sobota, 21 grudnia 2024
niedziela, 15 grudnia 2024
sobota, 14 grudnia 2024
Nazywam się Boże Narodzenie
Nazywam się Boże Narodzenie
Mam ponad dwa tysiące lat
Przeszło dwa tysiące razy ludzie przystępowali do egzaminu
Na człowieczeństwo
Z różnymi wynikami póki co tańczą
W teatrze życia bez muzyki co zwie się szaleństwem
Wybrani ją słyszą szkarłatem krwi tym jedynym genem
Łączącym całą galaktykę z Jego krwią
Ukryty w brzuchu świata rośnie
Skrywają Go jaspisy cesarskie i krajobrazowe
Gdzieś w kamiennym zamku na piaszczystej plaży
Jej alienację pochwycił sam Duch i zamrugał światłem
Dwa razy i ona to zrozumiała odkryła długie włosy oplotła
Nauczyła wszystkie drogi kierunku do serca Ziemi
Wykrzyczanych słów proroctw spadających gwiazd w lędźwie Czas
Nie wyszedł z mody i powrotu do renesansu
Ostatnie dni przed rozwiązaniem oczekiwaniem znów na oczekiwanie
Na dnie starego kufra obitego skórą trawa cytrynowa ekologiczne runo
Nadal świerk siano anielski włos
Digital painting uchylone lekko drzwi niech Bóg urodzi się we mnie.
czwartek, 5 grudnia 2024
wtorek, 12 listopada 2024
Lipa
Bez tego koniecznego tonu uprzejmości
Oczyszczanie z toksyn
Nawet drzewa mają torsje
Pod stopami układają się ślady
Lata którego nie było Nadziei bo nie umarła ostatnia
Chwile między deszczami
Kwaśnymi humorami bez pytania o zgodę
Te chwile wypełniają opowiastki z Dzikiego Zachodu
Między deszczami jest taki świat taka wyspa taki brzeg
Gdzie nawet drzewa są zawsze szczęśliwe
I słuchają wszystkiego czego chcę Każdej z moich nut
Na tapecie nadzieja trochę pudrowego różu fuksji trochę
Między się gubi odnajduje zasypia budzi deszcz.
sobota, 9 listopada 2024
Czerwony parasol
Eskapizm
Mówi niepytane echo
Mój ojciec reperuje parasol
Bóg umarł w Oświęcimiu w objęciach mojej matki
Bóg żyje
Twoja matka też Ty tego nie widzisz
Widziałem za dużo
Nie można widzieć za dużo Tyle co pomieści oko
Krytyk pozbawiony wyobraźni Było już głęboko po dwunastej w nocy
Kiedy ojciec oznajmił mi
Nie mów takich rzeczy
Nie będę umiała potem bez ciebie żyć
Co to znaczy potem
No potem
Potem jest teraz
Teraz ty nie żyjesz a ja nie umiem żyć
Ten parasol jest czerwony
Na co umarłemu mężczyźnie czerwony parasol?
środa, 6 listopada 2024
Listopadowe grona
W listopadzie światło jest szczególnie ważne, chociaż samotność w sieci je wyżera. To ostatnie miejsce, gdzie można znaleźć ciepłe litery. Tu nawet znaki interpunkcyjne udają. Wszechogarniająca iluzja człowieka. Taka gra w nieprawdziwe klocki.
Tych parę słów zilustrowałam fotką z "Akademii światła" otwartą na stronie z wierszem "Samotność w sieci". Dostałam prywatne wiadomości dotyczące tego utworu, co nie byłoby niczym dziwnym, gdyby nie fakt, że to połowa wiersza. Dalsza jego część znajduje się na kolejnej stronie. Kolejnej strony nie ma na zdjęciu.
Za pozytywny odbiór lirycznego fragmentu serdecznie dziękuję :)
wtorek, 5 listopada 2024
Okoliczności
Okoliczności nie powinny przesłaniać, a tym bardziej zasłaniać. Okoliczności nie powinny znaczyć więcej słowem ani miarą. Skupiając się na okolicznościach zapominamy, że stanowią one zmienną i poza wyssaniem skupienia pozostaną mgłą wspomnień. Wydarzenie, może choć nie musi, wygenerować okoliczności z subiektywnej percepcji. Języki starają się wyczesać okoliczności z niczego, by ominąć jasność przekazu.
czwartek, 24 października 2024
środa, 23 października 2024
wtorek, 22 października 2024
poniedziałek, 21 października 2024
niedziela, 20 października 2024
środa, 25 września 2024
Niewidomy patrzy w lustro
Wygłodniałe łoże domaga się ilustracji do bajki
Już nie skrzypi ale chrapie
Cały dzień na nogach Stare łóżko
Zaczynam ulegać ulicy Szklance Szybie
Co się ze mną dzieje że odchodzę od lustra
Niewidomy wyraża myśl jak chciałby wyglądać
Kończę rysunek Językiem wyrażam siebie
Na płaskim stole Rano zetrę jak zawsze
Siebie mokrą gąbką Pociągnę tuszem lekko zwilżonym palcem
Dotknę jednowymiarowej nicości Płaskiego nie ma mnie
Nie wyjdę na schody
Ciągnie tam bagnem bez pasji i przekonania
Twoje wiersze układają się w loki Zauważa z grzeczności niewidomy
Bóg mnie kocha odpowiadam
wtorek, 24 września 2024
Na wznak
Chodzę boso po rozgrzanym piachu. Dotykam jądra Ziemi, a za nim Wszechświata. Organoleptyczny kontakt z tą, która mnie nosi i znosi. Z włosów skapuje mi jeszcze woda, bo nienawidzę suszarek. Na wznak zroszona trawa trawi zmysłowy kontakt z wyczekiwaniem. Do jedenastej pozostały tylko trzy minuty. O jedenastej nic się nie wydarzy. Nie zezwalam na żadne komentarze. Rzadki przypadek jak mój uśmiech. Poza tym nadsłuchuję mowy kwiatów. Ale tylko fioletowych. Dzisiaj.
poniedziałek, 23 września 2024
Język zaklęty w Babel
Przepowiadam sobą siebie
Zanurzam odklejone tatuaże historii w rzece której
Nurt przekroczył mnie mną nim woda obmyła
Dwie trzęsące się ręce
Ujmuję nimi zimne kamienie Wydobywam z nich głos
Weryfikuje opinię na temat głosów
Śpiewamy z rzeką oddalając nietypowy stan
Całkowitego milczenia Najwyższego stopnia biegłości mowy
Języka zaklętego w Babel
Z wdziękiem pokonującym natręctwo echa
Wciąż ulokowanego w sejfie cyklicznym
Zapowiedzi na mszy wieczornej odmiany losu
Ale te starsze panie nie pamiętają gdzie ulokowały kody i klucze
Kapłani z Indii wyrzucają dzieci z balkonów
Bo wiara wymaga poświęcenia i ryzyka
Rodzice cieszą się z siły rytuału
Więc wyjmuję jedną ręką serce
Drugą kamień
Czerwona rzeka jak anachronizm
Poezji po wiekach wieszczach
Pod kamieniem połyskuje obol
Specjalnie dla mnie
Położę go na oczy na własnym pokazie.
