środa, 26 kwietnia 2017

Śmierć przez sznurowadło

Wszystko odbyło się przez sznurowadło. Sznurowadło stało się siedliskiem zapalnym sznurowadeł, sznurowadłową bombą nuklearną, małym smrodliwym sznurowadłowym Judaszem, sznurowadliną, sznurojadem podstępnym, sznurowacizną pospolitą. Boże, jak ja mogłam zdać się sznurowadłowcowi, zaufać sznurowadłu... Ja żałuję, że żyłam dla sznurowadła, że znałam sznurowacinę. Bo to było tak, że ja stałam na wolnym luziku pod daszkiem sobie, z nogi na nogę przeskakiwałam rześko, wesoła byłam i radosna, bo to na wiosnę szło. Cholernie śmiesznie mi było, bardzo beztrosko, dlatego tak pod daszkiem sobie podskakiwałam. A tu nagle pech, grom z nieba (nie wiem czy jasnego, bo nie patrzyłam do góry), ale niefart! Rozwiązało mi się sznurowadło, wzięło i wysiadło, nie dało rady dalej tego wszystkiego ciągnąć, depresja sznurowadłowa. Marny koniec, nie zdążyło nic powiedzieć, ubiec choćby jękiem; wzięło i się rozwiązało nagle i samotnie, jakbyśmy nigdy nie byli razem. Przyklękłam przy nim, wzięłam jego padlinę do ręki. A miało się nie rozwiązywać, nasze zacieśnienie miało przetrwać każdą burzę i nigdy nie beknąć. Co za dramat; w taką pogodę, bliżej wiosny, kiedy ja podskakuję, sznurowadło wypada z nawiasu życia? „Nie zostawię cię tak” – mówię do sznurowadła, chwytam je mocną i zdecydowaną dłonią i wiążę na klasyczną kokardę. Niestety, to już na nic...Słyszę za moimi plecami chrząknięcie. Odwracam się, a tu bestia obrzydliwa stoi; szatan w szataniej skórze, Belzebub okrutny!

- Przylazłem po ciebie, bo Kostucha jest chora i kuruje się w kurorcie dla kostuch, śmierci i podpuszczaczy. Będziesz ginąć powolną i ohydną śmierciuchą. Codziennie będę do twego pokoju dosypywać puszkę groszku zielonego. Z czasem będzie go tak dużo, że nie będziesz mogła chodzić, ruszać się, a w końcu oddychać i zdechniesz! To znaczy udusisz się. Będziesz świadoma swojej śmierci, z dnia na dzień będzie do niej bliżej i nic ani nikt nie będzie mógł ci pomóc. Takie zdychanko masz ode mnie za friko. Darmowa odlotówa bez powrotu.

- Boże, to okropne, straszne...A nie mogę zginąć w jakiś bardziej miły sposób. Przepraszam, czy ja mogę wnieść zażalenie i poprosić o katalog śmierci bądź sposobów umierania. Ja np. chciałabym umrzeć dławiąc się sokiem marchewkowym albo brzoskwiniowym...

- Nie, nic nie możesz sobie wybrać !!! – zarżał Belzebub jak dzika kobyła i zniknął.


Każdego ranka o 7.45 otwierało się okienko w moim pokoju, unosiła różowa firanka i zasłoneczka falbaniasta z Myszką Miki, i owłosiona łapa dosypywała do mojego pokoju puszkę zielonego groszku. Puszkę green groszek kupowałam codziennie ja sama w supermarkecie i wystawiałam wieczorem na parapet za okno, żeby Belzebub miał sprawę pod ręką. Z czasem weszłam w trans idiotycznej nadziei, że wcale nie umrę tak szybko, jakby się na początku zdawało. Aż tu nagle, pewnego słonecznego dnia, biegłam sobie radośnie w różowych szortach do supermarketu po kolejna puszkę groszku... I wtedy, pod samym sklepem, co za pechulec... rozwiązało mi się sznurowadło. Co za brak wyczucia. W parę tygodni przed moją egzekucją moje sznurowadło rozwleka się, rozczochruje, rozmija z prawdą, rozchodzi z jaźnią, krótko rzecz ujmując - pęka psychicznie. Pochylam się nad butem jak nad zdechłym ptakiem i montuję ponownie kokardę classic. ”Cóż może mnie dziś spotkać złego, czapę już dostałam” – mruczę sama do siebie pod nosem. W supermarkecie naciągam worek foliowy na głowę, żeby nikt mnie nie rozpoznał, biorę z półki groszek, oczywiście zielony w puszce, i przemykam do kasy.

