzięczna Bogu za to, że przyszedł wiele lat temu do przerażonej nastolatki na piętnaście minut pod postacią taty. To było zaledwie parę minut, które mnie uratowały. Bo nie przestałam w Niego wierzyć, a On wybaczył mi mój gniew.

wtorek, 17 października 2017

Weronika

Zew serca. Nie ma czasu na myślenie, zastanawianie się, analizę. Działa silnie empatia. Współczucie. Potężny impuls nakazujący podjąć działanie w sekundę. Konsekwencje nie są rozpatrywane. Nie w tej danej chwili. Ona przesądza o wszystkim. Bycie Weroniką w czyimś życiu raz, kilka razy. Cnota, szlachetność, miłość bliźniego a może po prostu boskość. Boskość istoty powołanej do życia. Wędrówka z Weroniką byłaby łatwiejsza, ale to samodzielna lekcja. Własny krzyż i własna droga. Czasami ona się pojawi. Można na nią czekać, ale jej nie wypatrywać. Przybiega z chustą w najmniej oczekiwanym momencie. Wbrew wszystkim i wszystkiemu staje po naszej stronie. Pochyla się nad naszym losem. Współodczuwa i chce zmniejszyć ból. Zawsze przynosi zwycięstwo Dziecka Bożego nad złem tego świata. Nie jest w stanie odwrócić losu, zmienić biegu wydarzeń, ale pojawia się ze swoją odwagą i determinacją. Przyznaje się do swoich zachowań. Nie zasila gapiów w zgromadzeniu, którzy może współczują, ale biernie. Zgromadzenie nie podejmuje żadnych działań z uwagi na ostracyzm. Weronice oddane jest na zawsze odbicie Jezusa. Ona sama jest więc odbiciem Jezusa, nike nad oskarżycielem i świadectwem Bożego Planu.

niedziela, 15 października 2017

Judasz

Ktoś bardzo bliski. Przyjaciel, partner, członek rodziny. Ktoś, kto nas bardzo dobrze zna. Wie o nas najwięcej; o naszych mocnych i słabych stronach. Z kim łączy nas emocjonalna więź, komu powierzamy nasze sekrety, radości i troski. Znajomy serca i od serca. Wie o wzlotach i upadkach, o strachu i lęku, o człowieczej wielkości i ludzkich słabościach. Nikt nigdy tak nas nie zrani jak on. To nie będzie odwieczny wróg, naturalny nieprzyjaciel, konkurent, rywal. To jest ktoś, komu zaufaliśmy i zawierzyliśmy. Jego zdrada ma zaboleć neurologicznym bólem. Jego zdrada ma być raną, wiecznie krzyczącą rozpaczą blizną. Taka zdrada jest podobna do śmierci. W jakimś sensie nasz Judasz umiera w chwili zdrady, bo staje się nieodwracalnie kimś innym. Kimś, kogo okazuje się, że nie znamy. Odtąd wspomnienia z nim stają się sepią. Chciałoby się o nim zapomnieć, ale się nie da, bo ten ktoś był bardzo długo ważny, najważniejszy w jakimś obszarze życia, być może w całym życiu. Judasz ma boleć, ma być gorzki. Jeśli wybieramy drogę chrześcijańską i podążamy za Chrystusem to podobne przyciąga podobne. Skala odróżnia jedynie, bo Ocean ma Judasza Swojej wielkości, a kropla tego Oceanu Judaszową kroplę. Możemy zawsze prosić jako dzieci stworzone na Jego obraz i podobieństwo o łaskę. Możemy prosić o cnoty teologalne wiary, nadziei i miłości. To pomaga unieść krzyż i zrozumieć sens doświadczenia, to może zapewnić cud ochrony i ułaskawienia. Judasz też cierpi, życie ze skazą staje się nie do zniesienia. Wolna wola zapętlona w skomplikowanym życiu, pogmatwana ze złudzeniem dobra bądź pozornego zła. W rezultacie nasz los jest nieodgadniony i możemy dla Boga Ojca nie być ani tak dobrymi ani tak złymi jak nam się wydaje. Nasz subiektywizm ogranicza poznanie jedynej Prawdy. Ulegamy słownikowi, który ma człowieka wyrazić, a bywa pułapką. Bezinteresowność to jedno z tych słów. Jest białym krukiem a w ludzkim języku najczęściej hipokryzją. Instynkt samozachowawczy zabrania podjęcia działań bezinteresownych. Mylnie bezinteresowne rozumiane jest jako robienie czegoś nie dla pieniędzy czy nie dla kariery. Bezinteresowne w ramach wspólnego pomagania w rodzinie - gdy jedno ogniwo rodziny jest słabe, prędzej czy później zachoruje cały organizm, jaki ta rodzina stanowi. Bezinteresowne dla zasad przyjętych w przyjaźni. Jestem dla ciebie o każdej porze dnia i nocy, bo wiem, że ty pomożesz mi w potrzebie. Bezinteresowne największe gesty w miłości, bo za to co ja dla niego robię, on będzie mnie bardziej kochał albo zrozumie jaka jestem wspaniała. Bezinteresowne, ale działanie, które poprzez moją aktywność jest obecne w czyimś życiu. Bezinteresowne często mylnie też interpretowane jako bezwarunkowe, nie implikuje, ale tak naprawdę wyklucza. Bezwarunkowa jest miłość do dzieci. Natura jest bardzo silna i walka o przetrwanie naszych genów w naszych dzieciach to gigantyczna siła nie do pokonania. Matka, która nie kocha swoich dzieci i ich nie chce, nie jest jednoznacznie zła. Ona nie ma w sobie imperatywu kategorycznego. Stanowi uszkodzone ogniwo natury, które nie jest zainteresowane przedłużeniem gatunku, więc i opieką nad potomstwem. To rodzaj poważnego ograniczenia i dysfunkcji. Niestety tak jak sprzedanie własnego domu i samochodu, by ukochany mógł założyć studio muzyczne. Zrobione z miłości i dla miłości, by on bardziej poczuł mnie, docenił i był ze mną aż do śmierci. W praktyce rzadko to działa, bo jemu potrzebne jest przede wszystkim studio oraz instrumenty i nie wylewa łez nad nieswoim mieszkaniem i cudzym autem. Dary takiej miłości wcale niekoniecznie można wrzucić do zbioru Dobra. Czy na Judasza da się jakoś przygotować? A warto?

