poniedziałek, 31 grudnia 2018

Na ten Nowy 2019 Rok

W Nowym 2019 Roku życzę Wszystkim świata, który nie boli. 
Własnego miejsca na ziemi, prostej i jasnej drogi w życiu, samych dobrych napotkanych ludzi. Otwartości we właściwie pojętej semantyce. Tej niezbędnej tajemniczości w głosie, niedokończonym zdaniu, spojrzeniu. Właśnie po to, by mówić "nie wiem", "nie znam", "to się dzieje po raz pierwszy". Przyjaznych czterech ścian, bezpretensjonalnych korytarzy prowadzących do celu. Mówienia i słuchania we właściwych proporcjach. Płaczu ze szczęścia. Wzruszeń głębokich. Kolekcji doświadczeń, które dadzą piękną lekcję człowieczeństwa. 
Życzę mnóstwa marzeń z kolorowymi skrzydłami, bo one się spełnią, jeśli uwierzymy, że się spełnią. Snów, które dadzą siłę do każdego dnia i słońca, które zajrzy do naszych domów nawet przy zasłoniętych oknach. Mądrej ciszy, którą będzie się celebrować wiedząc, że ona zawsze mówi. 
Kołysania w objęciach czterech pór roku. Zdrowia. 
Niech Rok 2019 będzie Rokiem Miłości,

Ewa Klajman-Gomolińska

czwartek, 20 grudnia 2018

Merlin kłóci się ze sprzedawcą cukierni

Przemyślałam zastanowiłam się i postanowiłam
Kupię sobie ciastko
To źle mówi Merlin
Ciastka to pustaki świata
Wypełniają przestrzeń Kurczą powierzchnię
Tworzą cukrzycę w powietrzu
Mam to gdzieś Chcę zjeść ciastko
Dlaczego chcesz zjeść ciastko
Bo coś mi się od życia należy
Tak
Dostałaś od życia życie Mało
Proszę nie sprzedawać tej pani ciastka
Bo chce je kupić z bezsilności niezaradności a nawet rozpaczy
Proszę nie hamować kolejki
Podać to ciastko
Tak podać Nie nie podać
Wypad ze sklepu Następny proszę
Po co te nerwy Niech pani sama zje ciastko
Skoro brzuch świata jest już rozdęty
A macica świata się stawia
To ciastko za ciastko
Cios za cios
Samotne ptaki wydziobią resztki
Napełnią swoje pisklęta tą beznadzieją niespełnienia
I kiedy wszystkie brzuchy
W gniazdach wywrócą się
Pani wyjdzie na bezludną ulicę
W pustym mieście
Bo to my zapładniamy bezludny świat
Człowiek jest tu dekoracją.

wtorek, 18 grudnia 2018

Decoupage z Merlin

Mógłby się o tym wypowiadać Zygmunt Freud
Malujemy z Merlin szklane michy
Kolorowa wycinanka życia
Merlin siedzi bokiem
Trzyma miskę między kolanami
Ja siedzę przy stole
I wyciskam resztkę fioletowej
Fiolet zawsze kończy się najszybciej
Choć żółty umiera pierwszy
W każdej chorobie każdej epoki
I jest nieodporny na wiatr
A musisz mieć ten fiolet
Przecież to lawendowe pole
To idź do sklepu Nie siedź tak
Jakby miał być koniec świata
Nie lubię przerywać i wychodzić Drażni mnie to
Zawsze coś przerywamy Nie ma skończonego dzieła
Wracamy do tego co znamy
Człowiek który ma w domu wszystko by z niego nie wychodzić
Nie ma domu.

piątek, 14 grudnia 2018

Merlin wchodzi do ogrodu

Psy wyją
Wyjęte wyjątkowe skarpety z plecaka leżą na rabatkach
Są odporne na deszcz i choroby
W ogrodzie chcę być boso
Możesz być boso w skarpetach
Jak wyzwolona we własnym ciele
Wolna w ogrodzie
Dlaczego te psy taka wyją
Bo kiedy moja noga dostąpiła twojego ogrodu
Ty wpadłaś w panikę i zatrzasnęłaś książkę
Jesteśmy nigdzie.

wtorek, 11 grudnia 2018

Merlin i ja. Siedzimy. Rozmawiamy

Merlin bo ja się boję by nie było
Infantylnie Rozumiem
Boję się banału
Rozumiem
Boję się kiczu
Rozumiem
Możesz mi coś doradzić
Infantylizm jest stanem umysłu
Banał przedmiotem zainteresowań
Które wzrosły za czasów pudelkowych
Tworzenie kiczu wymaga odwagi
Bo to decyzje na śmierć publiczną.

niedziela, 9 grudnia 2018

Merlin ratuje jedną różę

Czemu nie poszłaś w rodologię
Bo ma kolce cały powód niewychodzenia z domu
I planów doczołgania się do mety
Większej bzdury nikt nie słyszał
Róża jest królową bo nie jest bezbronna
To czego się boisz jest twoją największą siłą
Jesteś skąpa w rozdawaniu czasu
Powiedz dziwnie się czuję kiedy inni poeci
Tłumaczą terminale płatnicze
Bezwzględne procedury
Tanie chwyty na rolkach do kas fiskalnych
Savoir-vivre kminisz
Jestem niepraktykująca.

