Pojawiam się co chwila w każdej chwili
Nie jestem pomiędzy unerwieniem miąższu
Rozwodnionym sosem bywam tak uparcie
Pomarańczowego światła na pachnącym pomarańczowo
Okręcie wygarbowanej skórki
Szlachetnej z pierzynką ochrony przed tajemniczymi
Przybyszami z mandarynkarni gorycz grejpfruta za nami
Otulam się lekką błonką a jej delikatność w połączeniu
Z moją krwią wywołuje pieczenie
Wielkie jak natężenie światła
W supermarkecie
Słodka śmierć w luksusowym apartamencie
Jarmark wyobraźni nie znajduje wytłumaczenia na sobotnie konanie
W samym owocowym centrum
Nerwy pomarańczy drgają Życie cytrusa faluje
I zamienia się dr Jekyll
W drobne malutkie białe robaczątka One otwierają subtelniutko
Moje powieki drążą uparcie
Pochłaniając niewidoczność moich źrenic zdradzone wieczory i pierwsze światła
Przeżuwają niesłyszalnie
Moje owoce życia Pachnąca i smaczna śmierć
Jak chińska gumka
Wymazuje w eleganckim stylu
Zaprzeszłe daty i urodziny w pomarańczowym nektarze
Łańcuszki robaczane tworzą nuty
Nokturnu oranżowego roztrząsania
Ostatniej jesieni cytrusa
Zgniłego ludzkiego życia.