środa, 11 października 2017

Patyczaki kontra grubasy

Dziwne zmiany. Moja generacja to pokolenie patyczaków. Chude dzieci przesądzały o zdecydowanej większości. Chude i bardzo sprawne fizycznie. Zwolnienia z zajęć wychowania fizycznego stanowiły rzadkość i spotykały się z falami krytyki i brakiem akceptacji. Zdecydowanie mile widziane były rozmaite aktywne zajęcia w szkolnych klubach sportowych bądź pływanie czy nurkowanie. Grubasy to pojedyncze przypadki napiętnowane przez armie patyczaków. Dzieciaki, do których praktycznie nikt się nie zwracał po imieniu przez całe lata podstawówki. Koledzy nazywali ich "Gruby" albo "Gruba". Paradoksalnie te osoby w obecnych czasach wcale nie uchodziłyby za grube, bo lekka nadwaga nie wyróżniałaby ich jakoś specjalnie w pokoleniu współczesnych dzieci. To pokolenie patologicznie grubych, mocno otłuszczonych dzieci, z przelewającym się ciałem. Mają zadyszkę po minucie słabego biegu. Wyglądają często podobnie, bo gigantyczna waga rozmywa im rysy twarzy. Dzisiaj nie ma śladu po tamtych patyczakach, którzy dawno już dorośli i dziwacznie przytyli. Ale nie o nich mowa. Przyjrzyjmy się tym bardzo młodym ludziom, którzy dopiero wkraczają w życie. Mają zwolnienia z wf-u, nie gimnastykują się w ogóle, nie chodzą na zajęcia sportowe. Twardzi kanapowcy. Ich światem jest ekran laptopa, tabletu lub świetnego telefonu. Stale jedzą. Stale są głodni. W dobie oznaczeń każdej paczki papierosów dosadną fotką chorego organu lub trumną zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie ma takich wymyślnych obrazków na opakowaniach z produktami zawierającymi cukier. Nie rozumiem, dlaczego nie alarmuje się, że dożyliśmy czasów pokolenia cukroholików. Cukier uzależnia mózg, działa podobnie jak narkotyk. Im więcej je się czekolady, tym częściej wydaje się, że ta czekolada jest niezbędna wręcz konieczna do przeżycia kolejnego dnia. Po latach takiej cukrowej diety następują powikłania z tym cukrem związane - otyłość, cukrzyca i ich następstwa. Cukier jest już prawie we wszystkim, nawet w niewinnym ketchupie czy musztardzie. O cukrze w owocach i miodzie zdaje się zapominać. A tu cała potęga ciastek, ciast niegdyś tylko świątecznych - dziś na wyciągnięcie ręki nawet w "Biedronce", czekoladek, batonów, cukierków, lodów. I ta hipokryzja - dziecko je zdrowo, bo je orzechy. Mały szczegół - te orzechy są oblane sporą warstwą czekolady mlecznej z niską zawartością kakao, ale za to pokaźną cukru. Kremy czekoladowe są reklamowane jako świetne danie na pierwszy posiłek do kalorycznego białego chlebka. Płatki i inne sypanki do mlecznego "zdrowego" śniadanka zawierają mnóstwo cukru. Ciepłe tosty ze słodzonymi konfiturami. Polecane ciastka z dobrego ziarna na drugie śniadanie. Wreszcie soki i musy z cukrową