środa, 5 grudnia 2018

Merlin nie robi liftingu

Zmarszczki są zmorą
Wiszące szyje indora
Pęknięte skóry na brzuchach
Te wszystkie zewnętrzne
Ortaliony i bandaże
Z etykietą jednorazowego użytku
Piękno jest tu Merlin pokazuje na serce i głowę
Lifting jest modą Eskapizmem
Niedorozwiniętego społeczeństwa
Niczego nie wydłuża ani nie skraca
Lepiej już nie będzie
Chyba że zamienimy to na piramidy
I balsamowanie zwłok
Będzie lepiej
Tak przetransportujemy energię
Na mumie które za kilka wieków obudzą
Umysły młodych naukowców
Badacze i odkrywcy jaskiń potkną się o historię
Starożytnego Egiptu i naszą Twoje zmarszczki
Smutku Czy ta wyhodowana z precyzją lwia
Nikogo nie zainteresują
Chciałabym nie mieć tak głębokich bruzd
Jeśli mam wyrazić swoją wolę
To po co trzymasz w piwnicy klatkę po zmarłym 11 lat temu
Chomiku Piwnica nie jest miejscem chomiczych wspomnień.

niedziela, 2 grudnia 2018

Kołysanka z Merlin


Merlin gra na grzebieniu
Nuty skaczą jak polne koniki
A ja plotę wianki z koniczyny
Już południe Słońce wysoko
Na moim obrazku schowanym
Z kredkami do teczki rysunkowej
Co gram
Kołysankę Bez sensu
Nie kołysze się w dzień
Przywiązujesz wagę do czasu
Który nie przywiązuje się do ciebie
Z jednej strony łudzisz się
Że wianki to beztroska
A rysunek relaks
Ale kontrolujesz zegarek
To nie wolność Nie umiesz być sobą
A ciebie kołysanka nie usypia
Nie jeśli przyjemność nie staje się nawykiem
Nie jeśli w melodiach nie słyszę ziemskiego jazgotu
Nie jeśli nie nazywam tego co jest
Nie jeśli ty nie sprowadzasz mnie do miłości bez esencji
Takiej wymyślonej przez ludzi
Żeby nie trząść się ze strachu
Przed przejściem w sny bez kołysanki.

poniedziałek, 12 listopada 2018

Hej, Tato


Idzie przez sen mój ojciec
Trzyma w rękach mój obłok snu
Jest poważny Ma garnitur którego nie znam
Przedstawiam go pustym drzwiom
Mówię że to mój ojciec
Prowadzę go światłem świec do sali
Na której nikt nie czeka
To mój ojciec głośno obwieszczam
Zaczyna się garbić
Jakby bał się że nie przygotował specjalnej mowy
Stale masz loki jak mała dziewczynka
Mówiąc odgarnia mi grzywkę z czoła
Nie czuję jego ręki
Czuję ciepło jego oczu na swoich powiekach
Nie to świetlówki
Weź mnie pod rękę mówi ojciec
Ale ja wolę biegać przy nim i podskakiwać
Z czterdziestoma latami na plecach
Idzie przez sen mój ojciec
Ma długi płaszcz do kostek
Bruzdy na twarzy
I szacunek na wskazującym palcu
Nie podskakuj kiedy do ciebie mówię
Ty do mnie nie mówisz Ciebie nie ma
Jestem Popatrz stoję obok twojego cienia
Znam go dobrze Jesteśmy po imieniu
Nie ma ciebie Nie ma...Nie ma gdy piorę wielki prochowiec
Życia Nie ma gdy rozdrapuję do krwi każdą chwilę ciszy
Nieznośnej
Idzie przez sen mój ojciec
Ma na ustach bladoróżową bezradność Podnosi rękę
Jakby chciał pomachać albo się przeżegnać
Daj mi rękę Pochodź ze mną trochę Wypluń gumę
Tańczę ze szmacianą kukłą w kółeczku
Nie ma cię nie ma nie ma
Biegnę pustą drogą Kałuże połykają moje łzy
To mój ojciec Tata
Ale kałuże milczą
Nie chodziłem akurat tą drogą
Tłumaczy stary stłoczony bezsilnością
Nie ma cię nie ma
Nadal masz piegi na nosie
Nie znasz już mojego nosa krzyczę mu prosto w nieżywą twarz
Nie ma ciebie Nie ma ciebie
Staję naprzeciw wielkiego dębu który ma ramiona rozłożone jak
Chrystus
To mój ojciec
Tak Wiem odpowiada stary dąb
Odwracam się z radością
Ale starego ojca już nie ma. 



