wtorek, 13 lutego 2024

Królu mój

 Skrzydło anioła i skrzydło motyla Wieczność i chwila

W każdy szabat modli się o nas sam Bóg

O nasze przetarte oczy O naszą wolę widzenia

O rozłożone ręce na Jego Święty Deszcz Znaków

Nasze zdrętwiałe od czekania tratwy w przestrzeni pustki

I Jego światła z szabasowych świec uczące Miłości i Prawdy

Nie patrz na mój rumieniec w głosie Na moje spierzchnięte słowa Zawstydzony telefon

Ale nie opuszczaj mnie z całych sił Weź moje ciało i zbaw moją duszę

Stanie się jeszcze i jeszcze raz najjaśniejsza ze wszystkich gwiazd

Pod bramą samego raju Czekaj na mnie A ja się zwinę i dla ciebie otworzę siebie

Na dnie polnego maku W Pucharze Boskim W kielichu naszego zespolenia

Będziemy się kochać pod skrzydłami aniołów

Wrzucimy w ogień nasze samotności Zlutowane złącza życia

Mojego snu ciepłego wybrzeża na poduszce włosów

Osypanych iskrzącym sierpniowych piachem stereo

Uświęć mnie świętością twego ciała Oblecz mój ból wzburzoną krwią twoją i z całych sił

Nie opuszczaj mnie

Całuj tak by objął nas Bóg

Znajdziemy nasz ląd w korze natury W pniu świata W sęku znaku wodnego

I padnie na nas słowo Zbawiciela

By miłość nasza Miłości się podobała Prawdą serc naszych oddanych Prawdzie

Weź moje ciało i zbaw moją duszę

Ty tabunie dzikich białych koni

Zaklętych przebraną nocą w ośnieżonej skale Ja cię uwolnię żarem narowistych myśli

Bo ty jesteś moim panem Ciebie wybrałam spośród wszystkich

I dlatego ustanowię cię królem

Ale nie opuszczaj mnie z całych sił

Włóż we mnie siebie Trwaj we mnie i uciekaj we mnie

Rozrywaj swoje lęki w moich ciepłych udach

Ja ci namaluję wschód i zachód słońca

Na naszej ścianie z palmą wspólnego szczęścia Z krzykiem cyprysu obwieszczającemu światu

Siedem porządków zwanych menorą

I stanie się jeszcze i jeszcze raz najjaśniejsza ze wszystkich gwiazd

Wzbijesz się jak orzeł nad moim rozchylonym czekaniem do twego zbawienia

Cicha kropla Chrystusowej krwi gęsto zaścieli Pod Jego krzyżem ramion naszych Czekam

W milczeniu z Bogiem Nie opuszczaj mnie z całych sił

Jesteś moją chwilą Moją obecnością Moim na zawsze Złoto-srebrnym pyłem

Nieskończoności Szpalerem kosodrzewin świerków i buków

Weź moje ciało i zbaw moją duszę

Siebie odnajdziesz we mnie Ja tobą się stanę

Królu mój. 

poniedziałek, 12 lutego 2024

W samym miąższu pomarańczy

Pojawiam się co chwila w każdej chwili

Nie jestem pomiędzy unerwieniem miąższu

Rozwodnionym sosem bywam tak uparcie

Pomarańczowego światła na pachnącym pomarańczowo

Okręcie wygarbowanej skórki

Szlachetnej z pierzynką ochrony przed tajemniczymi

Przybyszami z mandarynkarni gorycz grejpfruta za nami

Otulam się lekką błonką a jej delikatność w połączeniu

Z moją krwią wywołuje pieczenie

Wielkie jak natężenie światła

W supermarkecie

Słodka śmierć w luksusowym apartamencie 

Jarmark wyobraźni nie znajduje wytłumaczenia na sobotnie konanie

W samym owocowym centrum 

Nerwy pomarańczy drgają Życie cytrusa faluje

I zamienia się dr Jekyll

W drobne malutkie białe robaczątka One otwierają subtelniutko

Moje powieki drążą uparcie

Pochłaniając niewidoczność moich źrenic zdradzone wieczory i pierwsze światła

Przeżuwają niesłyszalnie

Moje owoce życia Pachnąca i smaczna śmierć

Jak chińska gumka

Wymazuje w eleganckim stylu

Zaprzeszłe daty i urodziny w pomarańczowym nektarze

Łańcuszki robaczane tworzą nuty

Nokturnu oranżowego roztrząsania

Ostatniej jesieni cytrusa

Zgniłego ludzkiego życia.