bombą na popicie wcześniejszych smakołyków. Dla starszych dzieci kolorowe, słodkie napoje, chętnie gazowane. Efekt diety jest czytelny dla każdego na podwórku, ulicy, w szkole. Nasze dzieci są niepokojąco grube. Często też blade, bo ciacha i pianki nie uzupełniają witamin. Oczywiście, że nie dotyczy to wszystkich. To jedno ze spostrzeżeń współczesnego życia. Niektórzy rodzice mają mega sportowe ambicje wobec swoich milusińskich i znam trend chowania Krzysia na przyszłego Lewandowskiego. To jednak temat na osobną okazję. Poza dziećmi trenowanymi na przyszłych sportowców i dziewczynkami na diecie ryżowej chowanymi na przyszłe modelki, są też rozsądni rodzice dbający o swoje potomstwo właściwie. Jednak szczupli ludzie to rzadkość. Mamy skrajności - patologiczną otyłość bądź anorektyczną chudość. Przerażający procent populacji uważającej, że bez jedzenia człowiek może żyć. Ten absurd się usytuował i choć przeciętna wiedza z przyrodniczych kierunków wystarczy, by wiedzieć, że człowiek musi jeść to anor uważa inaczej. Nie zajmuję się dietetyką, dlatego ten wpis nie będzie miał porad Ewusi, co dać pupilowi na śniadanko. Niepokoi mnie stan naszych dzieci, stan ich zdrowia, bo uważam, że nie ma ludzi grubych i zdrowych. Masa ciała świadczy o naszym zdrowiu, tak ja nasza kondycja fizyczna. Pewnie patyczaki z mojego dzieciństwa były niedożywione to fakt. Słodycze jednak kojarzyły się ze świętem. Tort był na wyjątkowe okazje, a czekolada pod choinką. Dzisiejsza dostępność słodyczy i ich cena - dużo taniej wychodzi wrzucony baton do plecaka niż porządna kanapka z pełnoziarnistego pieczywa, chudą wędliną i warzywami - powoduje, że dajemy tym, których kochamy najbardziej na świecie, coś, co niszczy ich zdrowie. 

niedziela, 8 października 2017

Teatralna laska

Ostatnio byłam w teatrze i nie byłoby w tym nic dziwnego, bo do teatru chodzę na wszystkie spektakle. Dziwne jest jedynie i aż to, że widziałam w tymże teatrze śpiącą laskę. No... Naprawdę. Kobitka siedziała przede mną i była całkiem żywa przed rozpoczęciem sztuki. Rozglądała się po balkonach, główka jej latała jak dziewczynce z "Egzorcysty", bez pardonu zajmowali ją wszyscy i wszystko. Drzemać zaczęła dość szybko, ale po antrakcie ścięło ją zupełnie. Z otwartą buzią laska śniła dobrą godzinę. O czym, nie wiem. Natomiast wiem na pewno, że jest to pierwsza śpiąca laska, jaką wyczaiłam w teatrze. Wiem, wiem, czepiam się. Może ma problemy ze snem i teatr jest jedynym miejscem, w którym czuje się lepiej niż u siebie w domu. Może nie starcza jej koncentracji na prawie trzy godziny. Może skok temperatury albo kiepska klima. Jednym słowem, żeby nikt owej laski nie namierzył i nie dokuczał teatralnej lasce, szczegółów nie podam. Niech sobie laska śpi, kiedy chce w teatrze.