niedziela, 11 listopada 2018

Do Matki Boskiej


Bądź pozdrowiona Matko Boga który
Ostatnio na mnie nie spogląda
Może ukradkiem a ja o tym nie wiem
Już dość tych naręczy pustki do domu wniosłam
Śmiecąc przy tym chyba
Pełne wazony
W łzach stać będą w parzystych bukietach
Ozdobną czcionką piszę list do niewysłania
Nie obraź się na mnie nad ranem
Za brak koperty błękitnej
Nawet smutek w uniesieniu ma swoje imię
A ja z bezimiennymi przy stole drętwieję
Bądź pozdrowiona Matko Boga który
Czasami mocniej wierzy we mnie niż ja w Niego
Który wszystkie ścieżki bycia zaznaczył różańcem
Kamieni drzew świateł zamkniętych
W bańkach naszych oddechów
Bądź pozdrowiona Matko Boga który
Spada deszczem po każdym żarze
Zamyka snem wylęknione powieki
Otwiera drzwi w każdą niepewność
Jutra i modli się na rogu ulicy.

sobota, 10 listopada 2018

Widzenie Piotra

Linearny spad klęsk
Cudem pojawiających się jednocześnie w dwóch miejscach
Jarzmo okute widzeniem Piotra
W czymś co sen przypominało
Warknięcie i warkot
Odwieczne pytanie co było pierwsze
Nie przychodzi mu łatwo
Oddzielić duszy od uczuć
Ciała od zmysłów
Słów od znaczeń
Pochyla się nad łańcuchami bezlitośnie
Znoszącymi opór ciała
I z wysiłkiem ciężarnej przed jutrzenką
Przestawia pordzewiałe wskazówki
Letniego czasu
Na zimowy
Znów.

wtorek, 6 listopada 2018

Na wyspie jest źle

Tak w kontekście "Serca wyspy" olsztyńskiego BWA. Poziom abstrakcji sięgnął już levelu, na którym Westlife zaśpiewa "Mandy", a Królik - przyjaciel Kubusia Puchatka, znany z wybuchowego charakteru - posprząta ten cały bałagan. Rozumiem, że można odnieść wrażenie w czasach porażającego pudla, że odbiorca, nolens volens, karłowacieje. Jednak, idąc takim tropem myślowym, można się potknąć o gałęzie tudzież o złotem mieniącą się folię. Skonfundowana jestem. Bałam się, że w stresie założę kapcie i wyjdę. W geometrycznych kompilacjach wypadałoby odnaleźć dzieło sztuki. W drżeniu ręki, zanurzającej patyk w farbie, wrażliwość. Mogłam się przecież postarać, ale jakiś króliczyzm mnie ogarnął. I tak mnie minął egzotyzm domowego pantofla, mistyczna podróż wyspiarska i oko wizjonera. Ku pokrzepieniu serc na małej sali był sobie Połom i jego zdjęcia. Na tyle silne, by obraz wyspy rozmył się od razu.