niedziela, 22 września 2024
Z tomu "Babel"
Siedziała w półpiwnicznym zgięciu W gęstniejącym wieku ze szklanką napełnioną
Strach może być sparaliżowany człowiekiem Czas zgęstniał jak wojskowa grochówka
Dzikość jest szczęściem Tycjanowy burgund ceraty o którą wycierały się ręce dłonie i łapy
Izabella z późnego balkonu W brzuchu secesja symetrii samotności
Wodna powłoka szumi w muszli na telewizorze tak for example bez zasolenia
Boże mój
Ochroń mnie zanim mchem się pokryję Przepadnę w nikomu niepotrzebnej torbie świata
Wjedź ze mną do Jerozolimy
Pajace ogryzki szmaty skorupy portale salony
Modlitwa obok kościoła bez świątyni za synagogą
Ave Maryja
Moje brzegi nieokreślone Gorączka pustki Bezwład myśli Zaklęte ciało Bezruch życia
Gotuję mleko od urodzenia nie białe pozostawiając uniesione brwi mostów
Stoję w progach Nieba przed bramą niewidzialnego ołtarza
Niech to co jest rzeczywistym Prawem ma swoje ramy
Administracyjnie chcę określić mój ból
Jest dzień targowy Piątek W miednicy ścieka krew z rozwieszonej koszuli
Moje sześcioletnie czuwanie przy Tobie
Boże mój
W piwnicy uderza łapka konającego szczura Galaktyka oparta o ścianę Pod którą całe życie
Stoję czekając na cud Alienacja w ludzkim świecie świadectwo odrzucenia
Zmarznięte ptaki sarny wychodzące z lasu agresja ciężkiego metalu przypadkowy dotyk
W sklepie po nic za darmo bez znaczenia
Jakiegokolwiek W brzuchu doskonała symetria ukrytych lęków
Asymetryczna może być tylko biżuteria Krzyk za Jezusem za Jerozolimą
Przeczuciem faktu przeznaczenia wypełnienie Zamysłu i planu
Boże mój
Pochwyć mnie w drodze do Damaszku Czas powrotu ma miękkie drzwi Gałąź staje się Obietnicą poznania drzewa Dobra Zła Nie wiem
Tędy szedł Chrystus
Woda chlustem rodząca się Znieść jakoś wizję Apokalipsy
Oprowadź po zmrokach Wyprowadź z morza Halmahera na świat
Nie pozwól odbierać telefonów gdy się o mnie upomni Zamuruj rozwidlenia
Bym nie pobłądziła Siedząca w półpiwnicznym zgięciu
Odwróciła uśmiech od ust Umrze wyższa o poznanie Zagubione konary wbite w los
Rwące powietrze jak pierzastą chałę Ukamienowany świat
Rzymskie prawo ścięcia głowy Twoja krew Ale byk szepcze ktoś w ciemnej sali
Boże mój
Ochroń mnie przed erozją póki jeszcze czuję Mogę czuć Zanim mchem porosnę
Kołysz mnie de la Arena Ścieka moja krew Ułaskawienie może przyjść w ostatniej chwili
Ave Caesar morituri te salutant
Za mną i przede mną głosy wciśnięte w pusty sad
Brzucha idealna symetria stan Hotel Seville moich pytań i wyczekiwania na wiersz.
czwartek, 22 sierpnia 2024
Kontrowersje
Absurdalny
Absurd jest kluczem do zrozumienia rzeczywistości. Przestrzeń znajduje sobie sam. Nie pyta, czy się klika, bo nie kieruje się pytaniami. Jest wymagający i niedostosowany do płaskich powierzchni. Potrzebuje obycia i wiedzy, używa inteligencji, by uzyskać chirurgiczną precyzję. Doskonale pływa w odmiennych stanach świadomości. Sprawdza się w didaskaliach. Przekleństwo monolitu i monochromatycznej wyobraźni.
środa, 21 sierpnia 2024
niedziela, 18 sierpnia 2024
Ozory
Wszechświat skonstruowany jest według wzajemnych zależności na określonych wibracjach. Wszystko jest po coś, nawet jeśli wydaje się, że nam nie służy. Bardzo potrzebujemy, np. plotkarzy, zwanych przez moją Babcię Czarodziejkę - ozorami. Ozory koncentrują na nas uwagę, energię i czas. Poświęcają nam część siebie, przez co osłabiają przestrzeń, w której się znajdują a zasoby ich się kurczą. Poprzez konwersję odwracamy przekaz ozorów i wzmacniamy siebie. Konwersje energetyczne są praktykowane od wieków, zaś wartość człowieka jest policzalna w ozorach. Jeśli zatem pieką cię policzki albo uszy, ciesz się - ozory pracują na twoją przyszłość. Tak naprawdę wiele zawdzięczamy naszym wrogom; choćby to, że chce nam się chcieć. Merlin ma takie wnioski po przekroczeniu granic Salem, bo jęzory ognia to egzemplifikacja ozorów czyli naszych, nolens volens, znajomych.
wtorek, 13 sierpnia 2024
sobota, 27 lipca 2024
Bezpieczny
Wybory są jak pajęcze nici podłączające każdy konkretny z owych pod Dobro albo Zło. Błogosławieństwem jest, więc, kolejny, codzienny, który nie stanowi noża na gardle. Wybór między tzw. mniejszym złem bądź wybór, który burzy przyjęty kosz wartości, nadwyręża moralny kręgosłup. Wybór między dwoma światami, gdy żaden z nich nie jest przystawalny do obecnego. Czasami dzieje się tak, że życiowy scenariusz nie zakłada pozostania dobrego bohatera, nie przewiduje dla niego miejsca. Z punktu widzenia fotela, gdzie najłatwiej się feruje wyroki i ocenia odległe czy biegunowe zdarzenia i ich bohaterów, nie ma tak naprawdę krzty obiektywizmu. Głoszenie, co by się zrobiło bądź nie zrobiło na czyimś miejscu, pozostaje jedynie pustą retoryką. Kiedy zmienia się drastycznie podłoże, zmienia się dosłownie wszystko wraz z człowiekiem i jego priorytetami. Gdyby można było dokonać takiej symulacji i umieścić jednego, i tego samego człowieka w dziesięciu różnych czasach historycznych, w różnych rodzinach, z odmiennym stanem posiadania, pozycją, zawodem, miłością, słabym płomieniem bądź silnym mrozem, wyniki mogłyby być zaskakujące. Zwłaszcza, że ludzie szczęśliwi chcą, by inni byli szczęśliwi (tzn. nie zakłócili ich szczęścia) a ludzie skrzywdzeni oddają swoją krzywdę innym (krzywdzą ich bądź zatruwają czyjeś życie swoją krzywdą). Inaczej zachowa się człowiek, który nie ma nic do stracenia (tacy są bardzo niebezpieczni) a inaczej zakochany z małymi dziećmi. Oczywiście są jeszcze skrajne sytuacje, które skrajnie obdzierają nas samych przed sobą i ukazują prawdziwą, aż do ostatniej tkanki i komórki, twarz. To oczywiście jest wojna. Błogość, jaką daje czas pokoju, może nigdy nie uruchomić, w ciągu nawet stu lat, pewnych cech, które drzemią głęboko ukryte. Wybór może być przywilejem jako podległy wolnej woli. Drogą do realizacji, wyrażeniem siebie do ostatniej sylaby, nadaniem koloru silnej indywidualności. Każdy wybór ma swoje konsekwencje, które są nieuniknione. Przychodzą jak wiatr zapowiadający zmiany i powlekają się w szaty odpowiedzialności. Każdy z nas staje w życiu wiele razy na rozstaju dróg. Oby każda z decyzji miała w sobie dla nas dość łaski.