środa, 4 października 2017

Łuk. Bardzo

Smutek się naprężył Otworzył usta 
I powstał łuk elektryczny
Wstrząs ogarnął wszystkie liście i jedną kawę w kilku filiżankach
Bez ucha słychać było wielką eksplozję płonących
Emocji przeciętych ogniem zwarcia wypowiedzianych synonimów
Miłości Prawdy Dobra i Piękna
Nierozumianych Nieokreślonych Słabo wyważonych
Bez refleksji Namysłu Komunikacji
A smutek uważał że jest nieśmiertelny
I stopił się bo nie umarł
Bóg mu nie pozwolił
A oni niczego nie byli świadomi Cała wyprawa już za nimi
Jaka literatura
Brzmi przecież przedziwnie znajomo i definitywnie obco
Jednym pociągnięciem muzyka świata 
Łamane na światło i lśnienie 
W każdym razie na wysoki połysk Bardzo.

niedziela, 17 września 2017

Między deszczami

Bardzo pionowo
Aż do kostek
Bez tego koniecznego tonu uprzejmości
Oczyszczanie z toksyn
Nawet drzewa mają torsje
Pod stopami układają się ślady
Lata którego nie było Nadziei bo nie umarła ostatnia
Chwile między deszczami 
Kwaśnymi humorami bez pytania o zgodę
Te chwile wypełniają opowiastki z Dzikiego Zachodu
Między deszczami jest taki świat taka wyspa taki brzeg
Gdzie nawet drzewa są zawsze szczęśliwe
I słuchają wszystkiego czego chcę Każdej z moich nut
Na tapecie nadzieja trochę pudrowego różu fuksji trochę
Między się gubi odnajduje zasypia budzi deszcz.

sobota, 2 września 2017

Bez zasłony

Tego dnia mogło stać się wszystko
A nie stało się nic
Prawie nic
Bo to że się nic nie stało
Jest prawie gwarantem że wreszcie się stanie
Drzemie długo a potem wybucha
Płonie wysoko nisko niżej
Ale nie można odwracać się do takich płomieni plecami
Oglądać je przez okulary tęczowe zmory z humorami
Przez ten most który zaczyna i kończy a nawet dzieli
W każdej chwili może wydarzyć się wszystko
Kiedy wszystko jest tylko impresją albo staje się impresją
Prawie nic Prawie cisza Tu z kawą w kubku z lawendą
Gęsta cisza Głośna Bolesna Niedopowiedziana Niezamknięta
Nieotwarta z tajemnicami przypuszczeniami gdybaniami
Cisza która ma korzenie zagadki dlatego stąpa boso
Ciche ciszy stąpanie po ostrzach dnia jest wręcz niestosowne
Bo w takiej sytuacji powinna coś powiedzieć
Cicho.

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Pączek sobie narysuj

Bardzo pani dziękuję. Naprawdę bardzo. Jednak to zdecydowanie za mało. Gdyby mogła pani wyczochrać więcej, wyczesać tłuste kąski oraz kęski. Najlepiej dwa w jednym albo obok. Wie pani, ja nie twierdzę, że nic pani nie zrobiła, ale potrzeby ekonomiczne są wielkie. Jakieś jedno małe kłamstwo, dwa kłamstwa filigranowe, trzy kłamstwa odcięte od świata, kompletnie nie zachowują składu ani ładu. Na kłamstwo jeszcze nikt nie umarł, nikt nie przekręcił się przez kłamstwo, kłamstwa nie zapił wódką, bo nie szło przełknąć. Czemu pani robi z kłamstwa monstrum. Istotę nadczłowieczą, która zmierza ku końcowi, względnie ku upadkowi. Kłamstwo powinno zostać niewidoczne, eteryczne i lepiej go na ziemię nie ściągać. Widziałem panią wczoraj na koncercie. Melomanka. Co koncert jest w mordę jeża. Ja nie, ja wyszedłem gdzieś w połowie. Darmowy koncert to poszedłem; świni i szczecinę wyrwać. Co? A pewnie, że jak bym kupił bilet, to bym nie wyszedł! Do samego końca bym tyłek na taborecie trzymał. Zapłacone to nie wychodzę! A jakie tam brzydko, jakiej klasy nie mam. Wszystkie siedem mam. Na koniec ludzie wstali, żeby owacje były na stojąco? Aha, żeby wyjść? No tak, samochody zaparkowane, szybciej się wydostać... Pani nieżyciowa. Dobra, poczciwa, ale nieżyciowa. Do końca siedziała i na stojąco klaskała, naiwniak, cóż zrobić. O mnie mówią "Waldek maszyna"; rozpierduchę to ja już potrafię zrobić. A kiedy znowu taki koncert będzie? THX, wielkie. Chodziłem pół roku na angielski.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Pączek

