sobota, 13 sierpnia 2016

Przyciąganie. Odwieczne prawo

Jesień w tym roku była z ciężarnym niebem. Co chwila się z niego ulewało deszczem lub gradem albo kamieniem. Leciały z nieba prawdziwe kamienie. Wybijały szyby, raniły ludzi, nawet zabijały. Niektórzy mówili, że to kara Boża. Zgromadzenie wiernych w kościele odmawiało w tej intencji różaniec. Mostowscy nie, bo – zdaniem ich nestora – kary Bożej nie powinno się hamować. Niech ona się wypełni do końca. Ludziom przyda się parę kataklizmów. Od nich staną się na pewno lepsi, a jak nie, to tym bardziej im się przyda. Powietrze nosiło w sobie mgłę o każdej porze, jakby ranki dawały mu szal pajęczy na stałe. Od tej mgły mniej było widać, jak chlorofil zbiera zieleń z liści do kufra i sypie na nie czerwienią i żółcią. I jak biedne odcięte całkowicie od pożywienia, usychają i powoli odpadają, i gdyby nie łodyga, nie byłoby śladu, że w ogóle kiedykolwiek były. Łodygą Izabelli była gruba Anetka wychodząca z komisariatu policji. Odwiedziła w nim policjanta w wymiętym prochowcu, który dał jej swoją wizytówkę i powiedział, że jakby co…No to Anetka poszła i zeznała, że przypomina sobie, że Izabella chwaliła jej się, że ten mruk Mostowski ją zaprosił. W związku z czym Anetka uważa, że po zajęciach Izabella poszła właśnie do Klaudyna. Policjant podziękował, że przyszła i że sobie przypomniała, i że w ten sposób dużo im pomogła w prowadzeniu śledztwa, a następnie ukłonił się i otworzył jej drzwi. Przy wypowiadanym „do widzenia” można było przy napięciu całego aparatu ocznego dostrzec, że się uśmiechnął. Anetka jest prawie w stu procentach przekonana, że policjant na nią leci.