niedziela, 11 lutego 2024

Tylko mnie dostrzeż

Tak pięknie śpiewasz

Ale ja wcale cię nie mogę słuchać

Samotnie stoisz na nagiej skale

Tak ostrej jak gwałtowne załamanie nieba

Śpiew anioła jest szumem traw morza i wiatru

Jest spokojem i niepokojem

Utratą i szansą

Przeplatanym warkoczem zadumy i galopu

Nadzieją i wyrocznią

Tak pięknie śpiewasz

Ale tak trudno dostrzec gdzie jesteś

Podążać za tobą się nie da

Bo tchu z piersi ubywa z wiekiem

A białe włosy nie pasują do barwy twego głosu

Granat nocy rozciera się ze złotem dnia

Kamień bogactwa Kairu

Migocze potokiem falą i gejzerem

Tak pięknie śpiewasz

O miłości puchu i kaflowym piecu

O chlebie okrągłym i wielkim jak ziemia

Trzymam w dłoni trzy ziarenka soli

Dla ciebie dla siebie i na szczęście

Drżą mury klasztoru twym oratorium

Poruszają się wieże kościołów

Grają bramy zakonów

Tak pięknie śpiewasz

Jedyna w swej istocie harfa świata

Odradzające się wciąż trzcina źdźbło i kłos

Zasiewu jedynego Pana.

sobota, 10 lutego 2024

Tomasz z Akwinu do Fryderyka Nietzschego

Spojrzał na człowieka tragicznej mądrości

Nie ułatwiał mi kontaktów

Z pożółkłym czasem pękającej farby

On krzyczał ekspresją Muncha

Na pustej ścianie

A przecież koniec świata tkwi w nas samych

My jesteśmy głębią początkiem i końcem

Istnienia

Bolesne poruszenie serca

Gdzieś poza szmaragdowym snem

Poza dobrem i złem

Na pokładzie transcendencji

Jeszcze ręce uczepione kotwicy

Pozostawiona w dalekim lesie

Zeszłoroczna świadomość

Gdyby mógł go wskrzesić jeszcze raz

Dałby mu serce z żelaza

Które ostrzyłby co rano innym żelazem.

piątek, 9 lutego 2024

Panny z Awinionu

Panny z Awinionu

Chylą głowy

Jak cięte kwiaty

Tyle w nich życia

Starczy na tydzień

Stawiam obok

Doniczkę

Jestem teraz w niej życiem

Poezją stół bilardowy

I kort tenisowy

Wyciskam z tubki resztkę

Zielonej

Nakładam na palmy Pabla

Odświeżone

Panny z Awinionu

Biją brawa

Kolumną o bryłę

Formą o materię

Bardziej zieloną.


czwartek, 8 lutego 2024

Ikariada

Nie wystarczy iść ku słońcu

Mówić o słońcu

I mieć słońce na fototapecie

Trzeba jeszcze

Łkać strumieniem światła

Wić ostatnim promieniem

Tchnąć złocistą kulą

W zmartwychwstałe istnienie przodków.

środa, 7 lutego 2024

Nietożsamość mego ja

Tak przywołać fragment wiersza

Zamiast dialogu komunikacji

By skryć się przed mogącym nastąpić

Porozumieniem

Życie musi być koniecznie

Z budzikiem i sztućcami

I jeżeli coś zakłóca ten porządek

To okazuje się że w świecie duchowym

Wcale nie ma miejsca na sacrum

I to jest prawdziwa relacja osobowa

Dlatego lepsze jest spotkanie człowieka z drzewem

Choć myślałam że jeśli mój kałamarz będzie po brzegi

Wypełniony granatowym atramentem

To ja sama odnajdę drogę do prawdy

I krzyknę Bogu do ucha jestem szczęśliwa

Jakże niedołężną chwilą grubą

Byłam i jestem

Dumam nad nowym wierszem

Nad nienazwaniami jeszcze w poezji polskiej i światowej

I zaraz sama przyniosę sobie szczotkę

Żeby posprzątać

Słowa zawsze są statyczne

A ich upiory dynamiczne

Choć to niczym w doświadczeniu

Nietożsamości poetyckiej mojego ja.

wtorek, 6 lutego 2024

Mój eden

Poezja antropologiczna

Dołożonych trochę lat

By nazwać to katharsis

Rzeczywistość moja musi się przemienić

W rzeczywistość wszechogarniającą

Cierpię choć nie chcę

Jezus był dobrowolnie cierpiący

Znowu doświadczyłam wygnania

Jestem Ewą

Nie ma we mnie koncepcji edenu

Mam problem z zakorzenieniem

Nie mam nawet siebie

Ja tylko do siebie dochodzę

Najczęściej we śnie

Wtedy pragnę mówić prawdę

Ale głos mi więźnie w próżni

Zawiesza się kiedy

Doświadczenie dojmującej samotności

Oddziela się od poduszki

I kto znalazł się w takiej przestrzeni

Ten czeka na powrót córy marnotrawnej

Do ziemi jej jałowej.