poniedziałek, 22 października 2018

Grzebień



                      Wstałam z siebie znowu po południu, chciałam później, ale kręgosłup mnie mdlił od niekonsumpcyjnego leżenia, choć leżenie niekonsumpcyjne powinno być na wagę złota, a nie jest. Wstałam z siebie znów z myślą, że wolałabym umrzeć i że nie zamówię dziś pizzy, chyba że za pomocą tuby, bo wyłączyli mi telefon za niepłacenie rachunków. Za płacenie nie lubili mnie nawet. Nawet ich nie znam. Szyby miałam umyć, ale co tam…Ram nie trzeba, bo nie widać nic przez nie. Odkręciłam nad wanną duszę po zakręconym śnie, polała się krew, zapieniła krzywda. Wyszłam do przedpokoju i zgodnie z zaleceniami dla dyskopatów wyciągnęłam myśli pod sufit i rozluźniłam jego sklepienie, by z niego waliło mi w twarz przygnębieniem. Fluidem ze słoiczka pokryłam resztę dnia, która jeszcze mi została. Jestem po czterdziestce, muszę pudrować moje dni, bo siebie to nie ma sensu, gdy myśli się o śmierci nawet przy porządkowaniu komody. Poukładałam według kolorów koronkowe staniczki, których nikt mi nie rozpinał i nie zsuwał kciukiem ramiączka z mojego martwego przyzwyczajenia do samotności, do klaustrofobii w życiu. Ciasne moje ciało nie wypuszcza mi nawet języka do drugiego pokoju. Granice mnie we mnie, sama jestem granicą, linią czerwoną dla ciebie. Niejednokrotnie odzywam się do lustra, bo jest codziennie oblegane przeze mnie. Robię do niego głupie miny, pokazuję język, bo w lustrze ponoć mieszka diabeł,
ale jest mało istotny w tym układzie. Układ jest jeden; Bóg i ból, wszyscy wokół tego tańczą. Nie będę się dziś czesać, wjadę jednośladem w konwenanse i wyjdę rozczochrana z grzebieniem we włosach. Na stole leży kartka z tekstem: „chcę, żebyś zawsze się uśmiechała”, więc uśmiecham się i ścieram łzę, trzęsą mi się ręce i trzęsie się spodek pod herbatę, moment wzruszenia ogarnia czajnik, który aż gwiżdże, a pralka trzęsie się na wirowaniu. Podpisane: „Twój dentysta”. Jest mój, ktoś chce być mój. Może założę do niego na wizytę zielony stanik, kolor nadziei, nadziei, że go ze mnie zedrze na opłakanym bólem fotelu. Nie widziałam go od trzech lat, bo odkąd nie stać mnie na plomby światłoczułe, on nie ma czułości do mojego pustego konta. Wysłał firmową kartkę, bo ponoć gorzej mu się wiedzie. Biedak, napsuł tylu ludziom nerwy. Przegoniłam z kanapy konika polnego wielkości kota i usiadłam zmęczona paroma minutami nie śmierci. Ładny ten konik, zieleń malachitu i policzki pyzate jak u chomika. Piękny konik, naprawdę piękny, wręcz polny. Pukanie do drzwi. Licho niesie sąsiada.
-        Dzień dobry, sąsiadko. Robię remont i nosi się po klatce. Widzi jak brudna podłoga?
-        Widzi – odpowiadam
-        I rozumie, że jak będzie łazić to będzie roznosić?
-        Rozumie.
-        To ja z zapytaniem takim i po prośbie do niej w osobie jednej. Mogę kierować?
Kiwam głową .
-        Czy mogłaby nie wychodzić z domu przez trzy tygodnie i nie zawracać gitary?
-        Przez trzy tygodnie?
-        Sądzę, że tak. Trzy tygodnie powinny mi wystarczyć.
-        Dobrze, nie wyjdę.
-        No to niech się zamknie i uszczelni drzwi watą albo szmatą, co tam ma, żeby u niej pył nie osiadł. A co tam w ogóle słychać, bo tak nie było okazji…
-        Kartkę dostałam, żebym się uśmiechała…
-        Tak, a od kogo?
-        Od mojego dentysty.
-        Ta to zawsze wie, jak się ustawić. Dentysta to może wyciągnąć…
-        No, ze mnie trzy lata temu wyciągnął całą pożyczkę, potem kredyt. Dziadem przez niego jestem…
-        Nawet? No to dobrze, dobrze, że sobie jakoś w życiu radzi…
-        Nie radzi sobie!!!
-        Kto?
-        Ja sobie nie radzi!!!
-        Chyba „nie radzę”, czemu pani tak niepoprawnie mówi?
-        No bo pan tak mówi!
-        Jak?
-        No w tej formie bezosobowej.
-        No, w bezosobowej, a jak mam mówić, przecież znamy się tylko na „dzień dobry”?
-        Eeeeee
