sobota, 31 października 2015

Stworzyć jesień

Wielka ogromna energia 
Wypełnia szklany znicz
Grafika cmentarna
Walczący knot do rana
Gdy światło jest głośniejsze od ciszy
Brak ciał a pustka jest głośniejsza od ciszy
Epitafium wiesza się na czarnym lesie
Kroki nieobecnych głośniejsze od ciszy
Jedno nic z tak wielu nic i nic staje się
Policzalne w konstelacji gwiazd płomieni
Rapsod rozlany w kamieniach
Look rok po roku
Piękna zaduma w atrakcyjnych cenach
Uzależnione od kieszeni zapałki zapalniczki
Zapal zapal zapal
Zmarli potrzebują odrobiny czułości
Wolność poprawność milenium
Festyn instytut cisza.

piątek, 30 października 2015

Datki

Kto ty jesteś?
Tupet
Co tu robisz?
Kwestę
Co to jest?
Koszmarnie dobra oferta
Dla kogo?
Dla nich
Co masz na sobie?
Czarną suknię
Po co ci ona?
Potrzebna do wiersza
Napiszesz wiersz?
Pomyślę o tym
Gdzie?
Na cmentarzu
Wiersz będzie o grobach?
O bezpieczeństwie i higienie kwesty.

środa, 28 października 2015

Podgląd

Jakie to gotyckie. I osadzone na czerwonej glinie. Do pokochania od zaraz. W wolnej chwili nie wolno się bać. Myślenie w życiu niby nie uwiera, jeśli to jest ten właściwy rozmiar. Moja lokalizacja poza zasięgiem i znaczeniem. Wypromuj się, wyprostuj się, a potem zaloguj się. Szlachetnie z lampką czerwonego wina. Jakieś minimum oczekiwań. Przecież chodzi o styl w architekturze, a nie ściany przesiąknięte duchami i pajęczyny, po które żadna wyprawa i to na żadnej drabinie. Domy mające kilkaset lat jęczą jak wiatr schwytany za gardło. Marsz pokoleń przez jedne drzwi. Nawet przez atom drzwi.

niedziela, 18 października 2015

Quo vadis, Meir?

Quo vadis, Meir?
Quo vadis, Ezofowicz?
Kiedy myśl myślą być przestaje
A pogarda staje się tlenem
Jaką drogę Halacha ci wytycza?
Jaką intuicję Pan Bóg ci daje?
A Szybowo nad tobą pod tobą i w koło
A prawo moralne w tobie
Co by powiedział rabin Todros
O Holokauście?
Przecież wieczna jest Sambation.

