wtorek, 5 stycznia 2016

Literacka nieśmiertelność

Literacka nieśmiertelność
Bestia wychodzi z morza
Siedem głów łapie się za guzik
Porozwieszane kominiarskie kostiumy W spektaklu cieni
Nad moim biurkiem to tylko Ewangelia
Przypomina o sobie
Ale prozaiczność skierowała się do kuchni
Więc poszłam za nią
Zachowując moralną niezawisłość
I pióro wypadło mi z ręki
Poczułam pustkę pustki wnętrzności świata
Zanurzonego w wodzie zielonkawej jak mój sweter przed pierwszym praniem
Nieokreślony gatunek liści
Nienazwana sadzawka Nad nią wiatr zamknął się w sobie i pracuje przy nim psycholog
Mój ciężki szkielet wspiera się na jednej myśli
Żeby doznać doznania
Widzę wciąż przy sobie jakieś dłonie
Nie biorę ich bo są twarde Idę przez rynek i rozmawiam z kimś o polityce
Bo już tylko ona została
Nie ma już prawdziwych rynków Bazary świata baraszkują jak wszyscy towarzysko
Ma smak w jakimś kubku na języku
Takie odkrycie
Albo profanacja Albo mutacja Zawsze może być mutacja
Choć nadal we mgle widać ludzi w kapturach
Stukam cicho środkowym palcem
W sen W mój własny prywatny
Lekko bo nie chcę go zbudzić
Tylko nad nim panować Odpowiada mi idź gdzie indziej
Gdzie się nie śni Gdzie nie ma podmokłych chat
To moja duchowa śmierć Wisi w powietrzu rozpięta na balkonie między mokrym praniem (bo spryskuję je codziennie żeby nie uszło mu na sucho)
Ufa że jej nie dostrzegę Nie dostrzegam
W praniu niczego czystego
Jak łza wypalająca dziury po papierosie
Wielkie okna Bez zasłon
W każdą pogodę ścielą się ciężkim fioletem Kościelnym kolorem
Szepczą powtarzaj do znudzenia aż się uda
Proszę być cicho upominam wrogość
Staję skulona pod wielkim drzewem
Które rozcina niebo na dwie połowy
Ja się łapię jednej i wiszę A sąsiedzi krzyczą że ja się wieszam
Ale zaraz potem delirium tremens
Deszczowej histerii zakrywa świat po kostki
Zostaje znów literacka nieśmiertelność W spektaklu cieni
Kogo obchodzi że mi jest przykro.