wtorek, 5 marca 2019

This is Facebook. This is Sparta



                     Na dobrą sprawę społeczność facebookowa, jaka obecnie istnieje, różni się bardzo od społeczności tworzącej polski ekran portali społecznościowych lata temu, np. Naszą Klasę.
W głównej mierze profil jest traktowany jako forma reklamy do wypromowania siebie bądź swojej działalności. Tworzą się gigantyczne sieci układów i zależności, co prowadzi czasami do dość zaskakujących w swej treści postów i komentarzy, jak np. przepowiadany Nobel przez jedną poetkę drugiej, znacznie od niej młodszej, średnich lotów artystycznych, koleżance.  Być może bierze się to z całkowitego braku odpowiedzialności za wypowiadane słowo. Odkąd mamy wolność słowa, straciło ono swoją wartość, jest rzucane bezkarnie w różnych kierunkach tworząc przedziwne struktury semantyczne, z jeszcze bardziej przedziwnym ciężarem gatunkowym. To, co pozornie nic nie kosztuje, traktowane jest bez namaszczenia i należytej atencji. Słowo jest darmowe, Facebook też, więc ekwilibrystyka słowami rośnie… Moja znajoma zmieniła na profilu swój status z „wolnego” na „w związku” i otrzymała kilkaset gratulacji. Kiedy spotkałyśmy się na kawie w jej mieszkaniu, dowiedziałam się, że jej status w ogóle się nie zmienił i ona nadal jest wolna. Ale to takie frapujące dostawać gratulacje i poczuć się jak w związku. Poza tym ona planuje za parę miesięcy zmienić swój status na poprzedni i wtedy otrzyma od fejsowych friendów słowa otuchy i wsparcia, że to drań był zupełnie jej niegodny. Próbowałam ją naprowadzić na zasięg ziemi i trzeźwego myślenia, ale wycofanie się z takiej gry moja znajoma traktuje na równi ze śmiercią.
              Generalnie na FB nie ma przyjaźni poza paroma wyjątkami, są za to zawody w eliminacjach do Fanpage. Każdy kto zbierze pokaźną liczbę znajomych ma szanse na taki fan, który fejsokumple mogą lajknąć i mieć taki mały facebookowy sukcesik. Wiadomym jest, że z czasem FB będzie musiał o coś się poszerzyć, bo całkiem przeciętni znajomi przeniosą się na „Lubię to” i mogą przestać być w ogóle znajomymi, a tych z Fanpage z kolei  będzie na tyle tłoczno, że trzeba będzie pomyśleć o zawodach dla nich, wynikających z liczby lajknięć na ich stronę.
                                               Psycholodzy alarmują o uzależnieniach wpadających w choroby psychiczne, których wszelakim zaczynem jest Facebook, ale jak do tej pory te alarmy nie docierają do samego jądra niebiesko-białego logo. Każdy stan wirtualny jest jednocześnie wielką otchłanią, która wciąga i nie wypuszcza, bo otchłań jest wielką mocą, czarną dziurą i jednocześnie realnym zagrożeniem. A jeśli sprawia wrażenie wybawienia? Bo przecież XXI wiek to czas bez prawdziwych przyjaźni, bezinteresownie spędzanego czasu i kochania dla kochania. Spotykamy człowieka, sprawdzamy go w Googlach, bo kogo nie ma w Googlach, tego nie ma… To i tak jest już tylko połowicznie wirtualne, że otwieramy z nim linki, sprawdzamy potem profil,  jeśli zaś ludzie tylko żyją na FB i spędzają tam swoje urodzinki i święta, grają w gry, oglądają zdjęcia, na podstawie pisanych komentarzy określają rys psychologiczny postaci, lubią kogoś lub nie… Niby pozornie nic się nie dzieje. Pozornie, bo jeśli zaczynamy dziesiątki razy dziennie sprawdzać pocztę, profil, zaproszenia do grona znajomych, posty to przeliczmy to na realny czas i… te godziny dziennie przeliczone na tygodnie, miesiące, lata pokazują, że można stracić życie na FB, można nie przeczytać mnóstwa książek, nie obejrzeć mnóstwa filmów, nie pójść na koncert, mecz i co najważniejsze nie spotkać się, nie wziąć za ręce, nie obejrzeć z bliska naszych twarzy, do czego zostaliśmy stworzeni; do realnego bycia ze sobą, do czucia swoich zapachów. Przyzwyczajenie  jako druga natura po latach wystawi rachunek polegający na nieumiejętności, mimo orbity pobożnych życzeń, funkcjonowania w realu, bo ekran daje poczucie bezpieczeństwa, że nas nie widać, że w każdej chwili możemy się wymigać od kłopotliwych odpowiedzi i udać, że nas już nie ma lub jesteśmy zajęci. Przed komputerem można siedzieć w piżamie czyli bez szacunku do rozmówcy, można naszczekać i uciec oraz być tylko obserwatorem. Choć genialny film z Christiną Ricci „Zgromadzenie” pokazuje, że przyglądanie się bez zajęcia stanowiska jest tak samo naganną postawą jak zajęcie niewłaściwego stanowiska. Ci, którzy przyglądali się biernie ukrzyżowaniu Chrystusa, zostali skazani na wielowiekową tułaczkę, polegającą na ustawicznej męce obserwowania bez możliwości podjęcia działania.  Istnieją teorie, że tak bowiem wygląda piekło, czyli złodziej będzie dalej kradł i sam wciąż  będzie okradany a wszechobecny brak nakręci błędne koło.
