wtorek, 24 maja 2016

Ogród z goździkami

Kupiłam ogrodowe goździki - różowe, ale niespecjalnie blade i fuksjowe, ale trochę fioletowe. Popiłam je kroplami na uspokojenie. Uspokojenie fruwało po pokoju jak owad na działce, której nigdy nie miałam. Jakoś nie miałam skłonności nigdy do ziemi ani słabości do grabek i szpadelka. Trochę pobiegałam za uspokojeniem, bo zapomniałam, czym jest pragnienie a czym pożądanie i nie odróżniałam chcieć od potrzebować. Ułożyłam goździki w dwa osobne bukiety, bo moje życie jest osobne. Chciałabym, by było osobliwe. Potem czytałam książkę, której akcja przeniosła mnie na Czarny Ląd i dowiedziałam się, że najważniejsze, by mieszkanie było przewiewne. Nie chciało mi się jednak malować na twarzy brwi zdumienia, więc tylko otworzyłam okna. Firanki zaczęły pracować jak najęte. Po godzinie znalazłam wiaderko z porzuconego dzieciństwa i zaczęłam myśleć o działce, której nie chcę mieć. Nie zauważyłam nawet, że uspokojenie sfrunęło w tym czasie na moje ramię. Goździki były piękne. Nie wcześniej i nie potem. W tym czasie. W czasie goździków ogrodowych.