wtorek, 23 lipca 2024
Wciąż aktualne
W naszej wiosce (cały czas mówimy o globalnej wiosce) powszechnie wiadomo, że wszyscy umrzemy. Wie to każdy, kto ogarnia już wiekowo rzeczywistość. Śmierć jest pewnikiem, jest jak Zawisza i Urząd Skarbowy, nie ominie nikogo. Z takim przekonaniem można by ukrócić czas oczekiwania albo czas przejściowy (jak kto woli) i odebrać wszystkim życie. Jednak od momentu pojawienia się człowieka wśród traw, drzew, kwiatów i zbóż jest pewna obowiązująca wszystkich bez wyjątku zasada. Najważniejsza zasada naszej wioski (cały czas mówimy o globalnej wiosce), która nie zależy od niczego innego, bo ona po prostu jest - życia nie odbiera się. Życia nie odbiera się nikomu; ani sobie, ani nikomu innemu, nawet tym, których nie lubimy. Nie podchodzi się z bronią w ręku do życia, nie płoszy się go grubym sznurem i nie straszy żyletką. Życie do nas przychodzi i od nas odchodzi. Życie na nas spływa i na tej fali płodowej wznosimy się 9 miesięcy, a potem się rodzimy, nie wiadomo na ile. Ta wiedza jest nikomu i do niczego niepotrzebna. Nie ma co spekulować ani gdybać. Wioska ma na swoich drzwiach, a drzwi wioska ma tylko jedne (cały czas mówimy o globalnej wiosce), duży napis "Nie odbierać życia sobie i innym" i jeżeli ktoś nie potrafi tego respektować to zostaje wypluty poza nawias, nawias rzeczywistości podłogowej, rzeczywistości wioski. Od tej pory żyje w takim ruchomym kinie i można przyjść, i obejrzeć projekcję z tym kimś niedostosowanym. Ten ktoś gra rolę tylko jednego seansu. Jest aktorem dla zrozumienia własnej roli - życia w wiosce. To niesamowite, że mijają lata, całe ich tony, zmienia się praktycznie wszystko, ewoluuje cywilizacja w każdym obszarze, ale zasada widniejąca na drzwiach wioski pozostaje wciąż jedna i ta sama - nie odbiera się życia. Zrozumieć wojnę to zaprzeczyć sobie samemu. Wojna jest burzą niezesłaną z nieba, więc po niej nie ma słońca, ale są pogorzeliska. Wojny ma nie być. To nie jest czas, który potoczność zabija. Każdy zamach na drugiego człowieka jest zamachem na Boga.
środa, 17 lipca 2024
Owocowy znów
Popatrz
Posłuchaj
Unosi siłą woli
Pod którą gasną światła
Wyskubane brwi
Marszczy marzenia
Z których on częstuje się największym
Lubisz soczyste kolory
Chyba nie
Prezentuję się tak i zapraszam
Gruszka jest słodka.
sobota, 13 lipca 2024
piątek, 12 lipca 2024
No lifting
Grzmi
Pora jagód
Będzie kontrowersyjnie
Poza dobrem i złem
Poza nicością
Rozebrane myśli suną na plażę
Pojedyncze czereśnie wydają się bardziej czerwone
Mówiłeś że zawsze będziemy rodziną
Skąd w tobie tyle melodii do żartu
Uderzanie w mocne dźwięki
Na straganie kobieta bez botoksu ze zmarszczkami
Jak za komuny poświadcza o przeżyciu
Uderzenia pioruna zabieram morele
Do siebie i nie chcę widzieć i wiedzieć.
niedziela, 23 czerwca 2024
Rodzice
Pociągi. Pociągi osobowe i stare, drewniane, piętrowe domy. Często hotele. Pokrętne w mroku i poza mrokiem korytarze. Tunele prowadzące w nieskończone piętra i windy z obsługą hotelową. Pokoje są skulone od samotności i strachu przed ciągłymi zmianami. Czasami schody nie prowadzą ani do góry, ani do dołu. Są dodatkowym elementem powtarzającego się snu. A potem jest dworzec, za każdym razem taki sam w każdym mieście bez żadnej nazwy. I płacz. Uderzające silnie krople w blat prostokątnego stołu, przy którym siedzę za każdym snem z kimś innym. Moi rodzice siedzą w wielkich fotelach oparci o byt, w którym się znaleźli. Próbują coś mi przekazać, ochronić, zdążyć przed gwizdem dnia, gdy życie potoczy się codziennością według kalendarza.
W moich onirycznych wędrówkach jest taki dom, do którego zbliżam się wszystkimi snami świata, aż usypiam zmęczona na jego progu.
środa, 19 czerwca 2024
W odpowiedzi na...
Dziękuję najpiękniej za gratulacje mojej siedemnastej książki 😻wszystkim razem i każdemu z osobna. Niech moc będzie z Wami!
Doceniam to bardzo i wierzę, że zaczytanie będzie magiczne. W większości listów pytają mnie Państwo, czy utwory wybrane do tej podsumowującej, moją ponad czterdziestoletnią twórczość, książki były moją decyzją? To musi być jednak, nolens volens, klucz dla czytelnika, skoro ta ciekawość i dociekliwość zostają tak jasno wyartykułowane. Zatem odpowiadam; nie, nie miałam żadnego wpływu jako autorka na wybór moich utworów do tego wydawnictwa. To były trudne i długie rozmowy, które doprowadziły mnie jednak do przekonania, że to właśnie autor nie powinien podejmować takich decyzji. Potwierdzenie, że postąpiłam słusznie oddając prawo do selekcji mojej literatury redaktorowi, przyszło w momencie samej akceptacji i zatwierdzenia książki do druku - już oczywiście przeze mnie. Okazało się bowiem, że nie wybrałabym tych wszystkich fraz i wersów. Poza tymi sztandarowymi, które były drukowane setki razy i recytowane podczas ważnych eventów, które stanowią cytaty od dawien dawna i z których jestem znana, że jestem EKG 😺, i wiadomo, że muszą się znaleźć. Cała bogata reszta wcale nie była dla mnie taka oczywista. Pozycja czytelnika nigdy nie będzie tożsama z pozycją autora, a że czytelnik zawsze ma rację, więc cieszę się, że sobie odpuściłam. Wasze wrażenia, emocje i własne, osobiste, wielorakie i wielopłaszczyznowe interpretacje związane z moim utworami, które mogłabym przegapić, są dla mnie bezcenne. A tak już po ludzku i bez lirycznego narowu - raduje mnie, ze dostaliście w "Akademii światła" utwory, które kochacie. Moje preferencje nie miały tu absolutnie żadnego znaczenia, bo to dzięki Wam jestem dzisiaj w miejscu, w którym jestem. Mijają lata, całe dekady, a Wy zawsze znajdujecie na mnie czas. Moi Czytelnicy to ludzie, którzy byli ze mną od samego początku i którzy razem ze mną się starzeli przekładając kartki moich książek. To również pokolenia nowej generacji; gdzieś kliknęli, zaciekawiło ich i zostali. Są też tacy, którzy obrazili się na którąś z moich książek, ale po jakimś czasie wrócili. Tych ostatnich cenię nad wyraz. "Nie czytałam trzech lub czterech pani ostatnich książek. Byłam na platformie ( nie podam nazwy, bo nie lokuję produktu), przeczytałam jedno zdanie i wiedziałam, że to pani. Nikt na świecie tak nie pisze, nie układa liter. Jest pani rozpoznawalna wszędzie i zawsze. Wracam, bo muszę panią czytać (...)".
