poniedziałek, 18 lipca 2016

Pędzące noce w folii

Jadę niebieskim autobusem przez zroszoną drogę, utkaną pasmem zieleni w foliach. Wszystkie konary drzew oraz krzaki owinięte są przezroczystą folią jak kanapki do pracy. Do trawy mocno przylega foliowy dywan i przez to trawa wygląda na bardziej miękką niż jest w rzeczywistości. Ulegam fałszywemu przekonaniu, że świat został stworzony pod folią, a przez folię wszystko się stało. Światło na skraju polany ciekawie się załamuje z folią tworząc perłową poświatę perłowego lakieru do paznokci. Światło przegląda się w folii, bo nadziwić się nie może, co widzi. Po kilku kilometrach czas zmienia folię na bladoróżową, co ma wpływ i na sam wygląd zieleni, a nawet jej zapach, co wyraźnie czuć przez okno autobusu, mimo zamkniętych okien i smrodu benzyny. Dowiaduję się dopiero dzisiaj, że słońce jest tylko wtedy czerwone, gdy podłoże przykryte jest różową folią i w tym tkwi cała tajemnica. Wysadzam córkę na jednym z przystanków i dopiero po kilku następnych dociera do mnie, co zrobiłam. Martwię się o nią, czy sobie poradzi sama na nieznajomych bezdrożach, czy znajdzie właściwe miejsce. Koło mnie siedzi drobna młoda kobieta, z którą zaczynam prowadzić dialog dla zapomnienia o świecie, w którym się znalazłam i dla próby zrozumienia, co tutaj robię. Kobieta mówi mi, że jest tutejsza, ale PKS-em podróżuje pierwszy raz, bo zawsze podwozili ją samochodem z pracy. Chcę wiedzieć więcej, na co ona obrusza się, że widzi mnie pierwszy raz na oczy, a ja stawiam ją przed nieznanymi i skomplikowanymi problemami. Znam drogę i idę do domu około dziesięciu minut po foliowanej murawie. Mój dom jest drewniany, piętrowy i bardzo stary. Nadaje się wyraźne do remontu, ale ja jestem w nim szczęśliwa. Schody skrzypią, a drzwi pojękują, gdy je otwieram. Mężczyzna oznajmia mi w progu, że z szafy wyleciała dziś jedna płyta, a pod komodą zawaliły się nóżki. Jest zakłopotany, ale uśmiecham się do niego mówiąc, że możemy mieć i taką szafę a komoda jest nam niepotrzebna. Na to on też się uśmiecha i wchodzi na piętro prosząc mnie, bym przyniosła herbatę. Od kilku dni mieszka również w drewnianym domu mój przyrodni brat. Sypia na parterze, prawie się nie odzywa, ale dzisiaj daję mu do zrozumienia, że czas gościny już upłynął. Robię tak, ponieważ wiem, że mężczyzna jest niezadowolony z jego obecności. Brat wychodzi, a ja postanawiam skrócić wszystkie swoje sukienki o czterdzieści centymetrów. Ucinam je nierówno, strzępią mi się niemiłosiernie, ale jestem pewna, że robię dobrze. Przypominam sobie o herbacie. Robię ją w dymnych duraleksowych kubkach, stawiam na tacy, a obok ogromną kryształową cukiernicę na bardzo wysokiej nóżce. Łyżeczki są posrebrzane i zakończone pawim ogonem. Ciasteczka kładę na zwykłym spodku.Wchodzę po schodach - one oznajmiają, że idę - dziwną melodią i odgłosem zbliżającego się wiatru. Drzwi do pokoju są zamknięte, ale przez szczeliny dobiega światło. Wchodzę. Mężczyzna siedzi przy stole ze swoim znajomym, rozmawiają. Stawiam herbatę i cukier. Mówię, że nasz stary dom starzeje się inaczej niż inne stare drewniane domy. Drewno się nie rozstępuje i nie tworzy się grzebień, tylko powstają takie podłużne oczy o delikatnych obrzeżach, tak jakby macica wyrzucała na brzeg perły. Odchodzę do swoich obowiązków, ale czuję na plecach jego ciepły wzrok i wiem, że jest szczęśliwy. Dokończam obcinanie sukienek, czyszczę podłogę ryżową szczotką. Potem siadam przy stole i bawię się ciasteczkami, które unoszą się jak kauczukowe piłeczki.