czwartek, 21 lutego 2019

Szaleństwo feminizmu



                    Każde słowo powtarzane wiele razy staje się mantrą. Materializuje się i urzeczywistnia. Mebluje świat. Po latach nie pamięta się już, skąd szafka z napisem „feminizm” się wzięła. Jest i już. Znaczy, że tak ma być… Zaczęło się, jak wszystko, od początku. Bóg stworzył świat, a w nim mężczyznę. Nie kobietę. Ją później. I stworzył ją dla niego, dla mężczyzny. Pierwszy był on. Bóg wyobraził sobie człowieka jako mężczyznę i z miłości do niego stworzył mu towarzyszkę jako ochronę przed samotnością i jako dopełnienie jego ciała, dla uzyskania ideału pełni, całości. Jakaś ukryta zazdrość kobiety o Bożą miłość, dąsy, że Adaś był pierwszy i pierwszym zostanie. Nic tego nie zmieni. Zakwasy, frustracje, bo każdy chce być tym pierwszym i choć ona z nim stworzyli razem dopiero jedno ciało i są tymi dwiema połówkami jabłka czy innego smacznego owocu, to jednak stąd poszedł impuls. Bo jak inaczej wyjaśnić spekulacje nad płcią? Czemu niektórym tak trudno zaakceptować męski rodzajnik w odniesieniu do Jego Wszechmocy? Piszę o frustracjach i kompleksach, bo tylko takie kobiety chwytają za oręż feminizmu. Te, które czują się poniżane, wykorzystywane, tłamszone, ograniczane, zniewolone. Te, które czują się człowiekiem drugiego stopnia, człowiekiem drugiej kategorii. Te, piętnowane z racji posiadania waginy, podobnie jak na tle rasistowskim Murzyn traktowany inaczej z powodu koloru skóry. I choć czasy „Emancypantek” Bolesława Prusa, „Marty” Elizy Orzeszkowej czy „Siłaczki” Stefana Żeromskiego mamy już dawno za sobą, nadal istnieje słowo „feminizm”, więc nadal funkcjonuje magia przyciągania jądra jego znaczeń, wewnętrzna grawitacja potęgi słowa. Mamy teraz czasy Sagi „Zmierzch” („Zmierzch”, „Księżyc w nowiu”, „Zaćmienie”, „Przed świtem” autorstwa Stephenie Meyer), gdzie kobieta – główna bohaterka Izabella Swan (Kristen Stewart) – posiada tak niezwykły waginalny czar, że bez trudu zdobywa serca wampira oraz wilkołaka. Bestie pod jej niewieścim urokiem tracą jaja jako potwory i stają się niegroźnymi krwiopijcami i łowcami. Belli nie tylko nie grozi nic złego z ich strony, ale ma w ich osobach dzielnych rycerzy gotowych dla niej zginąć. Dziewczynisko jest na tyle sympatyczne, że spotyka się z akceptacją zarówno wampirzej rodziny jak i wilkołaczej. Edward Cullen (Robert Pattinson) i Jacob Black (Taylor Lautner) konkurują ze sobą ostro o względy Belli – kobiety, która oczarowała sobą istoty z innych światów. Jej osoba, jej zdanie, jej spojrzenie i jej względy to absolutny priorytet dla męskich osobników z ciemnej strony, z krainy cienia.
                                        Wiele osób po obejrzeniu filmu Jamesa Camerona „Avatar” odczuło depresyjne nastroje z racji nieistnienia w rzeczywistości Pandory. Pandora - z żeńskim rodzajnikiem księżyc, na której roi się od szczęścia pod czujną opieką wielkiej bogini Eywy. Tu właśnie główny bohater odzyskuje w pełni władzę nad swym sparaliżowanym ciałem i tu zakochuje się bez pamięci w trzymetrowej istocie humanoidalnej Navi, która ma to coś. Jej kobiecość jest ważniejsza od jej rozmiarów  i niebieskawego koloru skóry. Wagina Neytiri zwycięża przy decyzji o wyborze światów.
                                      „Kobiety pragną bardziej” (a są takie?), jakieś produkcje z „ladies” w tytule bądź jego tle, czy wreszcie film z Jenifer Aniston „Tak to się teraz robi” kreują silne i niezależne kobiety mające w sobie tyle mocy, że odnajdują klucze do najcięższych neurotycznych męskich przypadków. I choć kolorowe poradniki matkują wszystkim feminom w zrzuceniu zbędnych kilogramów i siatki zmarszczek z twarzy, to i tak wagina zawsze zatryumfuje jak w przypadku Bridget Jones i jej dzienników czy głównej bohaterki z „Odwagi Kate” Carrie Kabak z mottem „Życie można zawsze zacząć od nowa, bo nie wiek się liczy, ale siła ducha”. A jeśli nie chodzi o relacje najważniejsze w życiu, czyli damsko-męskie, to i tak idealny typ inteligencji i siły odnajdzie się jak Sigourney Weaver w słynnej produkcji „Obcy”.