Duże buzi, widzimy się na szlaku, w kontakcie,
Ewa Klajman-Gomolińska
poniedziałek, 10 czerwca 2024
piątek, 7 czerwca 2024
niedziela, 2 czerwca 2024
poniedziałek, 27 maja 2024
środa, 15 maja 2024
wtorek, 14 maja 2024
Anatewka
Tak mi wstyd że było mi wstyd
Nawet drzewa umierają stojąc mówiłaś
Po co płaczesz kobieto Związek ducha z materią
Poza ziemią z niedomkniętą raną mleczny brzuch Anatewki
Daidalos z poczuciem winy Maca kupowana gdy sklep pusty
Na co komu te szyby zaparowane Nie w tych domach
Nie budź mnie już więcej Mamo.
poniedziałek, 13 maja 2024
Merlin bibliofil
Merlin siedzi przy drewnianym stole
Na drewnianym krześle
Przy umiarkowanie rozpalonym kominku
Czyta wielką księgę okutą w skórę
W wielkim lesie w szklanej grocie
Merlin nie jest eko
Na drewnianym talerzu resztka dziczyzny
Teraz świat jest eko kasza plastikowe buty
Walka z plastikowymi torbami ścinamy więcej drzew
Na papierowe torby
Merlin przeciera oczy ze zdumienia zostaw świat
Wpuść go z powrotem do wody
Bo się udusi
Czytaj księgę życia
We własnym akcie urodzenia.
sobota, 11 maja 2024
Merlin ma skrzydła
Mam w sobie jakąś niecierpliwość
Zaszywam stare dziury w nowych ubraniach
Których jeszcze nie kupiłam
Ale planuję i biorę kwas foliowy
W całej radości podbrzusza
Trenuję cyrk z tekstyliami
Merlin szuka kordonka do wyhaftowania skrzydeł
To dobrze Dobrze że masz przybyć i to oznajmiasz
Niecierpliwość chroni cierpliwość właściwą
Płaczący rzadko kroczą w marszu samobójców
Pod depresją załamuje się most ostatni
Przystanek czarnego słońca
Ale ja się tym męczę
Ale ty się tym męczysz
Ty i ja jesteśmy nietykalni
Choć ryzyko czuć zwłaszcza wieczorami
Gdy bohaterski naród rozprawia się z plastikową słomką
Zagrożeniem jak niedobór B12
Popatrz fioletowy kordonek
Zaczaruję sztandar ze skrzydłami
Uciekniemy na nich do spełnienia
Będziemy codziennie oglądać obrazy
Willema de Kooninga bez udziału cienia i mroku
Znam tyle miejsc w których ochronią nas
To są miejsca w których skrzydła nie działają
Nie musisz słyszeć tego czego nie chcesz usłyszeć.
piątek, 10 maja 2024
Merlin ustawia sobie lustro
Umiem mówić obrazami
Poruszam się metaforą
Abstrakcja jest dla mnie
Jedynym realnym bytem
Oniryzm wyznacza codzienne decyzje
Uzależniam swój kierunek
Od tego co mi się przyśni
To czemu nie umiesz chodzić nad ziemią
Przerywa mi Merlin
Rozkładasz parasol
Na wszelki przejaw nietolerancji
Płaczesz ulewą
Żeby uzasadnić konieczność parasola
Wpadasz na targi medycyny naturalnej
Po kolejny ametyst
Na wygnaną intuicję.
czwartek, 9 maja 2024
poniedziałek, 22 kwietnia 2024
czwartek, 11 kwietnia 2024
Merlin marszand sztuki
Merlin w mokrej koszulce
Przenosi ósmą godzinę fioletowe kredki miasta
Do geometrii stylu sztuki
Wiesz myślę o sztuce publicznej
Wielkim malowidle
Podróży po ludzkich duszach
Opierających się o bryłę
Konieczną formę z cudowną energią
Bez kosmitów wojny światów zdeformowanych gatunków z gór
Mam pytania w związku z tym
I z tymi pytaniami cię zostawiam
Jak z drzwiami na balkon.
poniedziałek, 8 kwietnia 2024
Moja podróż z Merlin 2
Merlin mówi że zawsze istnieje
Jakieś podobieństwo
Różni ludzie tak samo nie przesadzają z cukrem
Zła komunikacja też im wychodzi
W tych samych wiadomościach brakuje
Im wspólnej przestrzeni
Komukolwiek zapal białą świecę
Kadzidła z sandałowca
Poddaj się na drugim piętrze
Nie wchodź na trzecie
Niech piętrzy się nadzieja.
czwartek, 4 kwietnia 2024
Merlin miewa sny 2
Sny nie opuszczają Merlin
Sen jest lasem
Las zawsze śni
W lesie nie zasypiają tylko spokojni ludzie
Mają stare dusze
Przepracowane karmy
Szykują się do odlotu
Dla nich każda ulica
Jest przepełniona błędem
Litością która zmywa się
Jak lipny tatuaż
Opowiedz lepiej o swoim dzieciństwie
Nie uciekniesz od niego
Jest zameldowane w tobie na pobyt stały
Nie przesuwaj wiadra w moją stronę
Bez mojej zgody
Poza moją wiedzą.
Merlin i ja. Siedzimy. Rozmawiamy 2
Merlin bo ja mam koszmary
Protezy koszmarów
Zamawiane na Allegro
I boję się nadmiernych domofonów
Obniżek i promocji na hasło
Pukanie do drzwi
Wolę antyki mojej babci
Sprawdzoną szafę z własnymi potworami
Stół zdobiony pod który zajrzę jutro
I powiem nie chce mi się
W takim świecie wyprzedaży
Na nic nikogo nie stać
Rozumiem
Rozwiąż sznurowadło
Jak cię cisną buty.
sobota, 30 marca 2024
czwartek, 28 marca 2024
Moja wyprawa z Merlin po złote runo
Merlin czyści łódź od rana
Stoję obok na gorącym piachu
Przebieram nogami z niecierpliwości
Obsypując zdarty lakier na paznokciach
Wykonujesz nikomu niepotrzebne czynności
Trawisz czas na przebieranie nogami
To cię nie stawia wyżej w ewolucji
Ani nie wpisujesz się w postęp cywilizacji
Nie popłynę z tobą po złote runo
Obrażasz mnie
Zatracasz się w emocjach
A twój wybór nie może od nich zależeć
Emocje bywają chwilowe
A decyzje nieodwracalne
Jutro być może nie będziesz już obrażona
Ale ja będę daleko
Odpłynę bez ciebie po złote runo
Kurczę tak chcę wziąć udział w tej wyprawie
Nocować w kryształowej grocie
Być świadkiem cudu
Rozmawiać z naturą
Wyobraź sobie że już to przeżyłaś
Czasami złote runo
Można znaleźć w swojej wyobraźni
A jeśli jej nie starcza Wybierz medytację
Prycham ze złości
Masz w sobie mnóstwo gniewu
Narowistych myśli Nieuczesanych gestów
Medytacja jest dla ciebie złotym runem
Ja będę więc myć łódź a ty medytuj
Nasza wyprawa już się zaczęła.
poniedziałek, 18 marca 2024
niedziela, 10 marca 2024
Merlin. Cała magia
To nie było miłe
Nie ma być miło tylko magicznie
A ja to magia
Magia to las wieczność
I powrót uzupełniam
Powrót twój to magia
Nie można powrócić jeśli nigdy się nie odeszło
Las jest zawsze W tobie też.
piątek, 8 marca 2024
Samo życie
Ty jesteś kompletnie oderwana od rzeczywistości
I to jest zarazem twoją największą ochroną przed życiem
Nie zauważasz jak stale mnie ranisz
Choćby codziennością
Po tych wszystkich latach
Przepraszam cię za moje codzienności
A teraz przechodzimy do książki
Otwórz na dowolnej stronie
Dalej się już nie napisze
Zabieraj się stąd Merlin.