wtorek, 13 października 2015

Modlitwa Piwniczne inklinacje

Siedziała w półpiwnicznym zgięciu W gęstniejącym wieku ze szklanką napełnioną
Rozrzedzonym do nieprzytomności kompotem Z niewytartą przeszłością
Strach może być sparaliżowany człowiekiem Czas zgęstniał jak wojskowa grochówka
Dzikość jest szczęściem Tycjanowy burgund ceraty o którą wycierały się ręce dłonie i łapy
Izabella z późnego balkonu W brzuchu secesja symetrii samotności
Wodna powłoka szumi w muszli na telewizorze tak for example bez zasolenia
Boże mój
Ochroń mnie zanim mchem się pokryję Przepadnę w nikomu niepotrzebnej torbie świata
Wjedź ze mną do Jerozolimy
Pajace ogryzki szmaty skorupy portale salony
Modlitwa obok kościoła bez świątyni za synagogą
Ave Maryja
Moje brzegi nieokreślone Gorączka pustki Bezwład myśli Zaklęte ciało Bezruch życia
Gotuję mleko od urodzenia nie białe pozostawiając uniesione brwi mostów
Stoję w progach Nieba przed bramą niewidzialnego ołtarza
Niech to co jest rzeczywistym Prawem ma swoje ramy
Administracyjnie chcę określić mój ból
Jest dzień targowy Piątek W miednicy ścieka krew z rozwieszonej koszuli
Moje sześcioletnie czuwanie przy Tobie
Boże mój
W piwnicy uderza łapka konającego szczura Galaktyka oparta o ścianę Pod którą całe życie
Stoję czekając na cud Alienacja w ludzkim świecie świadectwo odrzucenia
Zmarznięte ptaki sarny wychodzące z lasu agresja ciężkiego metalu przypadkowy dotyk
W sklepie po nic za darmo bez znaczenia
Jakiegokolwiek W brzuchu doskonała symetria ukrytych lęków
Asymetryczna może być tylko biżuteria Krzyk za Jezusem za Jerozolimą
Przeczuciem faktu przeznaczenia wypełnienie Zamysłu i planu
Boże mój
Pochwyć mnie w drodze do Damaszku Czas powrotu ma miękkie drzwi Gałąź staje się Obietnicą poznania drzewa Dobra Zła Nie wiem
Tędy szedł Chrystus
Woda chlustem rodząca się Znieść jakoś wizję Apokalipsy
Oprowadź po zmrokach Wyprowadź z morza Halmahera na świat
Nie pozwól odbierać telefonów gdy się o mnie upomni Zamuruj rozwidlenia
Bym nie pobłądziła Siedząca w półpiwnicznym zgięciu
Odwróciła uśmiech od ust Umrze wyższa o poznanie Zagubione konary wbite w los
Rwące powietrze jak pierzastą chałę Ukamienowany świat
Rzymskie prawo ścięcia głowy Twoja krew Ale byk szepcze ktoś w ciemnej sali
Boże mój
Ochroń mnie przed erozją póki jeszcze czuję Mogę czuć Zanim mchem porosnę
Kołysz mnie de la Arena Ścieka moja krew Ułaskawienie może przyjść w ostatniej chwili
Ave Caesar morituri te salutant
Za mną i przede mną głosy wciśnięte w pusty sad
Brzucha idealna symetria stan Hotel Seville moich pytań i wyczekiwania na wiersz.

niedziela, 11 października 2015

Barwy Leśmianowi w dobrym tonie

Kolory zamknięte w ssak barw miodu lanego
Na zmartwienia słomkowe podpięte jasnego
Kapelusza wszechwstążką ostateczności co
Oplata nadchodzące jutro i połechce
Odchodzące wczorajsze W migocącej bańce
Z piany różanej zbitej w zawstydzonej kance
Ale bez znieczulenia Kolory zamknięte
Przygniecione słomkowym kapeluszem Dęte
W przezroczystym gąsiorze zgrzanym od chuchania
Oddechu pory roku przechodząc do spania
Bo na skróty Mydlana bańka kołysze się
Ciut krzywo Odbijają w niej kolory Słyszę
Powciskane w nieładzie bez tchu bez nadziei
Bez pomocy blaknące barwom zwykłych kniei
Na zapas siwizna się kryje we wstążkowych
Kolorach Modli się o szron choć nie w tych porach
By pokrył gąsior beret słomkowych przypłonnych
Oczekujących starców leciwych serc mądrych
Przy drodze Rozmazane dziecko z patyczakiem
Po lodzie Wyraziste zbyt oczy z majakiem
Że nigdzie nie ma drzwi i sklepienia chorego
Nieba od zgłodniałych serc tonu przycichłego
Ale szron nie siada lecz łamie gałąź z trzaskiem
Przewraca gąsior cieni całkiem wczesnym brzaskiem
Odsunięty kapelusz Szybująca wstążka
Wśród konarów drzew Pustka przezroczysta szklana
Porwane kolory przez apetyt i życia
Żarłoczną spróbowana chęć Naga siwizna
Na bezbronnym nijakim asfalcie rozlana.