-        Eeeee i już wysiadła z dyskusji…Ty, Styna, ten ćwok z płytkami to kiedy będzie? Zajrzał w głąb swojej żony.
-        Słuchaj, raz dwa trzy baba Jaga patrzy, ćwok dzwonił przed chwilą, że już jadą.
-        Styna, załóż bryle, bo znów walniesz się na kasie, a ćwokowi teraz płacimy przy odbiorze
-        Słuchaj, raz dwa trzy baba Jaga patrzy, nie walnę się. A czemu ona podsłuchuje?
-        A ta…,ona nie ma co z tapczanem w domu robić. Do widzenia się pani.
-        Do widzenia się.
-        Bez „się”.
Wracam do mojej kuchni bez zobowiązań, by wypruć z siebie samotność nad umywalką szeroką, bo ją dopasowałam do mojego sumienia i do czuwania nad światem, do zraszania ziemi – planety wszystkich ludzi. Walenie do drzwi.
-        Niech natychmiastowo, raz dwa trzy baba Jaga patrzy, nie patrzy tak na mnie tylko na pogotowie zadzwoni. Waldka ćwok pobił, jakieś porachunki hydrauliczne…To gorsze niż zaraza. Wskaże telefonicznie płat czołowy jako uszkodzenie i zamknie się.
-        Ja mam odcięty telefon, a komórki nie mam.
-        Jak tak, raz dwa trzy baba Jaga patrzy, to sponsoringowana stomatologicznie, ale udzielić pomocy Waldkowi z rozbitym płatem czołowym, to nie! Ja go nie ruszałam, bo nie tykam leżących, ale jak się okaże, że jeszcze potyliczny rozbity to na raz dwa trzy baba Jaga patrzy, niech się strzeże.
Trzasnęła drzwiami. Mnie trzasnął przeciąg. Nic dziwnego, że poszłam odpisać dentyście.
Pomyślałam, że to musi być szczerze…”Oby Szanowny Pan Dentysta zawsze zamiast kawy, zalewajki pił i parzył trzy razy tę samą torebkę herbaty”. Zamyśliłam się; biegłam teraz z osłami przez stepy i pagórki. Czułam pot w ich sierści, szaleństwo myśli. Zęby osłów połyskiwały od blend - a - med cavity protection , wielki wór mosznowy, w którym nie zagnieździła się nawet śladowa wiagry. Wracam do siebie przez dziurę w wyobraźni i zmieniam „trzy razy” na „cztery razy”, i dopisuję jeszcze by jednego dropsa ssał na raty przez tydzień…Moment zawahania i zamiast „łączę wyrazy szacunku” piszę „raz dwa trzy baba Jaga patrzy” bo mi imponuje wszelkie krejzolowanie, w tym Styśki też. List napisany, trzeba wysłać. Wkładam grzebień w nieczesane włosy, w rozbiegany wzrok nic się włożyć nie da, a roztargnione roztargnienie to fajans a nie porcelana. Tylko kompot czereśniowy rozcinam nożem, którym chciałam pchnąć w brzuch świata, by nie wydawał już na świat, chciałam przebić tą wielką macicę skurczem apelującą o nowonarodzonych. Po co karmisz nas istnieniami skulonymi od oślepiającego słońca, przygarbionymi od dźwigania tego daru, z paraliżem oddechu od pchnięć naszych ojców, z depresją oddechu od braku tych pchnięć, z histerycznym oddechem od pchnięć nie naszych ojców, z zażenowanym oddechem od pchnięć znajomych; kuzynów znad morza, stryjów z gór, sąsiadów klatkowych z naszych osiedli, braci naszych ojców, przełożonych w pracy naszych ojców. I z tego rozcięcia mojego kompotu czereśniowego robi się połówka jabłka lśniącego czerwienią jakby dotknął je sam Bóg i drzemka po obiedzie, na którym był kompot czereśniowy. Zamykam drzwi i zbiegam z grzebieniem, z krzykiem, z nadchodzącą starością, z przyszłością na świerszcze grające nad moim klimakterium. I wchodzę tą rozłożystą drogą na pocztę, w której kolejki jak penisy raz rosną raz maleją. Ściskam w kieszeni różaniec, bo boję się poczty, boję się listów i przesyłek poleconych, boję się dentystów i kredytów nie do spłacenia, boję się całe życie. A teraz też boję się, że wypadnie mi grzebień z włosów jak mleczny ząb, a mojego taty już nie ma i kto będzie klaskał w ręce i powtarzał „moja mała szczerbucha”. Dlaczego nie godziłam godnie w to wielkie żarłoczne życicho, gdy mknęło na nartach w czarnych jak sadza goglach jutra i tylko raz mi machnęło, żebym sobie poszła.
-        Myśli pani, że może dojść do czwartego rozbioru Polski. To hipotetyczne rozważania, ale proszę się wypowiedzieć…
Dama w pocztowym okienku w stylu George Sand ślini znaczki obrzmiałym jęzorem czarno – białej krowy.