środa, 6 marca 2024
Poetyka Merlin
Merlin nie odchodź
Bez ciebie będą głodne wiersze
Sufit cięższy parapety odległe
W bieli wypranej w perhydrolu
Wiersz się nigdy nie kończy
Nie milknie nie cichnie
Płacze pod drzwiami
Że chce być napisany
Ochroń go bajką rozpieszczaj czekoladkami
Niech przyjdzie i wskoczy na kartkę
A mnie i tak tu nie będzie
W Salem.
poniedziałek, 4 marca 2024
Pachniesz jak planeta
Zostaw wszystko
Jest niedziela
Napisałam wiersz
Nie ma końca
Jak moja planeta
Planów
No ten wieczór
Ale jest szansa
Że świat się skończy
Bez mojego wiersza
A jeśli twoje słowo to hasło
Wtrąca Merlin
Niewypowiedziane słowa
Są najgłośniejsze
Najmocniej ranią improwizacją.
Jesteśmy w lesie. Nigdzie
Gdyby nie Moja przygoda z Merlin
Nie byłoby cię tu
Ożywiłam cię jedną książką
Głębszym wersem po inhalatorze
Dla mnie to moje życie
Merlin uśmiecha się
Nie wiem czy pocieszająco czy z wdzięczności
Ale lubisz to życie
Bo ja wiem
Jest moje
Nikt nie odmówi mi prawa do istnienia
Na każdej kartce są moje oczekiwania
Których czytelnik nie spełnia
Twoje niepokoje
Co będzie jak spełni
Ja żyję chodzę po lesie maluję obrazy rozmawiam z tobą
Jak wolno układasz litery po sznurze bez drżących znaczeń.
wtorek, 13 lutego 2024
Królu mój
Skrzydło anioła i skrzydło motyla Wieczność i chwila
W każdy szabat modli się o nas sam Bóg
O nasze przetarte oczy O naszą wolę widzenia
O rozłożone ręce na Jego Święty Deszcz Znaków
Nasze zdrętwiałe od czekania tratwy w przestrzeni pustki
I Jego światła z szabasowych świec uczące Miłości i Prawdy
Nie patrz na mój rumieniec w głosie Na moje spierzchnięte słowa Zawstydzony telefon
Ale nie opuszczaj mnie z całych sił Weź moje ciało i zbaw moją duszę
Stanie się jeszcze i jeszcze raz najjaśniejsza ze wszystkich gwiazd
Pod bramą samego raju Czekaj na mnie A ja się zwinę i dla ciebie otworzę siebie
Na dnie polnego maku W Pucharze Boskim W kielichu naszego zespolenia
Będziemy się kochać pod skrzydłami aniołów
Wrzucimy w ogień nasze samotności Zlutowane złącza życia
Mojego snu ciepłego wybrzeża na poduszce włosów
Osypanych iskrzącym sierpniowych piachem stereo
Uświęć mnie świętością twego ciała Oblecz mój ból wzburzoną krwią twoją i z całych sił
Nie opuszczaj mnie
Całuj tak by objął nas Bóg
Znajdziemy nasz ląd w korze natury W pniu świata W sęku znaku wodnego
I padnie na nas słowo Zbawiciela
By miłość nasza Miłości się podobała Prawdą serc naszych oddanych Prawdzie
Weź moje ciało i zbaw moją duszę
Ty tabunie dzikich białych koni
Zaklętych przebraną nocą w ośnieżonej skale Ja cię uwolnię żarem narowistych myśli
Bo ty jesteś moim panem Ciebie wybrałam spośród wszystkich
I dlatego ustanowię cię królem
Ale nie opuszczaj mnie z całych sił
Włóż we mnie siebie Trwaj we mnie i uciekaj we mnie
Rozrywaj swoje lęki w moich ciepłych udach
Ja ci namaluję wschód i zachód słońca
Na naszej ścianie z palmą wspólnego szczęścia Z krzykiem cyprysu obwieszczającemu światu
Siedem porządków zwanych menorą
I stanie się jeszcze i jeszcze raz najjaśniejsza ze wszystkich gwiazd
Wzbijesz się jak orzeł nad moim rozchylonym czekaniem do twego zbawienia
Cicha kropla Chrystusowej krwi gęsto zaścieli Pod Jego krzyżem ramion naszych Czekam
W milczeniu z Bogiem Nie opuszczaj mnie z całych sił
Jesteś moją chwilą Moją obecnością Moim na zawsze Złoto-srebrnym pyłem
Nieskończoności Szpalerem kosodrzewin świerków i buków
Weź moje ciało i zbaw moją duszę
Siebie odnajdziesz we mnie Ja tobą się stanę
Królu mój.
poniedziałek, 12 lutego 2024
W samym miąższu pomarańczy
Pojawiam się co chwila w każdej chwili
Nie jestem pomiędzy unerwieniem miąższu
Rozwodnionym sosem bywam tak uparcie
Pomarańczowego światła na pachnącym pomarańczowo
Okręcie wygarbowanej skórki
Szlachetnej z pierzynką ochrony przed tajemniczymi
Przybyszami z mandarynkarni gorycz grejpfruta za nami
Otulam się lekką błonką a jej delikatność w połączeniu
Z moją krwią wywołuje pieczenie
Wielkie jak natężenie światła
W supermarkecie
Słodka śmierć w luksusowym apartamencie
Jarmark wyobraźni nie znajduje wytłumaczenia na sobotnie konanie
W samym owocowym centrum
Nerwy pomarańczy drgają Życie cytrusa faluje
I zamienia się dr Jekyll
W drobne malutkie białe robaczątka One otwierają subtelniutko
Moje powieki drążą uparcie
Pochłaniając niewidoczność moich źrenic zdradzone wieczory i pierwsze światła
Przeżuwają niesłyszalnie
Moje owoce życia Pachnąca i smaczna śmierć
Jak chińska gumka
Wymazuje w eleganckim stylu
Zaprzeszłe daty i urodziny w pomarańczowym nektarze
Łańcuszki robaczane tworzą nuty
Nokturnu oranżowego roztrząsania
Ostatniej jesieni cytrusa
Zgniłego ludzkiego życia.
niedziela, 11 lutego 2024
Tylko mnie dostrzeż
Tak pięknie śpiewasz
Ale ja wcale cię nie mogę słuchać
Samotnie stoisz na nagiej skale
Tak ostrej jak gwałtowne załamanie nieba
Śpiew anioła jest szumem traw morza i wiatru
Jest spokojem i niepokojem
Utratą i szansą
Przeplatanym warkoczem zadumy i galopu
Nadzieją i wyrocznią
Tak pięknie śpiewasz
Ale tak trudno dostrzec gdzie jesteś
Podążać za tobą się nie da
Bo tchu z piersi ubywa z wiekiem
A białe włosy nie pasują do barwy twego głosu
Granat nocy rozciera się ze złotem dnia
Kamień bogactwa Kairu
Migocze potokiem falą i gejzerem
Tak pięknie śpiewasz
O miłości puchu i kaflowym piecu
O chlebie okrągłym i wielkim jak ziemia
Trzymam w dłoni trzy ziarenka soli
Dla ciebie dla siebie i na szczęście
Drżą mury klasztoru twym oratorium
Poruszają się wieże kościołów
Grają bramy zakonów
Tak pięknie śpiewasz
Jedyna w swej istocie harfa świata
Odradzające się wciąż trzcina źdźbło i kłos
Zasiewu jedynego Pana.