- Bingo – ryczy kasjer na cały supermarket - Ale frajda, gigant radocha! Kupiła pani 785. puszkę zielonego groszku!!! Mamy promocję – kto kupi 785. puszkę zielonego groszku, otrzyma od nas, zupełnie gratis, sto miliardów następnych puszek groszku zielonego. Starczy pani go do końca życia. Może się pani skitrać zielonym groszkiem. Brawa dla tej pani w szortach z workiem folia cieniuchna na głowie!!!

Cały supermarket skanduje na moją cześć, jestem popularna, odniosłam sukces, ludzie mnie kochają, dzieci proszą o autograf.

- Ale ja umieram...to oznacza moją śmierć...

Nikt mnie nie słucha, tłum niesie mnie na rękach na wielkie zaplecze, gdzie czeka na mnie wieżowiec groszku zielonego i ogromny tir, który ma mi go dostarczyć również gratis, za zupełne friko, pod sam dom.

- W imieniu pracowników supermarketu „TANIA ŚMIERĆ” składam pani najserdeczniejsze gratulacje i życzę, aby ten niezwykły i niespotykany fart nie opuszczał pani do końca jej dni.

Dostaję od kierownika supermarketu zwiędły bladoróżowy goździk i dwa cmoknięcia w policzki. Wiozą mnie na masce tiru załadowanego po brzegi groszkiem konserwowym zielonym pod mój dom. Przed blokiem stoi rada osiedlowa i rada mojej klatki schodowej.

- Jest pani dla nas wzorem do naśladowania. Pani sukces jest naszym sukcesem. To wielka rzecz, czego pani dokonała. Ta jedna, krucha kobieta, w szortach z folią cieniuchną na bańce. To wielki dzień dla pani, wielki dzień dla klatki schodowej, dla bloku, dla wszystkiego, co się znajduje przed i wkoło bloku. To wielki dzień dla naszego miasta - wzruszony starzec kończy przemówienie, wyciąga sztuczną szczękę i całuje mnie w mankiet. Zielony groszek konserwowy ustawiają mi do późnej nocy przed oknem. Nie śpię w ogóle. Czekam do 7.45. Uchyla się okienko z różową firaneczką i przemiłą zasłoneczką, i kosmata łapa... nie pojawia się…

- Dzień dobry! Jestem! Ja dopiero z sanatorium wróciłam.Trochę mnie w kościach kręciło. Cały czas w pracy i pracy, to reumatyzm pokręcił.

Kostucha uśmiecha się do mnie przyjaźnie, wsypując przy tym groszek zielony konserwowy z puszek szybko i sprawnie.

- Co zdychanko w kalendarzyku wybiło już? Tak też bywa... - Kostucha stara się mnie zagadywać i być miła.

„ Jak ktoś jest dla ciebie miły, to i ty chamem nie bądź!”- przypomina mi się maksyma lat wczesnej niewinności.

- Jak tam w sanatorium? Wypoczęła pani? - pytam Kostuchę z samej uprzejmości, już nie mogąc się ruszyć, bo grzęznę w groszku zielonym po talię i zastanawiam się, co jest gorsze -śmierć, która nastąpi za minut parę czy paw, który się we mnie zbiera od smrodu tego groszku.

Ale problem sam się rozwiązuje, obok Kostuchy pojawia się Belzebub i krzyczy:

- Czego się grzebiesz, Kostucho? Nie widzisz, że dziewczynie się na wymioty zbiera? Sprężaj się!


Belzebub i Kostucha stają zatroskani w moim oknie, które nigdy nie miało różowej firanki, ale ciemnoszarą i zasłony nie były w Myszkę Miki, ale w „Nieśmiertelnego II” i ja w życiu to tylko żyć chciałam, a nie groszek gratisowo wygrywać i kochałam to moje stare, pokrętne sznurowadło...