piątek, 8 lipca 2016

Metafizyka

Jestem w samotnej opuszczonej kuchni, w pobojowisku po obiedzie niepozmywanych głodnych myśli i zarumienionych od nieupieczenia niewymownych pieczystych alegorii życia. Patrzę na ceratę na stole i zastanawiam się, czy cerata istnieje, czy to moja wyobraźnia, czy też chęć, by cerata zaistniała. A może chęć i potrzeba zaistnienia ceraty na stole implikuje jej istnienie w prefizyczny sposób. Na ile konwenanse, uwarunkowania kulturowe mogą wpłynąć na widzenie niewidzialnych, czy widzenie nieistniejących? Czy zatem oznaczałoby to, że cerata nigdy na stole nie istniała, tak jak nie istniał stół? Czy jesteśmy zdolni przyjmować pozy jak figurka z plasteliny, dostosowywać nasze ciało do wyimaginowanych bądź niewidzialnych, czasoprzestrzeniowo, przedmiotów, które - co jest ogromnie sporne, są czy istnieją, bo te pojęcia nie są tożsame. A zatem; co jest a co istnieje -rozstrzygnięto już z grubsza na gruncie ontologicznym. Nie przekonuje w żaden sposób do istnienia ceraty na stole w sensie czysto fizycznym. Bo jaka jest zdolność widzenia a postrzegania oka człowieka, jaka jest wymiarowość świata, ile jest światów, ile jest bytów? Czy byt implikuje świat jeden czy wiele, czy jeden świat pochłania jeden byt czy nieskończenie wiele. To nie jest trudny problem do rozstrzygnięcia, bo rozstrzygnięcia nie ma – jest wchłonięte w Absolut. Natomiast każdy problem pojawia się z pojawieniem istnienia i o ile ja nie istnieję to wraz ze mną nie istnieje mój problem. Mogę też wejść w problem jak w otwarte drzwi, których jest milion w galaktyce, ale nie wiem, czy istnieję obok galaktyki, w niej, na niej, opodal, albo bez niej, bo jest ona powłóczystym epilogiem ludzkiego uduchowionego języka, który najbliższy w sensie służenia Stwórcy, jest śpiewowi ptaków. Ptaki codziennie zamiast pacierza chwalą Imię Pana; czy więc ptaki postrzegają ceratę na stole w sensie pokrycie stołu?