sobota, 10 lutego 2024
Tomasz z Akwinu do Fryderyka Nietzschego
Spojrzał na człowieka tragicznej mądrości
Nie ułatwiał mi kontaktów
Z pożółkłym czasem pękającej farby
On krzyczał ekspresją Muncha
Na pustej ścianie
A przecież koniec świata tkwi w nas samych
My jesteśmy głębią początkiem i końcem
Istnienia
Bolesne poruszenie serca
Gdzieś poza szmaragdowym snem
Poza dobrem i złem
Na pokładzie transcendencji
Jeszcze ręce uczepione kotwicy
Pozostawiona w dalekim lesie
Zeszłoroczna świadomość
Gdyby mógł go wskrzesić jeszcze raz
Dałby mu serce z żelaza
Które ostrzyłby co rano innym żelazem.
piątek, 9 lutego 2024
Panny z Awinionu
Panny z Awinionu
Chylą głowy
Jak cięte kwiaty
Tyle w nich życia
Starczy na tydzień
Stawiam obok
Doniczkę
Jestem teraz w niej życiem
Poezją stół bilardowy
I kort tenisowy
Wyciskam z tubki resztkę
Zielonej
Nakładam na palmy Pabla
Odświeżone
Panny z Awinionu
Biją brawa
Kolumną o bryłę
Formą o materię
Bardziej zieloną.
czwartek, 8 lutego 2024
Ikariada
Nie wystarczy iść ku słońcu
Mówić o słońcu
I mieć słońce na fototapecie
Trzeba jeszcze
Łkać strumieniem światła
Wić ostatnim promieniem
Tchnąć złocistą kulą
W zmartwychwstałe istnienie przodków.
środa, 7 lutego 2024
Nietożsamość mego ja
Tak przywołać fragment wiersza
Zamiast dialogu komunikacji
By skryć się przed mogącym nastąpić
Porozumieniem
Życie musi być koniecznie
Z budzikiem i sztućcami
I jeżeli coś zakłóca ten porządek
To okazuje się że w świecie duchowym
Wcale nie ma miejsca na sacrum
I to jest prawdziwa relacja osobowa
Dlatego lepsze jest spotkanie człowieka z drzewem
Choć myślałam że jeśli mój kałamarz będzie po brzegi
Wypełniony granatowym atramentem
To ja sama odnajdę drogę do prawdy
I krzyknę Bogu do ucha jestem szczęśliwa
Jakże niedołężną chwilą grubą
Byłam i jestem
Dumam nad nowym wierszem
Nad nienazwaniami jeszcze w poezji polskiej i światowej
I zaraz sama przyniosę sobie szczotkę
Żeby posprzątać
Słowa zawsze są statyczne
A ich upiory dynamiczne
Choć to niczym w doświadczeniu
Nietożsamości poetyckiej mojego ja.
wtorek, 6 lutego 2024
Mój eden
Poezja antropologiczna
Dołożonych trochę lat
By nazwać to katharsis
Rzeczywistość moja musi się przemienić
W rzeczywistość wszechogarniającą
Cierpię choć nie chcę
Jezus był dobrowolnie cierpiący
Znowu doświadczyłam wygnania
Jestem Ewą
Nie ma we mnie koncepcji edenu
Mam problem z zakorzenieniem
Nie mam nawet siebie
Ja tylko do siebie dochodzę
Najczęściej we śnie
Wtedy pragnę mówić prawdę
Ale głos mi więźnie w próżni
Zawiesza się kiedy
Doświadczenie dojmującej samotności
Oddziela się od poduszki
I kto znalazł się w takiej przestrzeni
Ten czeka na powrót córy marnotrawnej
Do ziemi jej jałowej.
środa, 31 stycznia 2024
Szary lot
Powolne opadanie brzemienia melancholii
Głodujących małych stworzeń
Owdowiałych po kieliszku likieru
Sporządzonego według starego
Przepisu ostatniej litery alfabetu
I ostatniej kartki książki
Czytanej dziesięć lat temu na dobranoc
Przez dziurkę od klucza oglądany
Pierwszy odlot szarych gęsi
Za kurtynę sceny
Naszych gier gierek i giereczek
Nie płacz słoneczniku po van Goghu
Nie lej łez Jankielu po Mickiewiczu
Prędzej czy później ciemność się stanie.
wtorek, 30 stycznia 2024
Człowiek i religia
Poczochrany świat
Buddy Tao Gwiazdy i Krzyża
Prawdy z przemilczeniami
Siadają zgodnie
Na wytchnienie przy wspólnej studni
Brakuje kolorów
By oddać zieleń nastroju
Bardziej agresywnego niż
Niedojrzała limonka
I spokojniejszego niż
Soczystość spełnienia
Nie namaluję świata na wiosnę
Bo nie nauczyłam się jeszcze
Zielonego
Będę studiować go
W Biblii Torze Koranie
Uchwycę wspólny promień
I na nim przemieszczę się w końcu
Gdzieś Nagryzmolony świat
W nim strach przed Stwórcą
Gotowa pierś do odstrzału
Na każde wojenne zarzewie
Wybranego narodu w Ziemi Obiecanej
Uśmiecha się twarz Dalajlamy.
poniedziałek, 29 stycznia 2024
Biografia
Scalenie przeżyć
W jeden proces
Bez planowanych latami samobójstw
Bo nie chce się już człowiekowi
Ani budzić ani zasypiać
Podmiot i przedmiot poznania
Poznają ciebie
Poznawalność daje ci prawdę jedną i absolutną
A bliskość Absolutu
Nie przeraża tylko daje ukojenie
I wiesz że warto było lat
Aby się ostatecznie pozbyć sprzeczności
Wahadło zastyga
Przybiera muzealny kształt
Prawda zaczyna przywierać mocno do rzeczywistości
Jak narzeczona do narzeczonego
Czujesz że będzie z tego ślub
Wznosimy toast
Brak czucia kieliszków w dłoniach
One nie istnieją
Teoria zgody powszechnej całego towarzystwa
Na to że kieliszków nie ma
Że są abstrakcją
Nas nie ma
W lustrze nikogo nie ma
Lustra nie ma
Rzeczywistości nie ma
Prawdę zabrała ze sobą do grobu.
niedziela, 28 stycznia 2024
Kulisy wiersza
Zapodział się gdzieś kod DNA
Mojego wiersza
Takiej krótkiej historii z never ending story w morale
Utwór wygląda dojrzale
Choć wydaje mi się że napisałam go wczoraj
Nie wiem czy wczoraj już było
Bo litery tego wiersza sterczą na boki jak gałęzie
A sonorność samogłosek podkreśla lekki meszek
Bo ja wiem jak tu zbadać
Kod genetyczny który pozwoli
Ustalić skąd dokąd jechał pociąg
Wiozący pokaźną garść słów nieproszonych a rzuconych
Backhandem na pustą kartkę
Z nie poznaną topografią
Czy ważne jest tak co autor jadł i pił
Nim do pisania wiersza przystąpił
Czy wylizał dno kałamarza
A może pomysł wbił sobie w nadgarstek
Czasami trzeba pół świata wydrzeć z kuli
Zrobić z siebie w wannie drugi Dniepr
Przejść po nitce płótna do Goi
By napisać parę wersów
Jedną metaforę tak własną tak osobistą tak śmiale
Inną odmienną od tych przez setki lat odkrytych
By ktoś tę zapisaną kartkę zmiął i wyrzucił
W piec kosz w wielkie nieoddanie czasu i przestrzeni.