                                   Zastanawiam się, czy podając te wszystkie przykłady – feministyczne, nie doczekam się etykiety „antyfeministki”, bo my wciąż żyjemy w takim intelektualnym przedszkolu, gdzie każde stworzonko musi mieć swoja nazwę. Łatwiej jest nazwać niż opisać zjawisko; coś, co nie jest nazwane, nie ma swojego punktu odniesienia. Polemika rozpoczyna się od nazw, które powielane stają się symboliką zjawiska, procesu , środowiska, epoki. Nie może być prosto, że na świecie jest chłopiec i dziewczynka i ich koszulki mają guziczki po różnych stronach. Oboje są dziećmi tego samego Boga i są dla Niego, dla siebie nawzajem i dla siebie samych, tak samo ważni. Nie, tak nie może być, bo życie byłoby za proste i zabrakłoby ujścia dla emocji. Tak naprawdę chodzi o emocje niekoniecznie związane ze sprawą, jak w przypadku krzyża spod Prezydenckiego Pałacu, który rozpalił miliony Polaków nie z racji swego symbolu i miejsca, ale okazji do wypłynięcia na powierzchnię skrywanych pretensji, animozji, różnic.
                                    Niezależnie od sytuacji rodzinnej, społecznej czy też stanu emocjonalnego, fizycznego i mentalnego; człowiek jako istota o najwyższej inteligencji obdarzona przez kochającego Stwórcę sumieniem, zdolnością podejmowania decyzji i wolną wolą w swojej świadomości, niejednokrotnie błądzi, czy są to przywileje różniące ją od anakondy czy tygrysa szablasto zębnego, czy ograniczające konstrukcje prowadzące w prostej drodze do samotności lub alienacji terminalnej. Stan ten, niestety właściwy, dla każdego, wahający się jedynie szerokością adekwatną do rozmiarów sumienia nie ma protekcji żadnej dla płci. Płeć jest równa w obliczu pustki mentalnej i uczuciowej, w obliczu bezludnej wyspy pełnej ludzkich istnień, w obliczu śmierci i podatków jak to zręcznie ujął Benjamin Franklin, tak samo poszukuje swojego miejsca na ziemi i tak samo ulega prawu przyciągania do drugiej płci. Odpychania także. A jakże inaczej miałoby iskrzyć? Brak zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych, emocjonalnych, egzystencjalnych, ekonomicznych, edukacyjnych i innych człowieka nie jest w stanie wykrzesać z niego determinacji w działaniu w takim stopniu jak niespełnione namiętności. Człowiek nie targa się na swoje życie, np. z powodu niezaspokojonych potrzeb seksualnych mimo że są one źródłem frustracji i złego stanu psychofizycznego, ale popełnia samobójstwo z powodu niespełnionej miłości, która jest największą namiętnością. To oczywiście skrajny przykład, ale potwierdzający istnienie wielkiej namiętności pomiędzy kobietą a mężczyzną, której powikłaniem jest między innymi szaleństwo feminizmu. Powikłanie to może być bardzo niegroźne, wręcz twórcze w przypadku sztuki; cenne źródło inspiracji dla artystów, wdzięczny temat dla scenarzystów i reżyserów. Terapeutyczne dla kobiet po przejściach. Choć w określonych granicach… Sherry Argov, autorka książki „Dlaczego mężczyźni kochają zołzy” – poradnika psychologicznego, nówki nieśmiganej naszej generacji, dla superbabek. Argov mówi „precz” kobietom – popychadłom i podaje instrukcje do przemiany kobiety w superbabkę ze szczegółami nawet dotyczącymi udawania orgazmu. Wyczytałam, że najlepiej wygiąć się w pałąk i dyszeć jak pies… Nie skomentuję tego, natomiast traktowanie mężczyzny jak bezmózgowej maszyny kopulacyjnej jest tu na każdej stronie… I tak na przykład, gdy mężczyzna krzywo zawiesi półkę i wszystko z niej spada, to i tak nie wolno mu nic powiedzieć, tylko za jego plecami należy zawiesić półkę prawidłowo, a on i tak się nie zorientuje… Zastanawiam się poważnie, czy to jeszcze feminizm czy już mizoandria.   Wreszcie, szczypta feminizmu, zwłaszcza w kategorii tajemnicy – kobieta silna i krucha zarazem, seksbomba z męskim umysłem, uzależniona od erotyki kocica, która jak kot może się czasami wymknąć,  jest pociągająca i dla samczych samców. Zakładając nawet utopijną wizję życia na ziemi w całkowitej zgodzie z naturą na wzór Pandory można dopuścić odrobinę feminizmu, bo mała nuta szaleństwa podziała równie pozytywnie jak zmysłowy zapach piżma.