-        Ja nie oglądam telewizji, radia nie słucham, bo jestem dziadem i mi wszystko poodcinali…
-        Czwarty, to może nie, raz dwa trzy baba Jaga patrzy – Styna pobiera rentę za babcię – ale piąty to całkiem prawdopodobne i mało realne.
-        Malinowe dumle wtedy będą tylko w sprzedaży, może nawet nieoblane czekoladą, strach pomyśleć.
-        Nie wiem, jakie będą dumle, wiem, że ryżem już nie sypną…
-        Tak, tak. Tak będzie, proszę pani, sodoma i gomora…
-        No, tej pani to nie grozi, z dentystą gdzieś na Tajlandii się skryją, taki mamy patriotyzm.
-        Kto to ten dentysta?
-        Raz dwa trzy baba Jaga patrzy, fagas tej pani…
Wykrzywia usta jakby ukąsiła ją pszczoła albo dwie pszczoły, bo jakby rój, to nie przeżyłaby.
-        To ta pani ma dentystę swego, a biadoli, że dziadem jest.
„Dentysta” wypowiada jak „konfesjonał”, „komunia”, „jednia duszy i ciała przez spełnienie i poprzez wypełnienie” a jest dopiero godzina czternasta.
-        Ale co ma dentysta kochany do…
-        Proszę pani, Styna wcina się bezwzględnie, codziennie jej liściki przesyła, żeby caluśki czas uśmiechnięta była, taki figlarz zadurzony w naszej sąsiadce.
-        To pierwszy raz po trzech latach…
-        Prawdziwej miłości nie zniszczy korozja tej ziemi i rdza tej poczty, raz dwa trzy baba Jaga patrzy.
-        Amen – odpowiada uzależnienie od dumli bananowych i czekoladowych – a list na drugi raz niech rozczesze przed wysłaniem, bo się skołtunił i jak grzebień wypadnie, serce King Konga przestanie bić.
Na schody wchodzi mi się ze szkarłatną literą na sumieniu, na płaczu. Z gwiazdą Dawida na piersiach, na wargach. Z planem i żyletką na przeguby drogi krętej, tego unicestwienia
bez grzechów żadnych, bo co mnie ma obchodzić grzech pierworodny. Kiedy to było? Nikt już o tym nie pamięta. To jak widzieć yeti. Ślady na śniegu nad ranem, nad rozłożystym stokiem, dobro i zło  szklanej kuli poza świadomością wodza.
-        Miała nie nieść!!!
Waldek z zabandażowanym łbem jest gorszy niż zlot samurajów i wygłodzonych wilków.
-        Miała nie nieść się jak ta kura!!! Miała uszanować wolę. Trzy tygodnie to jest tak dużo, tak wiele od tłuka do kartofli wymagam?! Trzy tygodnie to jest nic w skali życia, to jest mignięcie i ona miała przez te trzy tygodnie na nocniku siedzieć i durnia kleić. I się zgodziła! I co? I nosi piach teraz, tynk nosi, szpachlę i klej do kafelek po całej klatce schodowej!
-        Była wysłać list na poczcie…
-        Wiem, sam wysłałem ją po rentę staruchy i z listem do skarbówki. Dlaczego jest taka niewdzięczna, taka jurna i przedsiębiorcza, i jak mi łeb bandażują, i nie mam jej na oku to sobie swawoli jak brzdąc podczas leżakowania w przedszkolu?!
-        Przykro mi, że ten ćwok pana pobił…
-        Zaraz, zaraz, jak dla niej to pan ćwok, a nie ćwok! Mówi w tej chwili o moim jedynym rodzonym bracie i dotyka w tym momencie całego mojego sacrum, mojej krwi. Podważa sens mojego pojawienia na tym padole i obraża, bardzo obraża, oj, obraża, obraża, ćwoków starszych czyli matkę moją i ojca mego. Przekreśla te chwile beztroskiej młodości, szaleńczych uniesień nad wodorostami Łyny i radosnych wypraw w czwórkę do lasu, żeby mamusi pomóc zrzucić 40 kilogramów nadwagi. Co mój ojciec miał innego zrobić, odciąć ją od boczku i smalcu? No co, co miał zrobić?!
-        Nie, no tak, ja przepraszam, przepraszam…Już nie będę się nosić, obiecuję.
-        Niech nie nosi się więcej i odejdzie już w swoje komnaty…
Pochylił się nad paczką morelowej fugi i studiował opis producenta. Weszłam w swoją szafę i przeszłam na tamtą stronę. Moja awaryjna kryjówka. Sposób na siebie, w mojej transcendencji własnej. Mój szum jest tylko szumem moim, jestem wolna od szumu ulicy.  Metafizyka nieumiejętności stąpania z drugim człowiekiem po ulicy, po obiedzie, po buty, po nic, dla samej przyjemności. Już mnie nie ma. Już mnie nie ma. Grzebień wypadł.