piątek, 9 października 2015

Mydełko lawendowe 100 g bez wagi

Adonaj zsyła deszcz
Na modlitwę moją
Zroszone zapewnienia 
Pachną lawendą
Przemokłe macewy 
Oddają naftaliną
Po trzecim kadisz
Katolickie krzyże
Wyciągają chude ramiona
Na łzy Pańskie
A prawosławne przesłaniają się
Przekątną czasu
Na zadumanie parasola
Hare Kryszna
Krzyczy wesoły łysol
W worze po starych ziemniakach
Budda klepie się po brzuchu.

poniedziałek, 5 października 2015

Dialekt

Przedwczoraj śniła mi się Prowansja. Była bardzo zadaniowa. Nie mogłam jej dotknąć. Nie wiem, jaką ma skórę, ale poszukiwań trufli nie przerwałam. Mam opory do prawdziwej historii, do samego jej utkania katalońskim jak irracjonalną złością pod koniec dnia. Była wyrazem głodu i niespełnienia. Wszystkie ostatnie sic są tego wyrazem. ABC mierzone od dnia do dnia. Zwyczajne i niezwyczajne ABC. Prowansję na mapie oznaczyłam różową i niebieską kredką kupioną w jakimś starym mieście. Zmiłowanie może przyjść w każdej chwili, a każda może być ostatnią albo pierwszą. Słowo się kończy. Przychodzi taki moment, że słowo się kończy i człowiekowi przestaje wystarczać... To jest ten moment. Natura człowieka, którego potężną potrzebą jest dotyk. ABC znane tylko ze słyszenia. Bladoliliowa lawenda kończy długi spacer a wyspa robi coming out bez rezerwacji. Wchodzę w życie, mam miejscówkę. Parska śmiechem, lecz upina wrzosowe wstążki. Początek jesieni. Oglądam już kalendarze z Prowansji. Zakładam bliskość przez jedyne „mam cię na oku”. Podnoszę rytuał jak rolnik grudę ziemi w polu. Jak pełnoprawna właścicielka wzgórza.

niedziela, 4 października 2015

Powiadam do Hegla

Jeśli substytut innobytu
Albo sam innobyt
Staje na drodze
Do niszczenia i eliminacji
Jeśli coś stworzy inną materię z czymś
I przez to przestanie być ową materią
A inną się stanie
W krzyku i upodleniu
I ze zgrozą krzykną miasta
Nad dziejami dziejów
Które nad nimi zawisną
I pierwotne nie wyda potomstwa
A stanie się zaczynem bez zaczynu
Co przestaje być Absolutem
Choć Absolutem być miało
I jednostką całkowitą bo sprawczą i naczelną
Lecz w połączeniu z podobnym choć innym
Daje byt któremu serce bić przestaje
A serce nie sercem się staje
A co słabe i wątłe
Człowiekiem być przestaje
Wtedy konstelacje gwiazd
Tworzą mózg szatana.

piątek, 2 października 2015

Prowansja

Oglądam Prowansję na zdjęciach w katalogu i myślę, że bardzo tęsknię do życia, którego nie znam. Kto wie, co to za tęsknota? Lawendowe myśli, mały fioletowy odcinek prowadzący do leniwej plaży z piaskiem pamiętającym to, co dla mnie pozostanie tajemnicą. Może właśnie dlatego nie mówię ostatnio o pewnych sprawach, choć to przynajmniej z jednej strony zamyka most. Oglądam się w stronę impresjonistów, lecz brakuje mi języka, by zapowiedzieć „będzie się działo”. To nie jest tak, że mój stan jest nie do opisania dla mnie, może nie erudytki/intelektualistki, ale osoby umiejącej zamknąć myśl w obrębie zdania. Ja nie chcę. Nie chcę, żeby Alpy się poruszyły. Bo liliowe piętra muszą żyć swoim porządkiem, kadr pokazany w mediach. Bycie z kimś poprzez serwer w sytuacjach skrajnych jest gorsze niż nie być z nim wcale. Czekanie na sygnał z komórki, gdy zostaje już tylko ona, sprowadza coś jak wiatr katabatyczny. Idź przed siebie. Choćby to miały być skaliste doliny. To będzie Twoja Prowincja.