Bardzo pani dziękuję. To wiele dla mnie znaczy, ile pani dla mnie zrobiła. Nigdy bym się nie spodziewał tego po pani. Jakoś wytarłem ufność razem z podeszwą butów. Są jak lęk, który nigdy nie mija, stale potrzebne. Koszmary senne gaszę wodą z kranu. Chlorowaną. Te wszystkie filtry są dla mnie zbędne jak flirty. Zajmują czas i niewiele z tego wynika. A z panią mógłbym rozmawiać do rana w przerwach każdego meczu. Podkreślam każdego. Moją pasją jest sport z pozycji fotela. To bezpieczna aktywność fizyczna i daje dystans. Niezbędny w życiu jak piórnik w tornistrze i mydło w podajniku w każdej toalecie. Mydło w kostce mnie zniewala. Czuję wtedy, że należę, poprzez obcowanie z różową kostką, do gospodarza domu. Jest taki sen, który trwa nawet po przebudzeniu. Moim jest sen o wtargnięciu psów na klatkę schodową. Boję się tych psów, ale przyzwyczaiłem się już do snu. Jak ja się pani odwdzięczę? Mam przepalone wszystkie zmysły. Gdybyśmy się spotkali dwadzieścia lat temu, kupiłbym pani pączka z różanym nadzieniem. Taki słodki kwiatek.

sobota, 22 lipca 2017

Rozmowa z garbem

Postaw buty frontem do balkonu
Nie mów do mnie wierszem
Stara skóra musi odpaść
Pomarszczoną zostaw na inne czasy
Nie łap wiatru w wilgotne ręce
Przetrzyj je tym wierszem
Który się jeszcze nie dokonał
Skąd o nim wiesz 
Na samą o nim myśl się garbię
I wstyd mi
Wstyd że nie umiem strzelić ci wierszem
Że tak cicho szepczę skarżę się i walczę
Że ta cisza taka głośna
Że mnie zmiata znosi unosi
A ty tej ciszy służysz Składasz w ofierze zegary
Potem one biją kukają i dzwonią
Ich fabryczne serce pożera to garbate niedoskonałe
Dzieci skaczą przez skakankę Chichot podwórka
Ustaw buty frontem do balkonu
Jakby tam był świat tylko dla mnie
Jakby tam był świat też dla mnie
Wyjdę jak zechcę 
Mam prawo decydować
Jestem metr od balkonu Daleko od twego wiersza.

niedziela, 16 lipca 2017

Albo

Mówili że oddech wiatru będzie
Klejem natury Własnym odbiciem Próżnią lustra
Drugą skórą nagiego ciała Drogiej kanapy Wygodnego fotela
Nie trzeba będzie przeżyć żeby dożyć
Żyć żeby uchwycić
Nie mówili że będzie mieczem
Trudno nim walczyć bo nie można go unieść
Tylko sny bez wysiłku o tej codziennej księdze społeczności
Seks pieniądze Pieniądze seks Seks pieniądze.

