niedziela, 9 października 2016

Migdały

Nie chodziło wcale o herbatniki. I tak migdałowy był tylko aromat. Herbatę zaparzyła w dużym fuksjowym dzbanku, którego kolor odwracał wzrok na drzwi. Podgrzewała dzbanek co kwadrans. Wieczorem i tak herbata była już niedobra. Pogoda zagubiła się i trzeba było jej pomóc idąc nad Łynę. Łyna lubi deszcz. Każdy. Październikowy też. Ładnie jej w tym deszczu. Po drodze kupiła w małym sklepiku migdały. Nie pasowały do niczego, nawet do podniebienia. Po powrocie ułożyła je wszystkie na stole po sześć w rzędzie a na środku ustawiła dzbanek, od którego odwróciła wzrok. Każdy migdał otrzymał imię, a każde imię do czegoś nawiązywało; do listu, na który czeka, do innego listu, którego nie chce i zaklina rzeczywistość, by tylko nie przyszedł. Uzbierały się migdały w przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Migdałowa wróżba wciągnęła mandarynkowy aromat herbaty, odcień dzbanka i uwagę kobiety. Mijały długie kwadranse w czasach zarazy lektury i świata. Zupełnie niepotrzebnie poruszyła się klamka w drzwiach. Zniecierpliwiona sąsiadka pukaniem i dzwonieniem wręczyła jej dwa listy; ten, na który czekała i ten, którego nie chciała. Oba przez pomyłkę listonosz wrzucił do niewłaściwej skrzynki. Łyna stanęła na ogonie, pogoda ma depresję, herbaty już nie podgrzewa, migdały zrzuciła na podłogę. Czas legł w gruzach z radością. Jak to możliwe? Taka była siła obu listów.