Aniołowie na rumakach nocy
przemierzają stepy nieba
Rozbryzganie jakiego tym dokonują
nazywamy urwaniem chmury
Załamaniem pogody Śwista od razów
ich mieczy To zaprzęg Archaniołów
Mokre ubranie na poręczy krzeseł
Siedzimy w skupieniu z ubraniami
Razem
Zagarniam przestrzeń na szufelkę
Zagarniam smak Zapach Ciszę
Miękki przypadek Kruchy cios Słabe
kolana w kącie
Mistycznie zakurzonym Zarzucona
nicość na plecach przebitych przez strach
Bombki deszczu kołyszą mrok w
smugach wątpliwości
Obsesja w tłumie mówiącym w innych
językach
Mocno obejmuje mnie nicość
Zazdroszczę Twardowskiemu jego dziecięcej wiary
Każdy ma prawo mieć inne zdanie
Nikt nie ma mojego zdania
Choć chcę wręczyć mu prawo Ściąga
próg wciąż w dół czasu Światła Dnia
Który przestaje być moim początkiem
Podróż już obok siebie
Czy istnieje schizofreniczne
zmartwychwstanie
Może zrobię się filozoficznie na
Platona
Uporządkuję sobie Platonem życie Na
półce z poetą mistycznym
Starcem pamiętającym Holocaust
Obecnie kloszardem z wolną wolą
Reprezentatywny wybór Zawsze to
jakoś brzmi.