niedziela, 9 lipca 2017

Dusza. Wspólna

Kościół w gęstym mroku się pogubił Jeden poeta niesie na barach cynową misę
Ale poeci umierają Boże mój Boże któż Ci libretto poskłada
Nie odbieram telefonów od zastrzeżonych numerów Tłumaczę samotności
Moja samotność leży w moich rękach
W roztrzaskanej kałuży przez niewierzących w życie
Coś więcej niż agnostycy
Widzę odbicie oczu mojej matki Persony Niewiasty
Zgromadzenie dwunastu apostołów ogląda ulice Nie są w stanie pomóc
Odeszli od życia jakiś czas temu
Jest koniec świata Noc się nie skończy Można odespać Wyprostować kości Nie spieszyć
Wyciągnięty jęzor próbuje mnie dotknąć
Oddaję cynową misę Ostatniej Wieczerzy
Wracam do mojego wiersza o ojcu Nie zamieszczam postów o pierwszym zachwycie
Pastelowych freskach Francji kolebce oświecenia Rytualnych gestach Mocnych linijkach poematów Walącym się w gruzy banku świata a potem
Potem to jednorazowy projekt Leży zwinięty na sumieniu
Odnawianego jak oblicze planety Metafizyka światła Wieczność zapisuje wiersz
Gorzka istota materii z cząstkami ognia wody powietrza ziemi
Uginam się pod gorejącym krzewem Oprawiam w antyczne złoto skłonności i przyzwyczajenia
Miliardy zderzeń i zdarzeń
Rzeki historii Łany dzieci z jasną nutą marzeń
Święć się imię Twoje Przyjdź królestwo Twoje Bądź wola Twoja.

sobota, 8 lipca 2017

Krew. Jego

Wyizolowany Judasz pomieszkuje w rodzinach rozbitych Na polach bitewnych
Nuklearnych podchodach Sercach rozpaczliwie poszukujących ukojenia
I tylko astrowe gaje oliwne szemrają o miłosierdziu
Gdy krążą pod nimi szakale Morwowe przestają rosnąć i dają żółte drewno
Jak Żółty Chrystus Gauguina
Podobnie po wieczerzy wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: To jest bowiem kielich krwi mojej
Nowego i Wiecznego Przymierza, Która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę.
I wtedy
Duch Święty rozszczepił się między Ojcem a Synem Załamał swoim ludem i odbił wewnątrz was i wielu
Oddał siebie królom i żebrakom
Z niebem wciąż tym samym dotykam wierszem tamtej szyszki z Ogrodu Getsemani
Lęk prawem i obowiązkiem Ja obrazą i potknięciem
Gwar niesie jak krew w przegubie mocno chwyconym pożądaniem natury
Jakub czyni z kamienia ołtarz Batszeba miłością przekleństwo
Ręce Dawida obmywa krew i pomsty czas dosięga pierworodnego syna
Każdy mierzy się z Hiobowym losem i własną Golgotą
Niestabilny lecz samodzielny nieład Z aromatem pochłaniającym pył międzyplanetarny Rozstępuję się z bólu prawdy jak morze
Ruah walczący z wiatrem zapala światło Animy wieczne Alleluja
Dobranoc powiedziała noc oparta na ulicach Gasząc ostatniego papierosa.

piątek, 7 lipca 2017

Ciało. Jego

I wtedy
Stary Żyd wyszedł z późnym Synem pod rozłożyste pinie
Mały wrzucał mu do kosza dorodne szyszki A Stary charczał mówiąc do niego czule
Szli prostą drogą na końcu której czekały irysy uosabiające tęczę
Syn wyprzedził Ojca Odłączył gen od przeznaczenia Połączył wolę ducha z wolą ciała
Stary dusząc się upadł w poprzek prostej drogi Jego byt ucałował ziemię Jego duch Syna
Animus odłączony od materii Wysypały się szyszki i odłączyły od kosza
Nikt później już nie widział żydowskiego Syna
Tylko żółte akacje ugryzione zębami bólu
Stały się gorzkie na wieczność
A sodomskie jabłka zamieniły się w popiół
Tak przynajmniej szumią dębowe lasy
On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom, mówiąc:
Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy:
To jest bowiem ciało moje,
Które za was będzie wydane.
Od tamtej pory Człowiek obłaskawia samotność
Ona stając się krzyżem zrasta się z plecami I wszędzie już chadzają razem
Aż do ostatniej alejki gdzie pinie zrzucają ostatnie szyszki
Dromadery noszą ze sobą swoją własną wolność
Wiecznie zielone cyprysy udają mimozy A w kielichach odbijają się apostolskie szaty.

