poniedziałek, 1 czerwca 2015

Słowem malowane

Pozostawałam zawsze w nurcie fowistycznym uważając kolor za literacki głos. To był bardzo intensywny czas; zaczął się gwałtownie i gwałtownie skończył, bo ludzie bojący się zmian, boją się wiatru. Wielką sztuką jest jednak pisanie o niczym, bo jest ono bardziej porywające swoją niemożliwością spełnienia, złotem plaży ciekłego ekranu z pulsem jednak żywej istoty, bez narzekania, biadolenia i obarczania swoim życiem. Wypełnienie pustego pola swoją bliskością i ciepłem oddanym klawiaturze, jakby była tego warta. Klawiatura to bliskość, którą chciałaby poczuć jakaś dłoń, ale nie poczuje, bo czasy wirtualne sprawiły, że ludzie pod jednym dachem są sobie obcy, a ludzie oddaleni o lata świetlne są sobie bliscy. Komputer zastąpił kominek. Ekran drugą twarz. Dotyku nie zastąpiło nic. Dla wielu samotnych życie wirtualne stało się nadzieją, uśmiechem chociaż jedynym w ciągu dnia. Możliwością spotkania kogoś, kogo nie można wypatrzeć w witrynach sklepów, w parku między alejkami, w oknach pociągu, w ciasnotach autobusów. Trzeba mieć świadomość własnej wartości i niepowtarzalności, by pozwolić reżyserowi szperać w swoich liniach papilarnych. Utrata wierności samemu sobie jest utratą tożsamości. Po znacznym ubytku pamięci, strażniczki naszej świątyni; stajemy się kombinacją wyobrażeń o nas samych. Można poczuć wzruszenie nieba na rzęsach  i zatańczyć z nim,  jeśli kot się gdzieś nie zaczai przy trzepaku.