poniedziałek, 8 października 2018

... pozycja

60 Lat Galerii Sztuki BWA w Olsztynie i artysta, u którego pędzel zawsze podążał za myśleniem. A to wcale takie oczywiste u wszystkich malarzy nie jest. Janusz Kaczmarski "Kompozycja"



niedziela, 7 października 2018

Blask z cytryną

60 Lat Galerii Sztuki BWA w Olsztynie i ten cudowny cytrynowy kolor w obrazie "Blask zmierzchu" Stanisława Teisseyre'a


czwartek, 4 października 2018

Sekret

W czasach mojego dzieciństwa panowała, swego rodzaju, moda na zakopywanie kwiatków i papierków po cukierkach za szkłem, gdzieś głęboko w ziemi. Nazywało się to sekretem. Im więcej ktoś miał sekretów, tym większy szacun. Nie pamiętam, ile zrobiłam sekretów. Pamiętam za to jeden, z kwiatami bratka pod szkłem ze stłuczonej butelki. Postanowiłam go odgrzebać i dostroić papierkiem po krówce. To był mój ostatni życiowy sekret prosto z ziemi. Nie wiem, co było nie tak z tym szkłem, ale głęboką bliznę na serdecznym palcu mam do dzisiaj. Jak na czterolatkę, dużo zapamiętałam z wielu godzin spędzonych w szpitalu, gdzie chirurg usuwał szkło z mojej ręki. Taka historia wbija się ostrzem w życiorys a blizna wciąż pamięta, że każdy sekret ma swoją cenę. Niektóre bardzo bolesną, inne nader wysoką. A może czasami lepiej nie rozgrzebywać, odejść, zapomnieć?

piątek, 21 września 2018

4 pocztówka

Na tle pięknych zdjęć Angeliki Marii Gomolińskiej wkomponowane utwory Ewy Klajman-Gomolińskiej. Serdecznie zapraszam na spacer według pocztówki, śladami pocztówki, pocztówkową wycieczkę :)


sobota, 8 września 2018

Wojna światów

"Ludzie kultury wcale nie są zainteresowani kulturą." -
powiedziała babcia mojej córki. Rzecz się działa w piątek podczas widowiska "Wojna światów" w olsztyńskim planetarium. Była główna księgowa nie doliczyła się na sali nawet dwudziestu osób. Poczułam na dobre inwazję. Wcześniej prelegent zdążył powiedzieć, że w adaptacji filmowej "Wojny światów" z 2005 roku główną rolę zagrał "Cruise scjentolog". Ciekawe, co Marsjanie na to? Obcy? Inni? Tom? Te wszystkie puste miejsca, które tak naprawdę nigdy puste nie są, chociażby ze względu na obecność bakterii. Pokonały Marsjan. Nie wiem tylko, czy zdołały pokonać speszenie. Ta cała teoria ewolucji akurat w piątek nie zabrała aspektów.

wtorek, 4 września 2018

Wrzesień

Wrzesień opędza się od kumulacji online
Płaci 
Płaci
Płaci na prowincji i do lustra
Butelkowa samotność Butelkowy szmaragd.

wtorek, 21 sierpnia 2018

W tym wierszu czaję się ja

Zabijasz mnie każdym łykiem kawy
Kilometrami ciszy
Która tężeje na mój zapach 
Jakby miała być zagładą świata 
Rozpadem materii Nietykalnego terytorium
Grzechem nie do zbawienia
Zabijasz mnie w każdym kubku filiżance szklance
Istnieniem o istnienie w czystości istnienia 
W idei istnienia w idei cienia
Nie pytaj mnie o zgodę o drogę o czas
To lato jest już martwe jego truchło głuche 
Na moim parapecie żebrze para gołębi
O moją uwagę strzęp ludzkości wylaną kroplę
Ich suche dzioby wzmagają wspólny ból
Rysują moje myśli w popiołach białej szałwii. 

czwartek, 16 sierpnia 2018

Przyspieszenie na pastwisku

Strach
Lepki beztlenowiec Żyje nawet w zamkniętym słoiku
Cienie kryją się zawsze za lustrem 
I straszą młode dziewczyny 
Odcinające warkocz po warkoczu
Nie ma końca historia
Która uniosła się po otwarciu wszystkich okien
Uniesione ramiona odsłonięty brzuch jakiś gest
Na scenie doszło nawet do konsternacji
Ktoś szeptem pochwalił wielki deszcz
I to się działo pod tym adresem
Aż strach zapragnął oddychać.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Przed znakiem zapytania zdążyć

Pomiędzy tobą a mną 
Nigdy nie było ciebie ani mnie
Ani żadnej rzeczy która nasza jest
Pomiędzy tobą a mną
Zawsze płyną rwącym nurtem
Wspomnienia
Ponoć ugotować można coś z niczego.