wtorek, 27 czerwca 2017

Jednodniowy detoks

Bez zobowiązań
Prywatnie Po cichu 
Prawie deszcz Prawie rosół 
A potem przejdą w długich pelerynach
Czarnych kapturach
Dorożka będzie bardziej realna od zupy
Bo niby wtorek Czas życzeń wtorkowych
Wtorkowych miłych dzionusiów
Coś wpada śmierci w ręce
Roztrzaskuje się niby przypadkiem Prawie ginie
Bez zobowiązań.

niedziela, 18 czerwca 2017

środa, 7 czerwca 2017

Haszta haszta

#powiedzmikimjesteśaodwrócęsię
#odwróćsiędomnieapowiemcikimjestem
#uwolnijmnieodczekaniaajaciebieodnocy
#przyjmijmniezeświatłemawstanęipójdęztobą
#nieodwracajsięnapierwszewołaniebędęzadrugimrazem
#niewołajzadługobomniespłoszysz   #wołaćdługospłoszyć


wtorek, 6 czerwca 2017

Obrażanie codzienności codziennością

Ludzie mają taki dziwny, dla mnie, zwyczaj niedziękowania za życzenia urodzinowe. Co prawda nie składam życzeń po to, by ktoś w pas się kłaniał po ich odczytaniu, ale trudno później z taką osobą zachować normalne relacje. W zasadzie nie powinno już się wychylać na urodziny za rok i z mojej strony to tyle. Z mojej, bo tak naprawdę czaruś, którego mama nie nauczyła mówić dziękuję, robi krzywdę sam sobie. Życzenie musi zostać odebrane z wdzięcznością. W przeciwnym razie nie dość, że się nie spełni to jeszcze narobi hałasu we Wszechświecie. Z grzecznością w ogóle różnie bywa. W miejscach typu filharmonia, teatr, kino mówię "dzień dobry" osobie, przy której siadam. I niedawno właśnie w teatrze na moje "dzień dobry" pani zareagowała szerokim, bardzo sympatycznym uśmiechem oraz pytaniem "my się znamy?". Konsternacja. "Nie, nie znamy się. Mam zarezerwowane miejsce obok pani miejsca. Spędzimy obok siebie dwie godziny. Kultura wymaga, bym się ukłoniła i to pierwsza, bo ja przyszłam z szatni podczas gdy pani była już na widowni". Uśmiech kobiety nie znika, nie zmniejsza się, nic się z nim nie dzieje. Nieruchomy obraz. "Aha, aha. A ja myślałam, że się znamy i będziemy miały o czym plotkować przez dwie godziny". Śmiech głośny, siarczysty, prawie parskanie. W takich sytuacjach zawsze myślę, że chamom jest lżej żyć w tych pogmatwanych czasach. Raźniej. Ostatnio jednak taka sytuacja mi się w teatrze nie przytrafiła, bo nikt przy mnie nie siedział, a sytuacja była spartańska. Spartańska, bo teatr tonął w kurzu i śmieciach. Pod nogami miałam wszystko to, co powinno znaleźć się w kuble. Ale się nie znalazło. A to dlaczego? Śmieci w salach kinowych jakoś sobie próbuję tłumaczyć - seans po seansie, parę minut przerwy, nie zdążą. W teatrze przerwa na jednej sali między seansem a seansem to, co najmniej, doba. Czasami grają dla szkół rano, ale tym razem nie grali. Sacrum tonie w śmieciach. I tych pod nogami, i tych językowych na scenie. Mało jest już sztuk, w których nie pada inna nazwa kobiety lekkich obyczajów. Mój ojciec mawiał, że jak człowiek nie ma nic mądrego do powiedzenia to takimi ozdobnikami język ubarwia. Myślę, że tak. Bo cóż to jest więcej? Wyjście z teatrem na ulicę? Ulica i tak do teatru nie wstąpi. Rewolucja kulturalna i obyczajowa ma być oparta na jednej wytartej partykule emfatycznej? Teatr ma tak zaszokować? Ale kogo? Należałoby oddzielić teatr od podwórka zdecydowaną grubą krechą. Tak dla higieny samej i jeszcze z paru ważnych powodów.