Moja dusza płonie
Panie
Moja dusza płonie
Choć ledwie tlą się
Piramidy złotego piasku
Rozsypuje się struktura
Egipskiego imperium
Panie
Moja dusza płonie
Choć strzechy pokrył szron
A w guślarskim obrządku
Przyklapły konopie
Miasto wieje nocą
Panie
Moja dusza płonie
Choć zamilkły sennie
Sawanny i stepy
Korytarze labiryntów
Słabo oświetlone
Panie
Moja dusza płonie
Jej ogień silniejszy
Niż na olimpijskich igrzyskach
Choć ciało nieśmiało zaróżowione
Na czarnym rumaku
Peleryna miga czerwona
W puszczy odnaleziona
Wielka łza na starej gałęzi
Zaczepiona dwa wieki temu
Boże
Jak fioletem oddaje
W borze
Jaki wielki odczyn
Na dywanie czasu
Jak serce migoce
To w prawej to w lewej
Jak ssie przestworza
Jak tłoczy obszary
Jak powstaje całun
Nie mój ale znany
I drżą słowa na wardze
Aż wymkną się i pogonią
Pędem do bram
Faryzeuszów
Żeby bronić Cię
Przed najazdem okrzyków
Bo przecież każdy
Niezależnie od wszystkich i wszystkiego
Musi mieć swojego Żyda
Myśli jak wrony
Tłuką się do okien
Jak gromy przeszywają dachy i kominy
Tynkiem sypią po oczach
A ja na ich latawcach
Mknę do źródeł
Zaiskrzenia prawdy
Ocieram się o dzban ze świeżą
Ambrozją utajonej przepowiedni
Końca świata.
Moje miejsce
Goni wiatr odłamek
Macewy
Po kirkutach bezwietrznych
I kirkutach szemrzących
Odbija kamieniem ostrobokiem
Raniąc najbliższe wieki i dzieje
Zdziera lastryko kartką kalendarza
Milczy
Mija diabelski młyn
Pod prądem skojarzeń
Unosi się tuman kamieni
Porwany z nim tałes
Ozdobnie wycisza jazgot ukamienowania
W kolejnej wojnie
Spadają kolejne odłamki
Macewy
Zielonym do góry
Rośnie nowa racja stanu
Zamknięta konserwa
Napęczniałego żalu.
poniedziałek, 22 stycznia 2024
Styczeń
Siedząc w hygge swetrze na zimnym spotkaniu po chłodnym powitaniu i wymianie umiarkowanych pozdrowień zauważyłam, że na własną odpowiedzialność dzieje się niewiele. Styczeń jest miesiącem kalendarzy, zawsze dojdzie więcej i to nie tylko nad wyraz, ale nad potrzeby swoje i cudze. Najsłabsza reklama z możliwych firm, ale godna afirmacja Roku. Jest już zdecydowanie po świętach i wolnych dniach, więc ludzie stali się tacy. jak byli przed świętami. Wróciły stare grymasy, wywracanie gałkami i gdakanie. Ten czar roztaczający się z łańcuchami choinkowymi działa w tym konkretnym wymiarze. Po schowaniu świecidełek do pawlaczy, powraca twarda rzeczywistość. W wiadomościach z kraju i ze świata. W wolnych relacjach. Szeptuchy głośno starają się nie wypowiadać. Karmę można substytuować. Powinno się o tym pamiętać przy każdym posiłku głównym, bo wtedy należy się modlić. Ludzie zaś nigdy się nie zmieniają, zmieniają się jedynie okoliczności. Okoliczności mogą wydobyć nawet ludzkie skrajności. Jeżeli sytuacja powróci do stanu wyjściowego; okazuje się, że człowiek jest taki sam, jak był kiedyś bez bajek o doświadczeniu i wnioskach z lekcji. Hygge sweter podarowany komuś będzie dla niego hygge? Po wielu praniach, a potem dziurach, hygge się wypierze czy przejdzie dziurą w kosmos? W mój kosmos?
niedziela, 21 stycznia 2024
sobota, 13 stycznia 2024
wtorek, 9 stycznia 2024
Drewniany ptak
Od morza wiało nad ranem groźniej niż kiedykolwiek, a mimo to nikt nie patrzył w stronę, gdzie zlała się szmaragdowa toń wody i szarzyzna nieba. Nie miało znaczenia, kto przeżyje ani komu uda się nie narazić na gniew ostrych podmuchów. Liczyły się tylko kutry, ryby, sieci oraz kutry, ryby i sieci. Mały Dawid, który jeszcze nie urósł na tyle, by wypływać w morze ani nie urósł tyle, żeby wąchać tabakę i w końcu był na tyle mały, że mógł samodzielnie cerować sieci i segregować ryby, wiedział i tak o życiu już wszystko. Wiedział, że zawsze jest wiatr, tak jak zawsze jest kubek herbaty i zawsze są ryby oraz sieci w różnym stanie. Każdy człowiek, o ile jest mężczyzną, wypływa w morze, zaś kobieta go wypatruje i obiera ryby. Wiedział, że mężczyźni z jego wioski nie noszą tatuażu, bo tego zabrania Tora. Wiedział też, że niekiedy w życiu pojawiają się tragedie, np. są puste sieci. Kiedy nie ma ryb, życie się kończy i trzeba umierać. Więc lepiej, żeby umierały ryby. Najlepiej, żeby ryba przed śmiercią zdążyła się rozmnożyć, żeby można było nazajutrz zabić jej córkę lub syna. Choroby nie istniały. Nie mówiło się o nich głośno, bo i po co. I tak zegar musi wskazywać mijające godziny, a rytm biologiczny nadmorskiej wioski był zegarem tej wspólnoty i nie było w nim czasu na odpoczynek. Inaczej było w piątek o zachodzie słońca, kiedy nawet życie w morskich głębinach miało szabat. Dawid wyobrażał sobie często życie w wiosce, gdy szabat wypadałby co drugi dzień, a ojciec miałby do niego taką cierpliwość, jaką ma odpowiadając mu na szabasowe pytania. Sen był krótki, zaczynał się ostrym bólem kości i stawów, kończył się nagle spastycznym skurczem o świcie, gdy nawet nie było jeszcze widać plam po oleju na ścianie. Każdy spał krótko i tylko pięć godzin odpoczynku kończyło się szybkim przebudzeniem bez budzenia. Kto nie wytrzymywał - umierał. Zeszłej nocy zmarł stary Ezechiel, który uczył ojca Dawida, jak chwytać ogromniaste ryby. Kiedyś z połowów wrócił bez jednego ramienia. Co prawda, ojciec Dawida przysmażył mu czerwoną jamę barku ogniem, ale i tak stary zmarł po kilku tygodniach. Może i lepiej. Rzygał często krwią i przewracał się, a to zabiera czas pracy. Czas pracy przedłuża się i zabiera sen, a sen to cichy złodziej - kradnie życie. Ezechiel do samego końca odmawiał nad chlebem netilat jadajim, chociaż go nie trawił.
Dawid dowiedział się, że w innych miejscach świata ludzie żyją inaczej, ale to chyba nieprawda. Kiedyś świeżo wymalowaną łodzią przypłynęli jacyś goje po ryby. Płacili mąką, cukrem i herbatą. Jedna dziewczyna opowiadała o drewnianych ludkach i zwierzątkach, które robi zamiast, np. łatać sieci. Na koniec dała Dawidowi małego drewnianego ptaka z krzywym dzióbkiem, wyskubanym ogonem i nierównymi skrzydłami. Mówiła, że ptak jej się nie udał, więc go nie sprzeda. Powiedziała, że to dla Dawida na szczęście. Kiedy chłopak zaczął ptaka oglądać dokładnie, odpadło mu oko. Teraz drewniany ptak - cudak stoi na stole, frontem do okna i zerka na świat jednym okiem. Nie można go zjeść, gdy jest się głodnym, ani się ogrzać spalając go, bo jest zbyt mały. Nie nadaje się nawet na cerę do sieci. Po co ludzie tracą czas na takie ptaki i czy są gdzieś ludzie, którzy mają tyle czasu i ryb, by oglądać i kupować drewniane dziwadła. Od wizyty tamtej dziewczyny minęły miesiące, a Dawid nie mógł sobie w żaden sposób wytłumaczyć, skąd bierze się na świecie życie z miejscem na drewniane ptaki.Głód pochodzi z samego centrum naszego jestestwa, a nie z żołądka. Nie pozwala o sobie zapomnieć ani karmić się wspomnieniami. Pozostawia po sobie wieczną tęsknotę za uczuciem sytości, nieodłączne pożądanie spełnienia wielkiej woli. Głód należy traktować z respektem, gdyż w gniewie karze bólem głowy i omdleniami. Dlatego mały Dawid wiedział, że gdy nadejdzie, nie można go przeklinać, ale jeszcze bardziej skupić się na reperacji sieci. Głodu bali się wszyscy, nawet ojciec Dawida, który nie bał się huraganu, burzy, a nawet ostrych skał.