sobota, 11 sierpnia 2018

Nowy

Nowy ślad pocałunek trop
Nowe znaki po wakacjach po snach nocy żadnej
Z bólem głowy serca telefonu od zagłady milczenia
Owczy pęd z koszami malin ogniem ryjącym
W tęsknocie która nigdy nie była twoją
Jakby czas umarł bo gospodarza nie było w domu
Jakby cynizm był przed etyką masłem na toście
Na święta krzykną  bombki i łańcuchy choinkowe
A ja tego nie przyjmę Nie strawię Nie uniosę
Pokona mnie słaby podmuch powietrza
Jakim jesteś zanim zgaśnie cokolwiek było
A pozostanie cokolwiek jest 
W tym jakże malowanym dworku jakże
Przypadkowe potknięcie Złoty deszcz
Poetycka śmierć Zwyczajny pogrzeb
Po spektakularnej burzy na otwarcie nowego sezonu.

czwartek, 9 sierpnia 2018

Warowanie na parze

Bardzo bym chciała
Ominąć sen który się nie przyśnił
W wiśniowym sadzie stały tylko
Puste drzewa na niemej korze
Miały oczy bez wzroku
Bo on się wyśnił na ulicy
Którą może przeszłam raz
A może nie
Wolno tak puszczać psy w kosmologię.

sobota, 21 lipca 2018

Do...

Przechowaj mnie bezpiecznie
Choć budzi to mój wewnętrzny opór
Bez etykiety
Dotyka to jednak bardziej ciebie niż mnie
Pogrzebana żywcem świątynia
Budzi się z krzykiem
Ucząc się na nowo kroków
Przesuwając cienie przedmiotów
Po których nie pozostał nawet ślad
Z renesansowego widowiska
Łabędzi śpiew słychać naturalnie
Swobodnie jak pękają serca
Jeśli zechcesz nas złożyć w ofierze
Świetliki wskażą drogę a ja
Będę na ciebie czekać w chmurach.

piątek, 20 lipca 2018

Zawsze w moich myślach

Jeszcze dzisiaj zasypiemy to morze które nas dzieli
Jeszcze dzisiaj ocalimy ten portret nas już należący do historii 
Jeszcze dzisiaj nakarmimy się obecnością fizyczną koniecznością
Na którą skazał nas Bóg
I nie zgubimy się już nigdy więcej w żadnych wątkach dramatach farsach
I tak będzie dopóki nie rozpadniemy się na tysiące kawałków wszechświata
Czyli przed samym podaniem deseru
Krucha ziemia Nawet ona jak ta cienka taca
Tryumf bajki kto by pomyślał w naszych czasach oczy Anioła.

wtorek, 17 lipca 2018

Teatr cienia

I stała się noc
Duchy uwolniły się ze starej skrzyni
Czekały w niewidocznym miejscu
Na brawa publiczności
Spektakl jako operacja na otwartym sercu
Żywym umyśle Czującym nerwie
Jest życie Jest teatr Jest gra
Nieskończona sztuka skończyła się
Wlazł mrok i powiedział że po wszystkim
Słychać było autor autor
Duchy ulizały materię Wyszły na scenę
To nie były brawa 
Okrzyki spoza teatru cienia
Ale stała się noc
Noc zaklęta w jaśmin
Który pokazał duchom nieskończoność.

poniedziałek, 16 lipca 2018

Publikuję jako ja

Jesteśmy wolni
Oni trzymają dziennik egzorcysty
Dziewczyna z pociągu nie wie jaki to ma adres
Przebudzenie
Można jeść do woli roztopione lody
Puste miasto wciąga mgłę przez słomkę
Jego krańce układają się jak usta z błyszczykiem
Wróć i zostań bo mnie pożre cała ta historia
Z tobą i z tym co udaje że nie jest tobą.

czwartek, 12 lipca 2018

Merlin uśmiecha się


Merlin uśmiecha się na wyrost
W koszuli skrojonej na miarę
Na płótnie zarys kontur bez planu
Na kliszy rozmazana postać
Symfonia ciągle niedokończona
Człowiek tworzy to co już było
Stary duch nie chce odejść Problem z karmą
Nie pytaj o coś o czym nie masz pojęcia
Bo dostaniesz odpowiedź
Z którą nie będziesz wiedziała co zrobić
Nie placki ziemniaczane
Chrupiącą formę cudu natury
Żeby uratować świat
Trzeba uratować siebie
Czystego na wzór Boga
Z mocą plemienia połączonego
Wspólnotą i wzajemnością
Z tą nieskalaną symetrią
Która odbiera mowę albo zaklina język
Tak już się dzieje
W uśmiechu mieszka zbawienie
W twoim uśmiechu widzę dwa zbawienia
Może nawet więcej.