                                     Gdybym miała jakikolwiek wpływ na naszą oświatę, wprowadziłabym „Salę samobójców” jako film obowiązkowo wyświetlany podczas godzin wychowawczych, przeznaczanych często na usprawiedliwianie opuszczonych godzin uczniów, co nie jest wnoszące, poszerzające ani wychowujące w żaden sposób. Ja wiem, że nasza mądra krytyka, bo my jesteśmy krajem bogatym w krytyków - znawców wszelakich dzieł artystycznych, na zasadzie takiej samej jak jesteśmy krajem o niebywałej wiedzy medycznej - sami leczymy się najlepiej oraz prawniczej w zakresie instruowania jak prawo można obejść skutecznie i bez zobowiązań, czyli pierwsze prawo współczesnych jakże modnych singli – jak dobrze robić byle nie zrobić. Nasi wyrokujący krytycy filmowi określili jeden z najlepszych filmów polskich ostatniej dekady jakim jest „Sala…” odgrzewanym kotletem, zdezaktualizowanym parę lat temu. Nie ma czegoś takiego; dopóki człowiek jest w fazie rozwoju, czyli każdego roku przybywa pokoleń w danej generacji, dopóki komputer jest najlepszym przyjacielem człowieka, bo nie kocha ani siebie ani właściciela, dopóki ludzie nie mają na siebie i dla siebie czasu (po bacznym zastanowieniu – na jedno wychodzi), dopóki trwa wyścig po euro, film jest i będzie aktualny, bo to co my wiemy i dla nas jest oczywiste, nie jest oczywistym dla każdego, a zwłaszcza młodego człowieka, na którego – tak wyszło – rodzina ani szkoła nie mają czasu. Bohater filmu cierpi na tzw. hikikomori – rodzaj ciężkiej depresji polegającej na wycofaniu ze społeczeństwa, gdyż rodzice nie mają dla niego czasu a rówieśnicy robią sobie szykany z jego ejakulacji podczas zapasów z kolegą.  Chłopak znajduje w świecie wirtualnym to, czego nie miał w rzeczywistości; miłość i przyjaźń, rodzinę i całkowitą akceptację – jest to rzecz jasna jedna wielka iluzja, bo tak naprawdę nic nie znajduje poza przepaścią, w którą wpada i żadna siła nie jest już w stanie go wyciągnąć. Ale takiej iluzji w mniejszym lub większym stopniu  ulega każdy, bo każdy z nas jest tym, o czym myśli. Nasze myśli tworzą naszą rzeczywistość każdego dnia i realizują wyrok, który przepowiadamy na siebie tymi myślami. Definiuje to przystępnie nowszy film z Liamem Neesonem „Tożsamość”, w którym  bohater ulega wypadkowi w wyniku którego traci pamięć. Kiedy jest całkowicie przekonany, iż jego tożsamością jest żonaty naukowiec, zachowuje się jak typowy doktorek – oderwany od rzeczywistości, trochę gapowaty, mamejowata niezdara. Tak naprawdę jednak nie ma on ze światem nauki nic wspólnego, bo to zawodowy i wyszkolony morderca i gdy to do niego dociera okazuje się, że jest bystry, zręczny, silny i bezwzględny. Mózg człowieka jest dyskiem dającym się zaprogramować całkiem luźno i dowolnie, z tym jednym ale, że „musi to mieć sens” – słowa z innego filmu, a mianowicie „Kodu nieśmiertelności”, gdzie mózg w uciętym od korpusu ciele lotnika (Jake Gyllenhaal) tworzy, w jego wyobrażeniu o sobie, całe ciało. Według rejestru pamięci sprzed wypadku, dodaje mu nogi i resztę ciała, bo taki był komplet maszyny - człowieka, w którym pracował mózg. Do jego ciała zaś domalowuje iluzoryczną kapsułę, w której znajduje się pilot, bo przecież gdzieś znajdować się musi, a musi to być przestrzeń zamknięta, skoro nie może się wydostać. Mózg to potęga, do której wkroczył jakiś czas temu Facebook, w którym rozmawiamy ze sobą i porozumiewamy się jak nieżyjący pilot z jednostką dowodzenia, bo tak naprawdę każdym postem i komentarzem potęgujemy wielkie milczenie w sieci, czyli wyalienowanie człowieka z jego naturalnego środowiska, jakim jest życie.
            Osobnym i nierozwiązanym problemem pozostaje śmierć na Facebooku, czyli istniejące profile nieżyjących już osób, którzy weszli kiedyś do Sparty i muszą respektować jej prawa, bo „this is Sparta” powiedział król Leonidas ( „Trzystu”).