Znalezienie portu w Płońsku wcale
nie było oczywiste. Nikt z mieszkańców nie słyszał o takim porcie.
Przedostawałam się przez łąki i lasy, aż w końcu zobaczyłam czerwony okręt i
pustkę dookoła niego. Stałam pod tym okrętem i wrzeszczałam, czy mogę jeszcze na
niego się zabrać. Nieznajoma w czerwonej sukience pokazała się wreszcie na
pokładzie i oznajmiła, że płyniemy na Wyspy Kanaryjskie, ale z przesiadką w
Mławie. Kiedy siedziałam już w czerwonej kajucie, przypominała mi się czerwień
krwi, która wyleciała dzisiaj ze mnie; była zdecydowanie bardziej stonowana,
ale głębsza. Wyszłam na pokład, nie wiedziałam, gdzie się podziali wszyscy
pasażerowie. Wyglądałam Mławy w pustych horyzontach. Fale wznosiły się prawie
do moich splecionych rąk. Było mi słono, samotnie i wyczekująco. Okręt
przycumował do portu Mława Główna, nikt mnie nie żegnał, żadna postać nawet nie
zatrzepotała na pokładzie. Odpłynął w mig po tym, jak wysiadłam. Szłam
energicznie przez florę do przystanku PKS, żeby dostać się do Nidzicy. Nagle
zza drzewa wynurzył się mój cioteczny brat, który jechał z Płońska samochodem
do Mławy, bo chciał mi podarować płytę CD wraz z kasetą znanej piosenkarki.
Poza tym gotów był wsiąść ze mną do autobusu i pojechać do Nidzicy. W tym
czasie do pary z PKS-em sunął po trasie jego Audi. Pomyślałam, że prościej
byłoby, gdybyśmy razem wyruszyli z Płońska jego samochodem. W Płońsku byłam w
domu mojej babki. Dom był pusty i ciemny, zamknięty na kłódkę. Babka
powiedziała mi, że jak zamknę oczy i przestanę oddychać to do niego wniknę. Tak
zrobiłam. Jedynym światełkiem w mieszkaniu były duże bladoniebieskie oczy
babci. Siedziała cała w czerni, a ja opowiadałam jej historię, której się
dowiedziałam patrząc na nią. Żyjesz tylko wtedy, gdy patrząc na drzewo, widzisz
jego twarz naturalną ze zmarszczkami i kurzymi łapkami, postrzegasz jego duszę.
Jeżeli w drzewie widzisz tylko i wyłącznie drzewo, to nie żyjesz, ale trwasz.
Czasami trwanie trwa latami i kończy się zgonem twoim w trwaniu na życie. Oczy
mojej babki zaczęły nagle zmieniać się z bladoniebieskich w zdecydowanie
czarne, zachowując przy tym swą niezwykłą wielkość, jej siwe włosy nabrały
kruczoczarnej barwy, a prosta czarna sukienka stała się wykwintną szatą, równie
czarną. W mgnieniu babka zamieniła się w moją drugą żydowską babkę, której nie
dane było mi poznać, ale którą i tak znałam z moich snów. W czasie tej wizyty
panie zmieniały się miejscami na niebie i ziemi wielokrotnie, tak więc mówiłam
to do jednej, to do drugiej, ale niczego nie powtarzałam i nie wracałam się,
jakby były jedną osobą. W Nidzicy pożegnałam się z bratem i pomachałam do jego
kolegi w samochodzie, który siedział nieruchomo za kierownicą i wciskał się
coraz mocniej w, i tak za dużą dla niego, kurtkę. Niestety spóźniłam się na PKS
do Olsztyna, więc pognałam na olbrzymią polanę, na której znajdował się
gigantyczny samolot. Stewardesa wyjaśniła mi, że mechaniczny ptak szybuje do
USA, ale z przesiadką w Olsztynie. Zajęłam miejsce obok Żyda, wyglądającego jak
na kolorowych widokówkach z Izraela. Uśmiechał się do mnie i namawiał, żebym
nie wysiadała w Olsztynie, tylko poleciała prosto z nim do Stanów, bo po co się
rozdrabniać. Może bym i tak zrobiła, ale przypomniało mi się, że właśnie niedawno
zawarłam nową pasjonującą znajomość z młodym, niezwykle zdolnym amerykańskim
pisarzem, który akurat teraz jest w Polsce a nie w Stanach i nie chciałam się z
nim rozstawać. Z pisarzem spotkałam się kilka razy w hotelowym pokoju,
postanowiliśmy razem zrealizować jakieś literackie przedsięwzięcia. W tym celu
wiele już zrobiłam (przed moimi oczami przeleciała chmara ludzi). Pomyślałam,
że nie okazuję Bogu należytego szacunku i zrobiło mi się tak źle, jak się robi
po zatruciu salmonellą, czyli stan: „przykro” utrzymuje się tygodniami.
Wiedziałam, że to wpływ tego pisarza i postanowiłam nie uciekać, ale mu to
wytłumaczyć. Wysiadając z samolotu, próbowałam spojrzeć w twarz Żydowi, ale on
nie odrywał wzroku od okna i nie krył rozżalenia, że już wysiadam. W Olsztynie
między drzewami mignął mi samochód mojego brata, w którym uwagę przykuwała
nieruchoma twarz jego kolegi z oczami rekina. Idąc pustą drogą natknęłam się na
bardzo wysokie schody, po których się wchodziło po to, by zejść drugimi w dół.
Postanowiłam obejść je, ale w tym momencie zobaczyłam moją lekarkę, która
sapiąc i uśmiechając się, wdrapywała się po tych schodach. Krzyczała do mnie,
że ona nie zauważyła, żeby mój stosunek do Boga zmienił się i że nikt tak nie
uważa. Przeciwnie wszyscy zawsze mówili, że ja szanuję zarówno Pana Boga jak i
Jego imię. Kiedy lekarka znajdowała się już na szczycie, chciałam jej
powiedzieć, że musi teraz zejść schodami w dół z drugiej strony, ale w tym
momencie wyrosły przed nią ogromne drzwi, którymi kobieta weszła i utknęła
chyba we framudze, bo z drugiej strony nie doczekałam się jej. Mój sen zdominowała
zieleń i czerwień, powietrze i woda, wielu ludzi bardzo bliskich i zupełnie
obcych. Zupełnym milczeniem pominę najdłuższą porę snu, kiedy idąc uliczkami
Płońska, znalazłam się zupełnie sama zamknięta w pustym getcie. Było to
nazajutrz po wywiezieniu ostatniego transportu do Auschwitz. Wiedziałam, że
muszę przesiedzieć w tym getcie tak długo, aż mnie stąd jakaś siła wyrzuci.
Oglądałam więc ruiny domów, wzniesione budowle strachu, strzeliste bóle
przeszywające obłoki w miejscu, gdzie już nie powinno być szatana. Dookoła
śmierć oglądała resztki kości i zwęglone ludzkie mięsa. W kamieniach migotały
ludzkie źrenice, które wróciły z tamtej strony, aby przekonać się, że świat na
pewno wystawił je do wiatru. Na środku rynku siedziała stara kostucha, która autentycznie
współczuła żydowskim rodzinom, które musiała zabrać, bo była na służbie.
Weszłam do domu mojego taty... Ale dalej już nie opowiem.