Dawid i tak wiedział, że Głód przychodzi z otchłani zawieszonej między niebem a morzem. Wynurza się z czeluści szarzyzny i rozmytych granatów; chwyta się małej wioski, by nie utonąć i już jest wśród nas. Jest większy od starego Ezechiela, który umarł na wiosnę i grubszy od pani Racheli, która ponoć podjada suszone ryby, pozostawione na czarną godzinę. Głód jest bardzo zły i bardzo silny; zabił kiedyś małą Miriam, bo biegała z tydzień po wiosce i krzyczała, że dłużej już nie wytrzyma. Matka Miriam, kiedy chowali małą, nawrzeszczała tak mocno na Głód, że on podły i nikczemny, aż zaczęła pluć krwią. Popluła trzy dni i zmarła. Stara Goldmanowa przestrzega zawsze przed bluźnierstwami. Dlatego Dawid nigdy źle o Głodzie nie myśli. Gdy się zjawia, wita go słowami: ”Szalom, wielki panie Głodzie. Miło mi, że pan mnie odwiedził. Proszę odpocząć i nie gniewać się na mnie. Bardzo pana proszę, drogi panie Głodzie, niech pan zabierze się jutro z mężczyznami na ryby i zostawi naszą wioskę. Bo choć jest pan bardzo dobry, to trudno jest przy panu rano wstać, szybko pracować, a także od razu zasnąć. Życzę panu dobrych połowów i małych wiatrów.”Gdy Dawid powtarza te zdania dość długo i bardzo grzecznie - Głód potrafi usłuchać. I gdy nad wieczorem przybijają do brzegu kutry pełne ryb, kobiety płaczą ze szczęścia, a Dawid wie, że pan Głód odpłynął kutrem ojca i zeskoczył na inną wioskę.
Na świecie istnieje co najmniej kilkadziesiąt wiosek i ze dwa większe miasta. Wyobrażacie sobie, ile w morzu musi być ryb, żeby wszyscy się najedli. Dziewczyna od drewnianego ptaka opowiadała, że był kiedyś jakiś Jezus, który rozmnażał ryby. Dawid nie wie, ile Jezus tego namnożył, ale wie, że sieci ojca są nieraz puste. Dawid próbował policzyć wszystkie ryby, jakie są na świecie, ale umie tylko do siedmiu, więc to nic nie dało. Rywka, jego siostra, jest już duża i umie liczyć do 99, ale dała mu ścierką przez głowę, gdy ją poprosił o te wyliczenia. Pan Bauer powiedział raz Dawidowi, że ziemia dzieli się na półkule i gdy był młody pamiętał na jakie, ale na pewno na świecie jest cała masa wiosek i miast. Dużo więcej niż Rywka umie zliczyć. Ojciec mówi, że pan Bauer jest już coraz starszy i trudno się z nim dogadać. Jego żona uciekła przed laty z dostawcą herbaty, bo pan Bauer połamał jej żebra, żeby szybciej suszyła ryby. Tate opowiadał, że po tygodniu wyłowili z morza zwłoki pani Bauer i dostawcy herbaty; mieli związane nogi i zawieszone na nich kamienie. Kobiety z naszej wioski nie mogą opuszczać swoich mężczyzn.
Bardzo dobrze, że w życiu jest rum. Gdyby nie było rumu, naszej wiosce żyłoby się o wiele trudniej. Mama cieszy się, gdy tate idzie pić rum z innymi mężczyznami. Wtedy nie patrzy jej na ręce, nie pogania i nie bije. Chociaż mama i tak nie może narzekać, bo tate jej wcale nie bije mocno. Jej sąsiadki mają znacznie gorzej, a może to dlatego, że mama jest bardzo dokładna, zwinna i szybka, i tate nie musi aż tak jej dokładać. Wuj Abraham chciał już mi dać rum, ale tate powiedział, że dopiero jak będę miał włosy pod pachami i na jajach. Jeszcze przed chwilą, gdy siusiałem, dokładnie sprawdzałem, chyba nigdy mi nie urosną. Chciałbym napić się rumu, bo po nim ludzie są inni niż są, a nazajutrz po przebudzeniu są inni niż byli. Nie wiem jak ten rum to sprawia, ale tak jest. Niestety, to działa tylko na mężczyzn. Mama dostała kiedyś od tate szklankę rumu, bo była straszna zima i mamie kostniały ręce, gdy patroszyła ryby. Tate powiedział, że rum mamę rozgrzeje. Nie wiem, czy rozgrzał, ale po nim mama miała inne oczy i zaczęła płakać. Nigdy nie widziałem jak mama płacze, tylko jak umarła mała Miriam. Mama płakała, przewracała się i krzyczała, że nie wytrzyma tego dłużej. Tate ją pobił i miał rację, bo niby czego miała nie wytrzymać, skoro nie było u nas pana Głodu. Matka zbita i spłakana padła jak nieżywa, a my z Rywką poszliśmy patroszyć ryby. ”Ktoś musi” - rzekł ojciec, ale rumu nam nie dał. Mróz ścisnął tej nocy jak nigdy przedtem. Rywce zsiniały ręce, a mi odpadł kawałek nosa. Po tygodniu gruba pani Rachela powiedziała, że Rywce trzeba obciąć wskazujący palec u prawej ręki, bo będzie za późno, a z moim nosem to i tak nic się nie zrobi. Nie zmartwiłem się, bo w osadzie jest jeszcze paru chłopców bez nosa, ale za to Rywka wrzeszczała okropnie, gdy tate obcinał jej palec. Myślałem, że będzie mniej wrzeszczała, bo tate nim zaczął, dał jej szklankę rumu, ale mówiłem wam, że rum na kobiety działa inaczej. Rywka płakała po obcięciu palca tak jak mama w tamtą noc. Zupełnie niepotrzebnie, bo zima choć ostra, była stosunkowo krótka i nie marzły już ręce przy patroszeniu ryb. Ale i tak powiedziałem Rywce, że drewniany ptak z jednym okiem jest od teraz jej. Mama spojrzała na mnie inaczej i powiedziała, że jestem dobrym chłopcem, ale gdy dorosnę, będę taki jak wszyscy. Mówiąc to podeszła i objęła mnie. Pachniała rybami i dymem. Pogłaskała mnie po głowie; jej chropowate dłonie sprawiły, że odczułem pieczenie na skórze. Ale pomimo to zrobiło mi się dziwnie jakoś... Dokonałbym wielu rzeczy, aby jeszcze raz mnie objęła i pogłaskała. Bo mama nigdy nas nie dotykała. Zrozumiałem, że to z powodu ptaka, którego oddałem Rywce. Gdybym miał jeszcze jednego... Od tej pory już wiem, po co na świecie są drewniane ptaki.